Zmuszona okolicznościami, pakuję się i jadę z synem do mamy.

newskey24.com 2 dni temu

Nie mam najmniejszej ochoty, ale pakuję rzeczy i jadę z synem Dominikiem do mojej mamy, Ireny Kowalskiej. A wszystko dlatego, iż wczoraj, gdy byłam na spacerze z dzieckiem, mój mąż Krzysztof, proszę bardzo, postanowił okazać gościnność i wpuścił do naszego pokoju krewnych – kuzynkę Kingę z mężem Mariuszem oraz ich dwoje dzieci, Zosię i Filipa. Najbardziej oburza mnie to, iż choćby nie pomyślał, by ze mną porozmawiać! Po prostu rzucił: „Wy z Dominikiem możecie zamieszkać u twojej mamy, tam jest wystarczająco miejsca”. Do teraz jestem w szoku z powodu takiej bezczelności. To nasz dom, nasz pokój, a ja teraz mam spakować walizki i ustąpić miejsca obcym ludziom? Nie ma mowy, to już przesada.

Wszystko zaczęło się, gdy wróciłam do domu po spacerze z Dominikiem. Był, jak zwykle, zmęczony i marudny, a ja marzyłam tylko o tym, żeby położyć go spać i napić się spokojnie herbaty. Wchodzę do mieszkania, a tam – istny cyrk. W naszej sypialni, gdzie śpimy z Krzysztofem i Dominikiem, już rozlokowali się Kinga z Mariuszem. Ich dzieci, Zosia i Filip, biegają po pokoju, rozrzucając zabawki, a moje rzeczy – książki, kosmetyki, choćby laptop – starannie poukładane w kącie, jakbyśmy tu już nie mieszkali. Stoję jak rażona piorunem i pytam Krzysztofa: „Co to ma znaczyć?” A on, z takim spokojem, jakby rozmawiał o pogodzie: „Kinga z rodziną przyjechali, nie mieli gdzie się zatrzymać. Pomyślałem, iż wy z Dominikiem możecie pojechać do Ireny Kowalskiej, tam przecież jest dużo miejsca”.

Omal nie udusiłam się ze złości. Po pierwsze, to nasz dom! Razem z Krzysztofem płaciliśmy za to mieszkanie, urządzaliśmy je, wybieraliśmy meble. A teraz mam wyjeżdżać, bo jego krewnym zachciało się pobytu w mieście? Po drugie, dlaczego choćby mnie nie zapytał? Być może zgodziłabym się pomóc, ale przynajmniej moglibyśmy to omówić. A tak – po prostu postawił mnie przed faktem dokonanym. Kinga, nawiasem mówiąc, choćby nie przeprosiła. Tylko się uśmiechnęła i powiedziała: „Ewelina, nie martw się, będziemy tylko chwilę, dwa tygodnie najwyżej!” Dwa tygodnie? Nie chcę choćby dwóch dni, żeby obcy ludzie grzebali w moich rzeczach!

Mariusz, mąż Kingi, w ogóle milczy jak zaklęty. Siedzi na naszej kanapie, pije kawę z mojego ulubionego kubka i kiwa głową, gdy Kinga coś mówi. A ich dzieci to już osobna historia. Zosia, która ma jakieś sześć lat, już wylała sok na nasz dywan, a czteroletni Filip uznał, iż moja szafa to świetne miejsce do zabawy w chowanego. Próbowałam delikatnie zasugerować, iż to nie jest hotel, ale Kinga tylko machnęła ręką: „Oj, dzieci są tylko dziećmi, czego od nich chcesz!” No tak, a sprzątać po nich, widocznie, mam ja.

Próbowałam porozmawiać z Krzysztofem na osobności. Powiedziałam, iż jest mi przykro, iż podjął taką decyzję za moimi plecami. Wyjaśniłam, iż Dominik potrzebuje stabilności, swojego kąta, swojego łóżka. A wozić trzyletnie dziecko do mamy, gdzie będzie spał na rozkładance, to żadne rozwiązanie. Ale Krzysztof tylko wzruszył ramionami: „Ewelina, nie dramatyzuj. To przecież rodzina, trzeba pomagać”. Rodzina? A ja z Dominikiem to już nie rodzina? Byłam tak wściekła, iż omal nie wybuchnęłam płaczem. Zamiast tego zaczęłam pakować walizkę. jeżeli myśli, iż będę milczeć i znosić to w pokoju, to się grubo myli.

Moja mama, Irena Kowalska, gdy tylko dowiedziała się, co się stało, wpadła w furię. „Co to ma znaczyć, iż Krzysztof decyduje, kto będzie mieszkał w waszym domu? – oburzała się przez telefon. – Przyjeżdżaj, Ewelinko, ja was z Dominiczkiem przyjmę, a potem się rozprawisz z mężem”. Moja mama to kobieta z charakterem, już była gotowa jechać do nas i wykurzać nieproszonych gości. Ale ja na razie nie chcę awantury. Chcę tylko, żeby mój syn był w komforcie, a ja mogłam spokojnie przemyśleć, co dalej robić.

Pakując torbę, ciągle analizowałam w myślach, jak to się stało, iż Krzysztof tak łatwo wymazał nas z Dominikiem z naszego własnego życia. Zawsze starałam się być dobrą żoną: gotowałam, sprzątałam, wspierałam go. A on choćby nie pomyślał, jak się poczuję, gdy zobaczę obcych ludzi w naszej sypialni. I najgorsze, iż choćby nie przeprosił. Tylko rzucił: „Nie rób z igły widły”. Przepraszam bardzo, Krzysiu, ale to nie igła, tylko całe widły, które rozłożyły się na moim łóżku.

Teraz jadę do mamy i, szczerze mówiąc, czuję pewną ulgę. U Ireny Kowalskiej zawsze jest przytulnie, pachnie ciastem, a Dominik uwielbia bawić się w jej ogrodzie. Ale nie zamierzam zostawić tej sytuacji bez konsekwencji. Już postanowiłam: gdy wrócimy, porozmawiam z Krzysztofem poważnie. jeżeli naprawdę chce, żebyśmy byli rodziną, musi szanować mnie i naszego syna. A Kinga z Mariuszem niech szukają wynajmu albo hotelu. Nie mam nic przeciwko pomaganiu, ale nie kosztem mojego komfortu i bez mojej zgody.

Gdy wkładam zabawki Dominika do torby, patrzy na mnie swymi dużymi oczami i pyta: „Mamo, jedziemy do babci na długo?” Przytulam go i mówię: „Nie na długo, kochanie. Tylko trochę pobędziemy u babci, a potem wrócimy do domu”. Ale w głębi serca wiem: wrócę dopiero wtedy, gdy będę pewna, iż to znów nasz dom, a nie schronisko dla niespodziewanych krewnych. A Krzysztof niech się zastanowi, co jest dla niego ważniejsze – jego „gościnność” czy nasza rodzina.

Idź do oryginalnego materiału