„Zbudzę się — żeby nikomu nie było łatwo!” Jak pewna kobieta wstała z łóżka, kiedy zaczęła podejrzewać swojego partnera o romans.

twojacena.pl 5 dni temu

„Wstanę, żeby nikomu nie dostał się!” Jak babcia Zosia podniosła się z łóżka, gdy podejrzewała dziadka Franka o miłosne knowania

Babcia Zosia zupełnie opadła z sił. Nie miała ochoty choćby mówić, wstawać, a tym bardziej wyglądać przez okno. Leżała odwrócona do ściany, jakby już wszystko w życiu postanowiła. Jej mąż, dziadek Franek, jak zawsze wszedł do domu, zagotował czajnik, zaparzył aromatyczną herbatę — zapach rozniósł się po całej chacie, niczym za dawnych lat. Chciał dodać otuchy ukochanej, ale usłyszał coś zupełnie innego, niż się spodziewał.

— W szafie leży moja sukienka — szepnęła Zosia. — I chusteczka, w której mają mnie na ostatnią drogę odesłać… Tylko nie pomyl, jest w osobnym worku…

— Co ty wygadujesz?! — wybuchnął Franek. — Znajdę Twoją sukienkę! Ale wiesz, kogo spotkałem pod sklepem? Halinę! Jak się wystroiła! Aż oczy bolały. Podchodzi do mnie i mówi: „Nie masz ochoty na spacer, Franciszku?” No i co Ty na to, co?

I wtedy stał się cud. Babcia Zosia jednym ruchem zrzuciła kołdrę, poderwała się na łóżku i… stanęła! Powoli, ale zdecydowanie podeszła do szafy.

Franek zastygł z filiżanką w dłoni.

A wszystko zaczęło się wcześniej, gdy dwie pielęgniarki, Kinga i Wiesia, siedziały na nocnym dyżurze w wiejskiej przychodni. Było cicho, pacjenci spali, więc postanowiły obejrzeć ulubiony film o miłości.

— Ile razy oglądam, a nigdy mi się nie nudzi — uśmiechnęła się Wiesia.

— A ja za każdym razem myślę o moich dziadkach. Babcia Zosia i dziadek Franek — jak z tego filmu. I miłość mają taką samą, prawdziwą…

Kinga opowiadała, jak babcia zawsze gderała na dziadka, a on tylko się uśmiechał:

— Ciągle na mnie narzekasz, za co? Inni chłopy piją, hulają, a ja u Ciebie złoty!

Na co babcia Zosia natychmiast ripostowała:

— Złotyś się dopiero na emeryturze zrobił, a wcześniej toś był urwis jakich mało!

Gdy babcia położyła się do łóżka, wszyscy myśleli, iż to koniec. Oboje z dziadkiem mieli już po osiemdziesiątce. Lekarze przyjeżdżali, dzieci ze stolicy sprowadziły prywatnego specjalistę. Ale wyniki były dobre, ciśnienie w normie, temperatura — jak u astronauty. A Zosia dalej leżała, nie patrzyła nikomu w oczy, odsuwała jedzenie.

— Nic mi nie smakuje — szeptała. — Nic nie chce przejść… Już czas…

Dziadek Franek kręcił się wokół niej jak zaczarowany.

— Herbatki z cytrynką? — proponował.

— Nie…

— Chociaż owsiankę! Sam ugotowałem!

Babcia tylko odwracała się do ściany. Ale w końcu zaczęła jeść po trochu — łyżkę gładkiej kaszy na wodzie.

Pewnego dnia dziadek wyszedł z domu, nasunął czapkę na oczy. Zosia słabo uniosła się na łokciach:

— Gdzie idziesz?

— Zaraz wrócę — mruknął.

I poszedł do Rozalii — miejscowej znachorki. Ta dała mu ziół, szepnęła do ucha, jak „przywrócić do życia” ukochaną.

— Wszystko zadziała — powiedziała — jeżeli zrobisz to dobrze.

Dziadek wrócił, zaparzył te zioła, a zapach rozszedł się po całym domu! I wtedy Zosia znów zaczęła:

— Tam w szafie leży moja sukienka… Na pogrzeb…

Ale dziadek niespodziewanie rzucił:

— A Halinę widziałem pod sklepem! Taka wystrojona była! Mówi, iż wiosna, ptaszki śpiewają, spacer by się przydał. I jeszcze zaproponowała, żebym poszedł z nią. Wyobrażasz sobie?

Halina była jego pierwszą miłością. Wyszła za mąż nie raz, ale owdowiała i teraz częściej niż zwykle uśmiechała się do Franka. Mówiła, iż zmarnował swoje szczęście, iż mogło być zupełnie inaczej…

Babcia Zosia wiedziała o tych jej słówkach. I choć Franek zawsze zaprzeczał, w jej głowie zostało ziarno wątpliwości.

A dziadek dodał jeszcze:

— I Jadzię spotkałem! Ta to dopiero — w nowym płaszczu, usta pomalowane, oczy błyszczą. Mąż stary jak świat, a ona — jeszcze ogień!

I wtedy babcia zrzuciła kołdrę, opuściła nogi z łóżka i z groźną miną pomaszerowała do szafy.

— Twojej sukienki nie zapomniałem, nie martw się. Będziesz najpiękniejsza — powiedział dziadek spokojnie.

— Jaki pogrzeb?! — warknęła Zosia. — Nie mam choćby w czym wyjść! Mól zżarł mi płaszcz, czapka stara, chusty — same dziury!

— Przecież sama mówiłaś, iż już nic nie trzeba, iż po co…

— A teraz chcę nowe! — oświadczyła i zaczęła z wściekłością wyciągać graty z szafy.

— Myślą Halina i Jadzia, iż już po mnie? Że się poddam? A ja wstaję! Gdzie ta Twoja kartoflanka? Jeść mi się chce. I tę herbatę daj, tę pachnącą!

Od tego dnia babcia znów chodziła po domu, sprzątała, a choćby gderała jak dawniej. Gdzie się podziała jej „niemoc” — nikt nie wiedział.

Dziadek kupił jej nowy płaszcz, czapkę i choćby wiosenną chusteczkę w kwiatki. Teraz babcia Zosia chodzi po wsi — jak prawdziwa królowa! Dziadek obok kroczy zadowolony, uśmiecha się chytrze, jakby wiedział, kto kogo tak naprawdę zrobił w balona.

— Patrzcie na niego! — skarżyła się babcia córce, która przyjechała tydzień później. — Jeszcze żyłam, a on już z babami się umizgiwał! Halina, Jadzia — cała wiejska fauna! Nie oddam go nikomu! Na złość wszystkim wstałam — i będę żyć sto lat, jasne?

Tej samej nocy Kinga i Wiesia dokończyły film. Potem siedziały i gawędziły. Noc długa, do końca zmiany jeszcze daleko.

— Co za wspaniali dziadkowie! — uśmiechnęła się Wiesia. — Prawdziwa miłość.

— Złote gody już za nimi. A do diamentowych niedaleko — powiedziała Kinga z dumą. — No, postarzeli się, ale trzymają się. I, najważniejsze, kochają się.

— Ale babcia Zosia chyba boi się, iż dziadek gdzieś ucieknie?

— Oczywiście! — zaśmiała się Kinga. — Ale niepotrzebnie. On przy niej jak wierny pies. Za to motywację ma — żeDziadek Franek tylko się uśmiechnął pod wąsem, bo wiedział, iż jego Zosia jeszcze nie raz da mu popalić, ale to właśnie te drobne kłótnie i zazdrość sprawiają, iż ich miłość wciąż trwa – jak stara jabłoń w ogrodzie, co mimo burz i mrozów co roku rodzi najsłodsze owoce.

Idź do oryginalnego materiału