Powiedziała „tak”
Walentyna Nowicka stała przy oknie, patrząc, jak sąsiadka rozwiesza pranie na balkonie naprzeciwko. Poranne światło łagodnie padało na jej siwe włosy, starannie ułożone w fryzurę, którą nosiła od czterdziestu lat. W dłoni trzymała filiżankę z wystygłą herbatą.
— Wala, co ty tam tak zastygła? — zawołał z głębi mieszkania Jan Kowalski. — Śniadanie stygnie.
Nie odwróciła się. W odbiciu na szybie widziała, jak mąż poprawia kołnierzyk koszuli. Siedemdziesiąt trzy lata, a wciąż dba o siebie. Włosy wprawdzie przerzedzone, ale uczesane starannie. Spodnie wyprasowane, buty wypucowane.
— Słucham cię, Janku — odpowiedziała cicho.
Jan podszedł blisko, stanął obok.
— O czym dumasz?
— Och, tak, bez znaczenia. Miałam dziwny sen.
Walentyna postawiła filiżankę na parapecie. We śnie była młoda, może dwudziestopięcioletnia, w białej sukni stała przed lustrem. A przy niej krzątała się matka, poprawiała welon, szeptała coś ciepłego. Obudziła się z mokrymi od łez oczami.
— Co ci się śniło? — Jan wziął ją za łokieć, delikatnie odwrócił ku sobie.
— Nasz ślub. Tylko nie taki, jaki był, ale inny. Piękny.
Mąż zmarszczył brwi.
— Jak to, nie taki? Przecież mieliśmy normalne wesele.
— Normalne — przytaknęła, ale w głosie brzmiało zmęczenie.
Ich ślub odbył się w urzędzie, potem poszli do kawiarni we trójkę – ona, Jan i jego kolega jako świadek. Sukienkę kupili gotową, szarą, praktyczną. Na zdjęciach się uśmiecha, ale oczy puste. Jakby to nie była ona.
— Chodź na śniadanie — powiedział Jan. — Spóźnisz się do pracy.
Walentyna pracowała w bibliotece już trzydzieści lat. Czytelnia, wypożyczalnia, kartoteki. Cisza i spokój. Jan na początku protestował — po co, mówił, żonie pracować, on i tak utrzyma rodzinę. Ale ona postawiła na swoim. Chciała być wśród ludzi, wśród książek. W domu robiło się duszno.
Śniadanie minęło w milczeniu. Jan czytał gazetę, czasem komentował wiadomości. Walentyna jadła owsiankę, myślała o swoim. Za oknem padał deszcz.
— Wieczorem wpadniemy do Piotrka — rzucił mąż, nie podnosząc wzroku z gazety. — Dzwonił, zaprosił na kolację.
— Dobrze.
— Ewa pewnie coś specjalnego przygotuje. Wiesz, jak ona się stara.
Piotr — ich jedyny syn. Ożenił się trzy lata temu z Ewą, cichą, gospodarną dziewczyną. Walentyna lubiła synową, ale spotkania z młodymi przypominały jej o własnej młodości, która przeszła jakoś niezauważona.
W bibliotece dzień płynął zwyczajnie. Czytelnicy przychodzili i odchodzili, ona wypożyczała książki, przyjmowała zwroty, układała na półkach. W przerwie obiadowej usiadła w kącie czytelni, otworzyła tomik wierszy. Trafiła na zdanie: „A szczęście było tak możliwe, tak bliskie…”
— Pani Walentyno, mogę na chwilę? — zawołała koleżanka, młoda dziewczyna, Kasia.
— Oczywiście. Co się stało?
— No nie wiem… Tomek się oświadczył, a ja waham się.
Kasia usiadła obok, nerwowo gniotąc róg chusteczki. Oczy czerwone, widocznie płakała.
— O co chodzi? Nie kochasz go?
— Kocham! Bardzo. Ale mama mówi, iż to nie ta liga. Że praca średnia, perspektyw brak. A Marek Nowak ma własną firmę, też się do mnie zaleca.
Walentyna spojrzała na dziewczynę. Dwadzieścia dwa lata, piękna, całe życie przed sobą. I ten sam wybór, który kiedyś stał przed nią.
— A co mówi serce?
— Serce… — Kasia łknięciem przecięło powietrze. — Serce wybiera Tomka. Ale mama pewnie ma rację. Trzeba myśleć głową, nie sercem.
— Kasiu — Walentyna wzięła ją za rękę. — Wiesz, co ci powiem? Głową myśleć trzeba. Ale jeżeli w ogóle nie słuchać serca, całe życie będziesz żałować.
— Naprawdę tak myślisz?
— Myślę. I nie tylko myślę — wiem.
Po pracy Walentyna nie spieszyła się do domu. Przeszła się po parku, gdzie dawniej spacerowała. Tu poznali się z Janem. Był wtedy w wojsku, przyjechał na urlop do rodziców. Przystojny, stWróciwszy do domu, Walentyna uśmiechnęła się do siebie po raz pierwszy od wielu lat, czując, iż w końcu odnalazła siebie.