Kacper leniwie wylegiwał się na kanapie, wpatrzony w kolejny odcinek serialu, gdy do pokoju wszedł ojciec. W jego głosie nie było cienia wahania:
— Synu, musimy porozmawiać.
— No to gadaj — odparł Kacper, nie odrywając wzroku od ekranu.
— Była u mnie twoja żona. Mówi, iż ostatnio dziwnie się zachowujesz. Masz jakieś problemy?
— Wszystko gra — machnął ręką Kacper.
— Gra? — Cezary Stanisławowicz bez słów wziął z biurka tablet, otworzył zdjęcie i obrócił ekran w stronę syna. Kacper spojrzał i zdrętwiał.
Kiedyś Cezary i Halina byli przykładem miłości — razem zaczęli biznes, razem szli przez życie, ale dopiero w wieku trzydziestu ośmiu lat urodził im się długo wyczekiwany syn. Kacpra uwielbiali, rozpieszczali, wychowywali bez surowości. Wyrosło z niego rozwydrzone, egoistyczne i leniwe dziecko.
Ukończywszy studia z trudem — i tylko dzięki rodzinnym pieniądzom — Kacper oznajmił, iż jest zmęczony. Nie chciał pracować, tłumacząc, iż „i tak majątek starczy”.
Cezary nalegał na samodzielność, ale Halina broniła syna:
— Niech odpocznie. Jeszcze się w życiu napracuje.
Mąż tylko machnął ręką, wiedząc: syn do niczego się nie nadaje.
Kacper żył bez celu. Imprezy, zagraniczne wyjazdy, ciągła zmiana kobiet. Rozbił podarowany drogą brykę — sam ocalał, ale matka trafiła do szpitala w szoku i po roku zmarła. Z jej śmiercią zniknęła ostatnia dyscyplina w życiu Kacpra. Zaczął opróżniać jej konto i choćby się z tym nie krył.
Potem przyprowadził do domu nową zdobycz — Martę. Młoda, jaskrawa, bezczelna. Ojciec od razu wyczuł, iż to kiepski pomysł. Próbował przemówić synowi do rozumu:
— Jadwiga to dziewczyna dla ciebie. Mądra, spokojna, gospodarna. Kocha cię od dzieciaka.
— Jadzia to nudziara — odparował Kacper. — A Marta to zabawa.
Lecz zabawa gwałtownie zamieniła się w katastrofę. W domu zorganizowali huczną imprezę, wszystko przewrócone do góry nogami, służąca w płaczu, ojciec wściekły.
— Albo bierzesz się w garść, albo wynosicie się.
Kacper odpowiedział butnie:
— Nie mogę gości przyjąć w swoim domu?
— To mój dom — spokojnie odparł Cezary. — Tylko mieszkanie należy do ciebie. Idź tam — i hulaj, ile dusza zapragnie.
Syn wyszedł, ale drenował dalej matczyne konto. Marta, jak się okazało, była z nim nie z miłości. Po paru latach zostali bez grosza, sprzedali choćby mieszkanie, by spłacić długi. A potem Marta zniknęła z innym mężczyzną, zostawiając Kacpra z niemowlęciem na rękach.
Tak wrócił — z półrocznym Bartkiem na rękach, blady, wynędzniały, upokorzony.
— Nie mam dokąd pójść — wyszeptał.
Ojciec wpuścił go. Postawił jednak trzy warunki: ogarnąć się, znaleźć pracę i ożenić… z Jadwigą.
I Jadwiga się zgodziła. Przez te lata pozostała wierna uczuciu. Pokochała dziecko jak własne, a test DNA potwierdził: Bartek to prawdziwy wnuk Cezarego.
Przez trzy lata w domu panował spokój. Kacper zdawał się zmieniać. Pracował, nie imprezował, dbał o rodzinę. ale potem znów stał się dziwny. Znikał wieczorami, miał huśtawki nastrojów. Pewnego dnia ojciec postanowił odkryć prawdę — zlecił ochronie śledzenie syna. I otrzymał zdjęcia: Kacper spotykał się z Martą.
— Dlaczego się z nią widywałeś? — spytał Cezary, rzucając przed synem tablet.
— To matka mojego dziecka — odparł Kacper.
— To źródło twoich nieszczęść. Nie zbliżaj się do niej. I niech ona zapomni drogę do naszego domu. Dopilnuję, by odebrano jej wszelkie prawa.
Tydzień później Kacper zniknął. Ostatni raz widziano go, jak wsiadał do samochodu z Martą.
Cezary Stanisławowicz nie przeżył zdrady. Jadwiga i Bartek byli przy nim w ostatnich dniach. A Kacper… Pojawił się dopiero po czterech miesiącach — opalony, wypielęgnowany, z Martą pod rękę.
— Cześć — uśmiechnął się do Jadwigi. — Ty się w ogóle nie zmieniłaś. Przyjechaliśmy w sprawie spadku.
— Szkoda było fatygi. Wszystko dawno ustalone — odparła Jadwiga. — Bartku, idź na górę. Muszę porozmawiać z tatą.
Chłopiec posłusznie wyszedł. A Jadwiga, zachowując zimną krew, rzekła:
— Cały majątek należy do mnie i Bartka. Prawnie jestem jego matką.
— Co?! — wykrztusili Kacper i Marta.
— Wszystko jest uregulowane. Wasze prawa unieważnione. Nic nie dostaniecie.
— Przecież jesteśmy rodzicami! — oburzyła się Marta.
— Nie. Rodzice to ci, którzy są blisko — cicho powiedział z schodów Bartek. — Jadwiga to moja mama. A wy… nikim jesteście.
Ochrona w milczeniu wyprowadziła nieproszonych gości. Kacper zrozumiał — przegrał. Jak zawsze.
Z życia odchodzą ci, którzy lekceważą miłość i odpowiedzialność. Prawdziwe szczęście buduje się wiernością, a nie ucieczką.