Tamta noc podzieliła życie Anny na „przed” i „po”.
— Rozumiesz, Anka, spotkałem inną. Pasujemy do siebie idealnie. Romantycznie! Nie jak u nas – raz na święta – oświadczył Marek, ściągając obrączkę z palca.
Mówił to z sarkazmem, jakby problem leżał wyłącznie po jej stronie. Anna słuchała w ciszy. Nie błagała, nie płakała, nie zatrzymywała. Puściła.
— Nie będziemy się dzielić. Mieszkanie moje, przedmałżeńskie, auto też. Psa tym bardziej ci nie oddam. Choć wzięliśmy go w trakcie, to moja ucieczka od rzeczywistości – dodała po chwili.
— choćby mi nim nie zawracaj głowy. Zabieraj. Ale mieszkanie i auto bym podzielił.
— Gdybyś dorzucał się do rat – przerwała Anna. – Także… przykro mi.
Marek próbował coś udowadniać, ale w końcu wyszedł. A ona została – z psem, Burkiem, i z pragnieniem zemsty. Za wszystko.
Anna ciężko znosiła zdradę.
— Chyba nigdy już nikomu nie zaufam – zwierzała się przyjaciółce.
— Nie rozumiem, jak mogłaś go tak po prostu wypuścić. Trzeba go było nauczyć rozumu.
— Jak?
— Przytrzymać, a potem rzucić.
Anna tylko wzruszyła ramionami.
— Zemszczę się. Zemsta to danie, które podaje się na zimno. Poczekaj, niedługo się pojawi.
— Dlaczego tak myślisz?
— Bo byliście razem siedem lat, a ta Kasia to tylko przelotna fascynacja z siłowni. I to młodsza o piętnaście lat. Marek gwałtownie zrozumie, co stracił.
I tak się stało.
Minęły niecałe trzy miesiące, a Marek wrócił.
— Jesteś w domu? Akurat przejeżdżam, muszę wpaść.
— Po co?
— Zostawiłem u ciebie ulubiony parasol. Jesień za oknem, przyda się.
— No to weź… – Anna nie protestowała, pozwalała byłemu przeglądać szafy w poszukiwaniu zapomnianych drobiazgów. Patrzyła, jak się męczy. Miała wrażenie, iż szuka pretekstu, by wpaść.
Kiedy wyniósł ostatni gwóźdź, znalazł nowy powód:
— Anka, przyjdę. Czekaj.
— Coś jeszcze zapomniałeś? – zdziwiła się, zacierając ręce z satysfakcją, iż słowa przyjaciółki się sprawdzają.
— Stęskniłem się za Burkiem. Pewnie on też za mną.
— Burek? Za tobą? Chyba żartujesz! Myślisz, iż psy i kobiety czekają na tych, którzy je zdradzili?
— I tak przyjdę. Kasia zamknęła drzwi na klucz, którego nie mam, i pojechała na zlot fitness. Muszę gdzieś przenocować.
— Idź do hotelu.
— Ale… mogę chociaż zjeść kolację?
— Dobrze – uległa Anna.
Marek przyszedł.
— Twoja ziemniaczana z grzybami… Dałbym za nią duszę! – zachwycał się, pochłaniając danie byłej żony. – U Kasi wszystko jakieś… mdłe. Wiecznie na diecie. Poprosiłem o placki ziemniaczane, a tu krzyk! Mówi, iż jestem gruby…
Anna wybuchn– No i dobrze, iż jesteś gruby – odparła Anna, patrząc, jak Marek odchodzi, a w sercu czuła już tylko ulgę, iż to koniec.