Barbara zacisnęła w dłoni wyniki badań. Papier wilgotniał od potu. W przepełnionym korytarzu poradni ginekologicznej trudno było przecisnąć się między kobietami w ciąży.
— Nowak Barbara Marianno! — wrzasnęła pielęgniarka.
Podniosła się i weszła do gabinetu. Lekarka — pulchna kobieta o zmęczonych oczach — wzięła od niej teczkę, przejrzała kartki.
— Proszę usiąść. — Rzuciła na wyniki obojętnym spojrzeniem. — Wszystko u pani w normie. Niech się zbada mąż.
Barbara zdrętwiała. Krzysztof? Przecież on…
***
W domu teściowa siekła kapustę na kapuśniak. Nóż w jej rękach sunął po desce z furią, jakby rąbał wrogów.
— No cóż, córeczko, jakie wieści? — zapytała Helena Władysławowa, nie podnosząc głowy.
— Ze mną wszystko w porządku — wyszeptała Barbara, ściągając kurtkę.
— To dlaczego… — Teściowa w końcu uniosła wzrok. W jej oczach mignął niepokój.
— Krzysztof musi się zbadać.
Nóż zastygł w powietrzu. Helena wyprostowała się jak struna.
— Co za bzdury? Mój syn jest zdrowy! To wasze lekarze nic nie rozumieją. Za moich czasów baby rodziły bez tych wszystkich badań.
Barbara przeszła do pokoju. Na kanapie leżały skarpetki — jedna granatowa, druga czarna. Podniosła je automatycznie i wrzuciła do kosza na brudną bieliznę.
Przez trzy lata małżeństwa te skarpetki stały się symbolem ich życia — rozrzucone, niedobrane w pary.
Krzysztof wrócił późno.
— Dlaczego taka mina pogrzebowa? — burknął, waląc się w fotel.
— Krzysiu, musimy porozmawiać.
— O czym?
Podsunęła mu papiery. Przejrzał je wzrokiem i odrzucił na stolik.
— I co z tego?
— Musisz się zbadać.
— Z jakiej racji? — Krzysztof zerwał się, zaczął dreptać po pokoju. — Jestem zdrowym facetem! Spójrz na mnie!
Rzeczywiście wyglądał zdrowo — barczysty, z gęstymi ciemnymi włosami. Ale zdrowie nie zawsze widać na zewnątrz.
— Krzysiu, proszę cię…
— Dość! — warknął. — Nie chcesz dzieci, to mów wprost! Po co te teatry z lekarzami?
Z kuchni dobiegło szuranie kapci. Helena przyczaiła się za drzwiami, ale oddychała tak głośno, iż słychać było każdy oddech.
— Chcę dzieci bardziej niż cokolwiek — cicho powiedziała Barbara.
— To dlaczego ich nie ma? Może coś ukrywasz? Aborcje robiłaś, a teraz nie możesz?
Cios był bolesny. Barbara cofnęła się.
— Jak ty…
— A jak mam myśleć? Trzy lata razem — zero efektu! A teraz jakieś lekarze mówią, iż to ja… — Urwał, zacisnął pięści.
Drzwi rozwarły się gwałtownie. Helena wdarła się do pokoju jak czołg.
— Krzysiu, nie słuchaj jej! To wszystko przez nieróbstwo. Gdyby więcej pracowała, mniej by po doktorach łaziła.
Barbara spojrzała na męża. Ten odwrócił się do okna.
— Krzysiu, naprawdę myślisz, iż ja…
— Nie wiem, co myśleć — syknął przez zęby. — Wiem tylko, iż zdrowy facet do lekarzy nie chodzi.
Helena triumfalnie skinęła głową.
— Słusznie mówi syn. To nie męska sprawa — po szpitalach się włóczyć.
Barbara poczuła, jak coś w niej pęka. Jak napięta struna, która w końcu nie wytrzymała.
— Dobrze — powiedziała spokojnym głosem.
Następnego dnia zaczęła się wojna. Helena czepiała się każdego drobiazgu. Sól przesypana. Garnek niedomyty. Kurz na komodzie. Barbara milczała, zaciskając zęby.
— Może w ogóle nie powinnaś w domu siedzieć? — zapytała jadowicie teściowa podczas kolacji. — Poszłabyś do pracy, zamiast po lekarzach się włóczyć.
Krzysztof przeżuwał kotlet, nie podnosząc wzroku.
— Pracuję — przypomniała Barbara.
— Trzy dni w tygodniu — to nie praca, tylko zabijanie czasu.
— Co ma moja praca do tego?
— A ma! Mój syn jest zdrowy, a ty go chcesz chorego pokazać! Jak dzieci nie ma, to zawsze kobieta winna!
Barbara wstała od stołu. Nogi się pod nią uginały.
— Co się z tobą dzieje? — zdziwiła się teściowa. — Zjadłaś i od razu uciekasz?
— Jestem zmęczona — cicho odpowiedziała.
— Zmęczona! A od czego? Trzy dni pracujesz — to nie żadne zmęczenie!
Krzysztof w końcu podniósł oczy. Mignęło w nich coś przypominającego współczucie. Ale milczał.
Nocą Barbara leżała i słuchała chrapania męża. Kiedyś ten dźwięk ją uspokajał — oznaczał, iż bliski człowiek jest obok. Teraz drażnił. Jak mogła nie zauważyć, iż jest taki uparty?
Rano spakowała rzeczy do starego sportowego plecaka. Nie zabrała wiele — kilka sukienek, bieliznę, kosmetyczkę.
— To gdzie tak? — Helena stała w drzwiach kuchni z kubkiem w ręku.
— Do babci.
— Na długo?
— Nie wiem.
Krzysztof wyszedł z łazienki, zobaczył plecak.
— Basiu, o co chodzi?
— O to, co widzisz.
— Poważnie?
— A jak inaczej? Nie chcesz się badać, twoja mama uważa, iż to we mnie problem. Po co mam tu tkwić?
Podszedł bliżej, zniżył głos:
— Nie bądź głupia. Gdzie pójdziesz?
— Do babci Marysi.
— Do tej klitki? Tam ledwie dwadzieścia metrów!
— Ciasno, ale przytulnie.
Helena prychnęła:
— Słusznie! Niech idzie. Niech u starej pomieszka, zobaczy, jak tu jej było dobrze.
Krzysztof rzucił matce gniewne spojrzenie, ale nie zaprotestował.
Barbara wzięła plecak i skierowała się do wyjścia.
— Basiu! — zawołał mąż.
Odwróciła się. Stał na środku przedpokoju — zagubiony, z mokrymi po prysznicu włosami.
— Kiedy wrócisz?
— Jak pójdziesz do lekarza.
Drzwi zatrzasnęły się za nią.
Babcia Marysia aż klasnęła w dłonie, widząc wnuczkę z plecakiem:
— Basiu! Co się stało?
— Pokłóciłam się z Krzysztofem. Mogę u ciebie pomieszkać?
— Oczywiście, kochanie. Tylko u mnie ciasno…
— Nic nie szkodzi, babciuW końcu Krzysztof przyszedł sam do lekarza, ale gdy spojrzał na szczęśliwą twarz Barbary trzymającej w ramionach ich synka, zrozumiał, iż nie jest już w jej życiu potrzebny.