Złudne szczęście z nową synową: po ślubie ujawniła prawdziwe oblicze

newsempire24.com 2 tygodni temu

Przy pierwszym spotkaniu, gdy mój syn Andrzej przyprowadził Martę, pomyślałam: mam szczęście. Dziewczyna wydawała się prosta, schludna, zaradna. W ich mieszkaniu zawsze było czysto, wszystko na swoim miejscu, dobrze gotowała, zawsze była uprzejma, uśmiechnięta, przyjazna. Nigdy nie słyszałam od niej żadnego niegrzecznego słowa. Często się widywaliśmy — albo oni przyjeżdżali do mnie na działkę, albo ja wpadałam do nich na herbatę. Nigdy nie czułam się niepotrzebna, wręcz przeciwnie — Marta zawsze starała się pomóc, zadowolić. Cieszyłam się — i za syna, i za siebie. W końcu będzie miał prawdziwą rodzinę — myślałam.

Spotykali się tylko pół roku, gdy Andrzej się oświadczył. Marta oczywiście się zgodziła, ale od razu powiedziała, iż marzy o pięknym weselu — z białą suknią, limuzyną i fotografem. Nie mieli wtedy pieniędzy, więc postanowili zaoszczędzić przez pół roku. Nie mieszałam się w te sprawy — sama nie miałam dodatkowych pieniędzy, a dawanie nieproszonych rad to nie najlepszy pomysł. Młodzi sami powinni zdecydować, jak chcą żyć. Najważniejsze, iż się kochają.

Wesele odbyło się, tak jak planowali. Podarowałam im pieniądze, nie kupowałam zbędnych rzeczy — niech sami zdecydują, co jest najważniejsze. Przy stole byli głównie przyjaciele nowożeńców, moja przyjaciółka — matka chrzestna Andrzeja — nie mogła przyjechać. Trochę posiedziałam i poszłam — nie chciałam przeszkadzać młodym w zabawie. Z góry ustaliliśmy, iż następnego dnia spędzimy czas razem u mnie na działce.

Następnego dnia wszystko przygotowaliśmy z chrzestną — sałatki, szaszłyki. Nowożeńcy przyjechali. Spojrzałam — Marta była ponura, małomówna, cały dzień siedziała z telefonem, choćby na mnie nie spojrzała. Andrzej trochę pomagał, a ona — nie ruszyła choćby palcem. Usprawiedliwiłam to zmęczeniem — w końcu to wesele, emocje.

Ale potem to zachowanie zaczęło się powtarzać. Spotkania stały się rzadkie, wszystko z mojej inicjatywy. Nie narzucałam się — rozumiałam: młoda rodzina, niech się przyzwyczajają do siebie, układają. Ale chciałam przynajmniej raz w miesiącu widzieć syna.

Na urodziny kupiłam Andrzejowi prezent, zadzwoniłam — chciałam chociaż na pięć minut wpaść, wręczyć. Odpowiedział, iż nie obchodzą urodzin, bo nie mają pieniędzy. Rozumiem. Ale pół godziny później oddzwoniła do mnie Marta i zimnym głosem powiedziała: „Chcemy być sami, proszę się nie obrażać”. Pomyślałam — może jakaś niespodzianka, romantyczny wieczór. Ale potem dowiedziałam się — mieli gości. Byli przyjaciele. Tylko mnie nie zaprosili. Nikt mi nic nie powiedział. Po prostu… zignorowali mnie.

Poczułam się obca. Niepotrzebna. Zapomniana.

Po pewnym czasie znowu chciałam się spotkać — byłam w pobliżu. Zadzwoniłam — Marta odpowiedziała, iż ich nie ma w domu. A potem Andrzej przypadkiem powiedział, iż cały dzień byli w domu. Nie dociekałam. Pomyślałam — może Marta ma trudny okres, może coś przeżywa. Albo po prostu „nagrała się we synową” i wróci do normalnych relacji. Starałam się nie nastawiać syna przeciwko niej. Nie chciałam być tą teściową, o której opowiada się kawały.

Ale ostatnia kropla była niedawno. Spotkałam Martę przypadkiem w sklepie — dosłownie twarzą w twarz. Jako dobrze wychowana osoba, przywitałam się. A ona… udawała, iż mnie nie zauważyła. Przeszła obok, jakbym była powietrzem. Stałam jak wryta. Czyżby byłam dla niej aż tak obca, iż nie zasłużyłam choćby na zwykłe „dzień dobry”?

Nie dzwoniłam do Andrzeja. Nie skarżyłam się. Choć tak bardzo chciałam zapytać Martę — w czym jestem winna? Dlaczego się odwróciła? Czym jej przeszkodziłam? Ale milczałam. Bo miałam jeszcze jakąś nadzieję, iż to wszystko — to nie na zawsze. Może, być może, czeka dziecko, i ma po prostu szaleństwo hormonów. Albo, jak mówi się, „jej odbiło”. A może… może taka po prostu jest. I cała jej „łaskawość” przed ślubem była tylko grą, by się spodobać. A teraz zdjęła maskę.

Nie wiem, czy warto rozmawiać z nią wprost. Może rzeczywiście czas wszystko poukłada. Ale na razie czuję się niepotrzebna. A to przerażające. Zwłaszcza, gdy nie jestem wrogiem, nie obcą osobą, ale matką tego samego mężczyzny, którego ona nazywa mężem.

Powiedzcie, co myślicie — czy teściowa powinna otwarcie porozmawiać, kiedy czuje taki ból? Czy lepiej cierpieć i czekać, aż synowa sama wszystko zrozumie? Dlaczego Marta tak się zmieniła po ślubie? Gdzie jest ta dziewczyna, którą kiedyś szczerze się cieszyłam?…

Idź do oryginalnego materiału