**Dziennik, 12 maja 2005**
Odszedł, bo dowiedział się o romansie mamy z kolegą z pracy. W domu wybuchła potworna awantura.
— A czego się spodziewałeś? Cały czas jestem sama! Ty tylko w tej swojej pracy, dzień i noc. Jestem kobietą, potrzebuję uwagi!
— A co powiesz, jeżeli twojego „troskliwego” Darka wsadzę za kratki? Podrzucę mu coś, zamknę, co? — rzucił tata zimnym, wściekłym głosem. Był operatorem w policji.
— Nie odważysz się! To nie ja zniszczyłam nam życie, tylko ty!
Mama osunęła się na kanapę, zalewając się. Tata już prawie spakował swoje skromne rzeczy i kierował się do wyjścia. Stałem w drzwiach prowadzących z przedpokoju do salonu, gotowy paść na progu, by go nie wypuścić. Co za głupota? Wcześniej byliśmy zgodną, szczęśliwą rodziną. Mama i tata prawie się nie kłócili, śmiali się z tych samych żartów. Tak, tata dużo pracował, wracał zmęczony, marząc tylko o śnie. Ale te chwile, gdy byliśmy razem, pokazywały, iż u nas wszystko gra! Jak mama mogła to zniszczyć? I czy tata naprawdę nie wybaczy?
— Gleb, nie odchodź… — szepnęła mama, odrywając dłonie od twarzy. — Wybacz mi! Nie zostawiaj nas. Kuba, wynoś się stąd!
Ale nie ruszyłem się. Stałem w przejściu. Dwunastoletniemu mnie wydawało się, iż powstrzymam ich przed zniszczeniem tego, co uważałem za rodzinne szczęście.
— Kubie, przepuść — powiedział tata stanowczo. Tym samym tonem, którym mówił w pracy. Nie w domu. Nie do nas.
— Nie odchodź! — poprosiłem.
— Zejdź mi z drogi!
Te same słowa, ta sama obojętność.
— Tato… a co ze mną?
Odsunął mnie jak krzesło i wyszedł z mieszkania. Pewnie bał się, iż coś zrobi. Nie dlatego, żeby nie uderzył mamy w gniewie, ale miał przecież służbową broń. Jego oczy płonęły takim ogniem, iż chyba dobrze zrobił, odchodząc. Teraz to rozumiem. Tamtego dnia stał się dla mnie kimś, kto odsunął mnie na bok jak mebel. A mama — kimś, kto zgotował nam ten koszmar.
Darek okazał się, oczywiście, świnią i też ją zostawił. Znalazła się w piekielnej sytuacji: mąż odszedł, kochanek uciekł, syn oskarża ją o rozpad rodziny. A ja…
Zacząłem wagarować, włóczyć się do późna, zadawać z podejrzanymi typami. Najpierw drobne kradzieże, potem coraz śmielsze akcje. Złapali nas na napadzie na jakiegoś bogacza — nie wszystkich. Miał ochronę, złapali mnie i Darka. Tata, który był już wtedy szefem operacji, przyjechał na komisariat. Nazwisko mieliśmy rzadkie — Sroka — a nie jak każdy, Kowalski. Ktoś go znał, więc zadzwonił.
— Wychodzisz — rzucił tato.
— Spadaj — warknąłem przez zęby.
Wyciągnął mnie z celi.
— A co z Darkiem?! — wrzeszczałem, szarpiąc się.
Wszystko stało się szybko. Tata wciągnął mnie na przesłuchanie i dwa razy mocno uderzył w twarz. W krwi zmieszanej ze łzami nienawidziłem go jeszcze bardziej.
— Ile ty masz lat?
— Co?
— Piętnaście? Szesnaście?
Rozśmiałem się gorzko.
— Gratulacje! Nie wiesz, ile lat ma twój syn!
— Bo nie jesteś mój! — wrzasnął mi w twarz. — Wziąłem Gajkę za żonę, bo myślałem, iż się ustatkuje. A ona taka była — tu przeklął brzydko — i taka została.
— To kto jest moim ojcem? — spytałem głupio.
Podarł mi chusteczkę i butelkę wody, otarłem krew. Gleb usiadł naprzeciw:
— Przepraszam, iż cię uderzyłem. Zawiodłeś mnie. Myślisz, iż nie mam swoich spraw?
— To idź się nimi zajmij — burknąłem.
— Kubie… Na papierze jesteś moim dzieckiem. Alimenty płacę regularnie. Ale jeżeli tak dalej pójdzie — zrzeknę się ciebie. Niech cię zamkną, co mi do tego?
— A teraz?
— Co teraz?
— No… teraz mnie nie zamkną?
Pokręcił głową.
— A co z Darkiem?
— Darek ma swojego ojca. Bogata rodzina. Sami się wybronią. Ty lepiej pomyśl o sobie. Myślisz, iż w więzieniu jest cukierkowa kraina? To piekło. Młodociani oddział? Piekło w kwadracie.
Nie chciałem iść do więzienia. Żyło mi się po prostu smutno i boleśnie, patrzenie na mamę bolało. Więc… szukałem rozrywki. Tłumaczyłem to tacie.
— Krótko mówiąc — wybór należy do ciebie. Alko zaczynasz żyć normalnie — szkoła, przyszłość. Albo kręta ścieżka, która kończy się źle.
Poszedłem do wyjścia. Zatrzymał mnie jego głos:
— I nie wiń mamy. W rozwodzie zawsze są winni oboje. A to, co powiedziałem… to przez nerwy. Zapomnij.
— Gleb… tato, przecież się kochacie! Może się pogodzicie? — spytałem bez nadziei.
— Zapomnij o tym, synu.
Koledzy z bandy nie chcieli się tak łatwo zgodzić na mój „odejście”. Kilka bitek, siniaki, ale się wyrwałem. Darka ojciec wyciągnął na warunkowe, wrócił do starych nawyków. Ja wybrałem inaczej.
Mamę wybaczyłem. Bardzo się starałem. Chciałem spytać, kto jest moim prawdziwym ojcem, ale jakoś nie zrobiłem tego. Nie miałem czasu w archeologię — w szkole miałem tyle zaległości, iż poprawianie zajmowało każdą wolną chwilę.
Zdałem się na studia, potem złożyłem papiery do kilku szkół policyjnych.
— Oszalałeś?! — krzyczała mama. — To nie jest życie! Pamiętasz ojca?!
Ojca często wspominałem. Ale nie widywaliśmy się. Żadnych uraz, po prostu tak wyszło. Gdy skończyłem studia i zostałem podporucznikiem, pojechałem do niego bez zapowiedzi. Nie chciałem niczego — tylko pokazać mu, iż wybrałem dobrze. Nie poszedłem na skróty.
Tata wciąż był szefem wydziału operacyjnego. Dalej nie awansował. Pewnie mu to odpowiadało. Zajrzałem do jego gabinetu.
— Dzień dobry, panie komendancie. — zasalutowałem. — Podporucznik Sroka. Mogę?
— Kuba?! — oniemiał.
Więc mama dotrzymała słowa. Nic mu nie powiedziała.
— No co ty, synu… Wchodź, gadaj.
PiliOjciec nagle wstał, objął mnie mocno i szepnął: “Jesteś lepszym człowiekiem, niż kiedykolwiek byłem.”