„Już za mnie zdecydowałeś?!” — historia jednego niedoszłego wesela
Ania siedziała przy stoliku w przytulnej restauracji w centrum Krakowa, czekając na swojego narzeczonego, Krzysztofa. Był jakoś spięty, co chwilę wyciągał telefon i nerwowo zerkał na ekran.
— Krzysztof, jesteś dziś jakiś dziwny. Co się dzieje? — zapytała, starając się nie okazać niepokoju.
— Zaczekaj chwilę, zaraz wszystko wyjaśnię. Czekamy tylko na rodziców… — odparł, wymijająco.
— Jakich rodziców?
— Moich. I jeszcze kilka osób z nimi. Nie przyszliśmy tu tylko na kolację — trzeba coś omówić.
Ania zesztywniała. Znała Krzysztofa od pół roku i nauczyła się rozpoznawać po tonie jego „ważne rozmowy”. Nigdy nie kończyły się dobrze.
Po dziesięciu minutach do ich stolika podeszli rodzice Krzysztofa — Marek i Jolanta, a za nimi dwoje obcych ludzi.
— Poznajcie: to Tomasz i Agnieszka — powiedział Krzysztof z szerokim uśmiechem. — Zainteresowali się twoim mieszkaniem. Chcą je wynająć długoterminowo.
— Moim… mieszkaniem? — Ania ledwo utrzymała widelec w dłoni.
— No jasne. Mają poważne zamiary — oferują 5 tysięcy złotych miesięcznie. A my po ślubie wprowadzimy się do moich rodziców. Mają dom pod miastem, miejsca nie brakuje. Po co ma stać puste? Będzie przynosić zysk!
Ania poczuła, jak jej palce lodowacieją. Krzysztof, nie zauważając jej reakcji, wyjął z teczki dokumenty.
— Proszę, już wszystko ustaliłem z bankiem. Przeniesiemy twój kredyt hipoteczny na nas oboje — rata będzie niższa. I łatwiej nam będzie spłacać.
— Ty… już wszystko załatwiłeś? — głos Ani zadrżał. — choćby mnie nie pytając?
— No co ty, jak dziecko! — wtrąciła się Jolanta. — Krzysztof dba o waszą przyszłość. Przecież już niedługo będziecie rodziną!
Tomasz i Agnieszka wymienili spojrzenia.
— Przepraszam, ale mieszkanie jest na ciebie wpisane? — spytała Agnieszka Krzysztofa.
— Jeszcze nie, ale…
— W takim razie przepraszamy, ale to nie dla nas — stwierdził chłodno Tomasz. — Nie wiedzieliśmy, iż właścicielka choćby nie wie o umowie. Do widzenia.
Wstali i wyszli, zostawiając za sobą niezręczną ciszę.
— Proszę cię — oburzyła się Jolanta. — Tyle porządnych ludzi sobie odpuściliście! I to przez twoją scenę, Ania!
— Scenę? — Ania powoli wstała. — To nie scena. To moje prawo — decydować o moim mieszkaniu.
— Ty serio?! — Krzysztof zbladł. — Przecież wszystko już zaplanowaliśmy!
— Ty wszystko zaplanowałeś. Za nas oboje. Beze mnie. I nie zamierzam budować przyszłości z kimś, kto uważa to za normalne.
— Ania, uspokój się…
— Nie. Ślubu nie będzie.
Wyszła z restauracji, nie oglądając się za siebie. I nigdy nie odpowiedziała na żadną wiadomość.
A w domu, siedząc na parapecie z kubkiem gorącej herbaty w dłoniach, pomyślała tylko jedno:
„Lepiej sama — ale z szacunkiem do siebie, niż z kimś, kto tego nie rozumie”.