Mamo, wyobrażasz sobie, iż dostanę się na Uniwersytet Warszawski? Tam jest wydział językoznawstwa, czytałam na forach absolwenci potem pracują w ONZ, w ambasadach…
Irena odłożyła nóż od krojenia ogórków i spojrzała na córkę, jakby właśnie zaproponowała jej taniec na stole.
Bogusiu, co ty mówisz? Jaki Warszawa? wymamrotała, wracając do sałatki. Dokąd ci to? Tam jest pełno mądrych ludzi. Zejdź na ziemię! Zostaniesz na mokrym piasku i wrócisz tu, a miejsce w prawdziwym uniwersytecie już zajmą inni.
Ale moje wyniki
Wyniki, wyniki. Irena machnęła nożem. Ciesz się, iż tu masz co robić. Będziesz przy mnie, nie będziesz mieszać się w cudze kąty.
Bogna zamilkła, patrząc w okno. Matka z wyprzedzeniem zabraniała jej marzyć. Wyniki maturalne sprawdziła w swojej pokojowej, zamykając drzwi na klamce. Dziewięćdziesiąt cztery z języka polskiego, dziewięćdziesiąt jeden z angielskiego, osiemdziesiąt dziewięć z wiedzy o społeczeństwie.
Bogna przeczytała cyfry trzy razy, nie wierząc. Potem powoli oparła się o poduszkę i wpatrzyła w sufit, na którym pęknięcie wyglądało jak mapa nieznanego kraju. W głowie było dziwnie pusto i jednocześnie dzwonko. Była jedną z najlepszych uczennic dzielnicy. Z takimi punktami można dostać się wszędzie.
Wszędzie
Tamtego wieczoru przeglądała strony uczelni aż do trzeciej nad ranem, przeskakując programy, czytając opinie, porównując progi punktowe. Gdy spojrzała na stronę Uniwersytetu Warszawskiego z historycznym budynkiem na okładce i opisem wydziału języków obcych, coś kliknęło w jej wnętrzu. Jak zamek, który w końcu otworzył się.
To jest. To jest to, co potrzebuję.
Jednak matka nie doceniła wyboru córki.
Nie pomyśl nawet! głos Ireny przeskoczył w krzyk. Jaki Warszawa?! Chcesz mnie tu zostawić samą?
Irena biegła po kuchni, chwytając się za blat stołu, potem za oparcie krzesła.
Mamo, nie zostawiam
Zostawiasz! Zdrajczyni! Wychowałam cię, poświęciłam ci życie, a ty
Ten dramat powtarzał się codziennie.
Bogna nie mogła już spać normalnie. Cienie pod oczami, apetyt zniknął. Krążyła po mieszkaniu jak cień, starając się nie wpaść w oczy matce, ale było to niemożliwe dwupokojowe mieszkanie było za małe, by się schować.
Ireno, dość już, wtrąciła ciotka Marzena, młodsza siostra Ireny, przyjeżdżająca w weekend i łapiąca kolejny akt tragedii. Dziewczyna ma talent. Niech jedzie, niech się uczy. To jej przyszłość!
A moja przyszłość? Zostać tu sama?!
Masz trzydzieści lat! Przed tobą całe życie. Marzena nie wytrzymała. A Bogna nie jest twoją podopieczną! Ma własne plany!
Babcia, cicha i skulona, siedziała w kącie i kiwała głową.
Irenka, wypuść dziewczynę. Potem sama będziesz żałować, iż nie dałaś jej szansy na coś większego.
Irena nie słuchała. W głowie rodził się plan. Po kilku dniach Bogna przeszukała cały szaf, wszystkie szuflady. Paszport, akt urodzenia, świadectwo wszystko zniknęło.
Mamo! Gdzie są moje dokumenty?
Irena siedziała przed telewizorem z wyrazem zwycięzcy.
Tam, gdzie nie dosięgniesz. I nie podpiszę niczego, rozumiesz? Masz siedemnaście, bez mojego pozwolenia nie pojedziesz nigdzie.
Bogna opadła na krzesło. W głowie jedna myśl: rekrutacja kończy się za tydzień. Nie ma dokumentów, nie ma podpisu matki.
Zadzwoniła do uczelni uprzejmy głos wyjaśnił, iż niepełnoletni kandydaci potrzebują zgody prawnego opiekuna. Bez wyjątków.
Zadzwoniła na infolinię prawnika ten potwierdził: do osiemnastego roku życia matka ma prawo decydować o jej życiu.
Ciotka Marzena przyjechała jeszcze dwa razy, próbując przekonać siostrę na próżno. Irena trzymała córkę, jakby od tego zależało jej własne istnienie.
Trzy dni przed zamknięciem rekrutacji Bogna poddała się. Pojechała z matką do lokalnego uczelni. Ponury budynek na przedmieściu, z łuszczącą się tynku w kolorze nieświeżego twarogu i szyldem z pochyłymi literami.
W recepcji pachniało kurzem i beznadzieją. Kobieta za biurkiem przyjęła dokumenty, nie patrząc w oczy, i mruknęła coś o terminach.
Bogna wyszła na progwę i stała długo, wpatrując się w szary asfalt. Wewnątrz było puste. Spalona po kres.
Widzisz, jak dobrze! promieniała matka. Będziesz przy mnie. Nigdzie nie musisz jechać. Mówiłam nie ma potrzeby popisywać się!
Pierwsze miesiące studiów zamieniły się w specyficzny rodzaj tortury. Wykładowcy czytali slajdy z notatek sprzed dwudziestu lat, studenci patrzyli w telefony, a w toalecie na pierwszym piętrze zamek już nie działał podobno od pięciu lat.
Bogna przychodziła na zajęcia z trudem. Potem zaczęła się spóźniać.
Gdzie znikasz? zapytała koleżanka z roku, jedyna, z którą Bogna wymieniała kilka słów, napotykając ją w korytarzu. W bibliotece.
To była prawda. Miejska biblioteka stała się jej schronieniem. Tam Bogna siedziała godzinami, otulona podręcznikami z gramatyki, fonetyki, kulturoznawstwa. Przygotowywała się. Do czego? Sama jeszcze nie przyznała się choćby sobie.
Osiemnaste urodziny przypadały na szary, listopadowy wtorek. Matka upiekła tort i zaprosiła sąsiadkę Bogna odliczyła godzinę, zdmuchnęła świeczki, zjadła kawałek ciasta i poszła do swojego pokoju.
Następnego ranka pojechała do dziekanatu.
Wniosek o wypisanie się ze studiów z własnej woli położyła kartkę na biurko.
Sekretarka podniosła brew, ale nic nie powiedziała. Widziano już gorsze rzeczy.
W domu Bogna wyciągnęła z tajnej skrytki za szafą swoje dokumenty matka oddała je od razu po przyjęciu. Paszport, świadectwo, akt urodzenia. Wszystko na miejscu.
Dokąd to zamierzasz? rozległ się głos matki.
Bogna odwróciła się. Irena stała w drzwiach, zamrożona.
Jadę. Do Warszawy.
Co?! Znowu za swoje?! Zabronię ci!
Mam osiemnaście. Nie masz już prawa mówić, jak mam żyć!
Irena zarumieniła się ze wściekłości.
Jesteś niegodziwa! Po wszystkim, co dla ciebie
Zadzwonię, kiedy znajdę pracę zamknęła Bogna suwak torby.
Wyszła z mieszkania, zostawiając za sobą swoją klatkę.
Ciotka Marzena czekała na nią na dworcu autobusowym.
Weź podała bratanicy kopertę. Odłożyłam. Na początek wystarczy.
Bogna chciała protestować, ale ciotka tylko machnęła ręką.
Milcz. Zasłużyłaś na to. Objęła bratanicę mocno, aż usłyszała się trzask. Nie poddawaj się, rozumiesz? Cokolwiek się stanie nie poddawaj się.
Autobus do Warszawy odjechał o szóstej rano. Bogna patrzyła, jak szare pięciopiętrowe bloki jej rodzinnego miasteczka znikają w porannym mgle. Nie płakała. Łez nie było. Tylko dziwne, dzwoniące wrażenie, jakby wreszcie mogła wziąć pełny oddech.
Pokój w kamienicy był maleńki łóżko, biurko, krzesło, i to wszystko. Pracę znalazła po trzech dniach kelnerka w kawiarni. Zmiany po dwadzieścia godzin, nogi pod koniec dnia drżały, a zapach przysmażonej cebuli wbił się w włosy na stałe. Pensja starczała na pokój, jedzenie i co najważniejsze podręczniki.
Rok minął w dziwnym, napiętym rytmie. Rano spać do ostatniej chwili. Po południu praca. Noc notatki, testy, słuchanie. Żyła w prawdziwej głodzie dosłownie. Jadła resztki z kuchni kawiarni, kolację z herbatą i chlebem. Schudła o sześć kilogramów. Pewnego dnia prawie zemdleła w sali menedżerka odesłała ją do domu i kazała jeść normalnie.
Ale Bogna szła naprzód. Miała marzenie. Nie mogła się poddać. Lato złożyła wnioski. Do tego samego uniwersytetu, na ten sam wydział. Próg punktowy był wysoki, ale jej wyniki były wyższe.
Listy ogłoszono w sierpniu. Bogna stała przy tablicy, szukając swojego nazwiska serce waliło w gardle.
Znalazła.
Na budżet.
Usiadła prosto na stopniach starego budynku z sklepionymi sufitami i witrażami. Obok przechodzili ludzie, niektórzy rozglądali się, ale Bogna nie zwracała na to uwagi.
Udało się
Pięć lat przelatuje jak jeden długi, intensywny dzień. Nie odwiedziła już rodzinnego miasta. Ignorowała prośby matki o przyjazd na Święta, urodziny.
Irena dzwoniła coraz rzadziej. Ich rozmowy zaczynały się od pretensji, kończyły oskarżeniami. Bogna przytakując słuchała, mówiła: Tak, rozumiem. Trzymaj się, mamo.
Wracała do swojego życia.
Czerwoną dyplomę otrzymała w czerwcu, rano. Wyszła z budynku uniwersytetu, trzymając w rękach dyplom, i stanęła na nabrzeżu.
Oferta pracy już leżała w skrzynce międzynarodowa firma, dział tłumaczeń, pensja, o której wcześniej nie mogła marzyć.
Telefon wibrował. Matka
Bogusiu, kiedy przyjedziesz? Mam tu
Mamo przerwała łagodnie, ale stanowczo. Właśnie dostałam dyplom. Mam pracę w Warszawie. Nie wrócę.
Chwila, po której nastąpił szloch.
Zostawiłaś mnie! Wiedziałam to! Niewdzięczna
Trzymaj się, mamo. Zadzwonię za kilka miesięcy.
Odłożyła słuchawkę i spojrzała na wodę szarą, z połyskiem światła. W oddali dudnił statek.
Bogna uśmiechnęła się cicho, samemu sobie. Nie pozwoliła się złamać. Osiągnęła to, o czym marzyła.










