Zimowa ścieżka przeznaczenia

polregion.pl 1 tydzień temu

**Śmiertelna Trasa**

Koła podmiejskiej elektryki rytmicznie stukały po szynach. Wzdłuż torów, jak strażnicy, stały rozłożyste świerki, przez które przebijało się niskie zimowe słońce. Grupa studentów medycyny hałaśliwie omawiała plany. Przy wejściu do wagonu leżały ich narty.

Inicjatorem wyprawy był Tomek Kowalczyk – przystojniak o sportowej sylwetce, duma uczelni, kandydat na mistrza sportu w biegach narciarskich. Każdej zimy reprezentował uczelnię na zawodach, nigdy nie schodząc poniżej drugiego miejsca. Jego ojciec piastował wysokie stanowisko w miejskim urzędzie. w uproszczeniu – lokalna gwiazda.

Tuż przed Świętami Tomek zaproponował wyjazd na bazę turystyczną. Niewielu o niej słyszało – schowana w lesie, idealna na odpoczynek i narty. Większość grupy chętnie się zgodziła, choć poza samym Kowalczykiem nikt nie był zapalonym narciarzem. Ale kto by odmówił wyjazdu na łono natury?

Kasia stała na nartach jedynie na szkolnym WF-ie. Ale jak odmówić, gdy zaprasza sam Tomek? Gotowa była na wszystko, byle tylko być przy nim.

W wagonie przytuliła się do jego ramienia, tonąc w szczęściu, nie widząc, jak Artur Nowak rzuca w jej stronę zazdrosne spojrzenia. I nie tylko on. Ania również nerwowo zerkała na Tomka i Kasię. *„Cóż on w niej widzi?”* – mówił jej wzrok.

Kasia sama się dziwiła. Tyle piękniejszych dziewczyn dookoła, a on wybrał ją – skromną, choć prymuskę. Niedawno choćby wspomniał o ślubie po studiach. Jego wpływowy ojciec kategorycznie zabronił mu żenić się przed dyplomem, grożąc odcięciem pomocy w znalezieniu pracy w najlepszym szpitalu.

Do końca studiów zostało półtora roku. Wiele mogło się zmienić. Ale Kasia nie sięgała myślami tak daleko. Tuląc się do Tomka w pociągu, czuła się kochana.

Wysiedli i zastygli przed widokiem zimowego lasu, w którym kryła się baza. Mróz orzeźwiał. Szli z nartami na ramionach, cichy śmiech niosąc w mroźne powietrze.

Zajęli drewniane domki, a Tomek od razu zaproponował rozgrzewkę na trasie.

— Na początek mała pętla – pięć kilometrów. Telefony w razie czego. Ale tu spokój, żadnych dzikich bestii. Trasa dobrze ubita. Ja prowadzę, Artur zamyka. — Tomek stanął na starcie, tuż za głównym budynkiem.

Kasia nie śpieszyła się, by iść za nim. Wiedziała, iż będzie ciągnąć grupę w tył. Zajęła ostatnie miejsce, za nią ustawił się Artur. Tomek zauważył, ale milczał.

Kilka osób pod wodzą Tomka gwałtownie zniknęło w gęstwinie. Kasia została w tyle. Narty ślizgały się po twardym śniegu, nogi płonęły od wysiłku. Za plecami słyszała szelest nart Artura.

— Wyprzedzaj! — krzyknęła, odwracając głowę.

Lecz on wciąż dreptał za nią. Kasia już żałowała, iż w ogóle wyszła na tą trasę. Mogła siedzieć w cieple, pić herbatę i czekać. Nagle tuż obok trzasnęła gałąź. Kasia drgnęła, straciła równowagę i runęła. Pod nią coś chrupnęło, w oczach rozbłysły iskry bólu. Krzyknęła.

— Co się stało? — Artur klęknął przy niej.

— Noga… — wyjąkała przez zaciśnięte zęby.

Artur zdjął narty i delikatnie dotknął jej łydki. Kasia wzdrygnęła się.

— Złamanie. — Siegnął po telefon, ale nie miał zasięgu. Przeklął.

— Kasia, nie płacz. Tomek gwałtownie biega. Może zrobi drugą pętlę, wtedy nas znajdzie.

— Mówił, iż tylko jeden raz dziś idziemy… — szlochała.

— Jesteśmy gdzieś w połowie. Daleko. Musimy czekać. Wytrzymasz?

Siedziała na śniegu, drżąc. Artur odsunął się nieco, szukając zasięgu. Wreszcie krzyknął:

— Mam sygnał!

Po chwili wrócił.

— Tomek już tu będzie. Trzymaj się. — Zauważył, iż Kasia dygocze, zdjął kurtkę i okrył ją. niedługo sam zsiniał z zimna, skacząc, by nie zamarznąć. Wydawało się, iż mija wieczność, aż wreszcie pojawił się Tomek.

— Co się stało? — spytał, podjeżdżając z plastikowymi sankami.

— Złamała nogę… — Artur ledwo poruszał ustami.

Kasia krzyczała przy każdym dotyku. Tomek w końcu nie wytrzymał.

— Kasia, pomóż nam, a nie walisz się jak kłoda! Chcesz tu zamarznąć?

W końcu położyli ją na sankach. Tomek przeciągnął przez piersi linę i ruszył, ciągnąc ją jak bezcielesny cień. Artur wlókł się za nimi.

Gdy dotarli do bazy, Artur nie czuł twarzy. Ktoś nacierał mu policzki wełnianą skarpetą, potem wcisnął kubek gorącej herbaty. Kasia leżała na kanapie z opatrzoną nogą. Środek przeciwbólowy ukoił jej łzy.

Dwie godziny później przyjechało pogotowie. Oboje wsiedli do karetki. Kasia liczyła, iż Tomek pojawi się przy niej, ale on tylko rzucił: — Nie mogę zostawić reszty. I tak ci nie pomogę. Zadzwonię.

Kasia płakała przez pół drogi. W szpitalu okazało się, iż złamanie nie było skomplikowane. Arturowi opatrzono odmrożenia i odesłano do domu. Następnego dnia przyszedł do niej z pomarańczami i książką.

— Po co ja tam pojechałam? Całe święta w gipsie… — jęczała.

— Będziemy razem. Z moją twarzą i tak nikogo nie przestraszymy — żartował, ale Kasię to nie pocieszyło. Marzyła o świętach z Tomkiem w jego domu z kominkiem. Tomek zadzwonił tylko raz. W niedzielę nie przyszedł. Ani w poniedziałek. We wtorek wpadł na pięć minut.

— Zawiózł mnie do bazy, nie zostawił innych. Nie mogli wracać przez moją głupotę… — broniła go, gdy Artur sugerował, iż Tomek jej nie kocha.

Ale gdy przyszła jej przyjaciółka i powiedziała, iż Tomek romansował z Anią, świat Kasi się zawalił. Płakała w poduszkę, nie odzywając się do nikogo.

Dwa dni później Artur zawiózł ją taksówką do domu. Pomagał w nauce, woził na egzaminy, stał przy niej jak wierny giermek.

NowyLata mijały, a gdy pewnego dnia ich syn zapytał, jak się poznali, Kasia spojrzała na Artura i uśmiechnęła się ciepło, bo zrozumiała, iż prawdziwa miłość nie przychodzi z pierwszym błyskiem uczucia, ale rodzi się powoli, dzień po dniu, z cierpliwością i wiernością.

Idź do oryginalnego materiału