*Głosową wiadomość dla bliskiej przyjaciółki, opowiadającą historię ciepło i naturalnie:*
No więc, słuchaj, mam taką historię… Zaczyna się od tego, iż Kasia wróciła do domu i oznajmiła mamie: „Mamo, nie martw się, Bartek powiedział, iż mnie kocha. Pobierzemy się!” – mówiła spokojnie, jakby to była najprostsza rzecz na świecie.
Ale jej mama, Barbara, oczywiście się wkurzyła: „Jak to się nie martwić?! Jesteś w ciąży, nie masz ślubu, studiów jeszcze nie skończyłaś, a tego twojego Bartosza to ja choćby na oczy nie widziałam! Dziecko to nie zabawka, Kasiu! Niech ten twój chłopak dziś tu przyjdzie i spojrzy mi w oczy, kiedy będzie obiecywał, iż weźmie odpowiedzialność!”.
Kasia tylko wzruszyła ramionami: „No nie krzycz tak, myślałam, iż ucieszysz się z wnuka. Pójdę po Bartka, on zaraz wraca z pracy. Mam klucz do jego pokoju w akademiku. Lepiej tam poczekam, bo tu jesteś jakaś nerwowa”. I wybiegła z domu, machając torebką.
Barbara usiadła ciężko na krześle i spojrzała na zdjęcie męża: „No i proszę, samotne macierzyństwo! Mietku, dlaczego nas tak wcześnie opuściłeś? Nie uchroniłam naszej Kasi… A co, jeżeli ten chłopak ją teraz zostawi? Jak my sobie poradzimy? Pracuję za marne grosze, a kto ją zatrudni w ciąży? I jeszcze pół roku do końca studiów…”
Zaczęła płakać, wtulając twarz w fartuch. Życie już raz ją doświadczyło – mąż zginął w wypadku na tartaku, gdy Kasia miała dwa lata. Mieszkały w podwarszawskiej wsi, a Barbara harowała, by wychować córkę. A teraz, gdy wreszcie odetchnęły, Kasia rzuciła jej taką bombę…
„Trudno, trzeba zrobić ciasto na pierogi. W końcu zięć przyjdzie…”
Gdy stół był nakryty, Barbara włożyła odświętną sukienkę i zaczęła drzeć szalik, by zająć czymś nerwy.
Wtem drzwi się otworzyły – wróciła Kasia. Ale za nią… nikogo.
„Gdzie ten twój mąż?” – spytała Barbara.
„Był i przepadł” – szepnęła Kasia. „Zostałam sama.”
Barbara aż usiadła. „Jak to?!”
„Tak po prostu. Zwolnił się z pracy, spakował rzeczy i zniknął. Tak powiedział administrator akademika…”
Kasia była załamana. Zostać samotną matką? Tego nie planowała.
„Co teraz zrobię, mamo?”
Barbara chciała powiedzieć „A nie mówiłam?”, ale się powstrzymała. Serce matki to nie kamień.
„Urodzisz, co innego ci zostaje” – westchnęła. „Kiedy termin?”
„W lipcu, zdążę jeszcze obronić dyplom” – odparła Kasia, głaszcząc brzuch.
…Kasia urodziła w terminie – dziewczynkę, którą nazwała Anią. I tak zostały we trzy, jak trzy siostry.
Dziewczynka rosła zdrowa i wesoła, a Barbara rozpieszczała ją bez miary. Za to Kasia traktowała Anię z dystansem – bo córka była żywym portretem Bartka: rude loki, zielone oczy, ten sam uśmiech.
„Mama przyszła!” – sześcioletnia Ania biegła do drzwi, gdy tylko zobaczyła Kasię w oknie. „Co mi przyniosłaś?” – zawisła na ręce matki, patrząc ufnie.
„Nic” – odpowiadała zmęczona Kasia.
„A czemu? Obiecałaś lody!”
„Zostaw mnie, jestem zmęczona!” – odtrąciła dziecko i poszła do sypialni.
Ania stała w środku pokoju i płakała. W przedszkolu kazali narysować rodzinę – ona narysowała siebie, mamę i babcię. Dzieci się śmiały: „Ania jest bez tatusia!”.
Barbara próbowała ją pocieszyć, ale dziewczynka wpadła w histerię: „Gdzie jest tatuś? Dlaczego mama jest zła?!”
„Nie wszyscy mają tatusiów, wnusiu” – przytuliła ją Barbara. „Poradzimy sobie. Chodź, kupimy lody”.
Ania się uspokoiła: „Dla mamy też?”
„Dla mamy też”.
W domu Barbary Dzień Kobiet zawsze świętowano hucznie. Tym razem jednak Kasia przyprowadziła nie koleżanki, ale mężczyznę – i to bez ostrzeżenia.
W drzwiach stanął elegancki pan w garniturze, dużo starszy od Kasi.
„Mamo, to Jan. Mój szef. Dostaje awans i przenoszą go do innego miasta. Bierzemy ślub”.
„Co?!” – Barbara zamarła.
„To mój tatuś?” – Ania wyjrzała z pokoju.
„Nie, dziewczynko” – uśmiechnął się Jan, podając jej lalkę.
Ania choćby jej nie wzięła. Nie podobał jej się ten człowiek.
Wieczór był nudny. Jan zachowywał się, jakby robił im łaskę. Kasia wytykała Ani każdy gest: „Siedź prosto! Co pan Jan sobie pomyśli?!”.
Barbara milczała, a Jan się przechwalał: „Nasz oddział ma najlepsze wyniki. Zostanę dyrektorem. Tylko iż to trzy tysiące kilometrów stąd. Kasia jedzie ze mną. Czeka na nas dom z ogrodem”.
„A ja też pojadę?” – spytała Ania.
Jan spojrzał na Kasię. Ta gwałtownie zmieniła temat.
„Mamo, może rzucisz pracę? Będziemy ci wysyłać pieniądze”.
„Po co?” – zdziwiła się Barbara.
„Ania, idź do pokoju” – rozkazał Jan.
Gdy dziewczynka wyszła, Kasia wyjaśniła: „Nie weźmiemy Ani od razu. Poczekamy, aż się urządzimy”.
Barbara zbladła: „Więc to dlatego chcesz mi płacić? Żebym wzięła twoje dziecko?!”
„To tylko na jakiś czas!” – tłumaczyła się Kasia.
„Co zaczyna się 'na jakiś czas’, kończy się 'na zawsze'” – odparła Barbara. „Jedźcie sobie. My z Anią damy radę”.
Jan wyszedł dumnie, a Kasia próbowała matkę przekonać: „Mamo, czy nie chcesz, żebym była szczęśliwa? W końcu znalazłam porządnego mężczyznę!”
„Rób, co chcesz” – machnęła ręką Barbara. „Ale nie pozwolę ci skrzywdzić Ani. Powiem jej, iż wyjechałaś służbowo. I tak ma dość z tym brakiem taty…”
Kasia wyszła bez pożegnania.
Tydzień później pakowała walizki. Ania kręciła się wokół niej:
„Mamo, weź ciepły sweter, żeby cię gardło nie bolało! I czapkę!”
Kasia się rozśmiała: „Tam jest ciepło, nie potrzebuję czapki”.
Ania podała jej pluszowego misia: „Weź go, to mój ulubiony. Opiekuj się nim, dobrze?”
Kasia wrzuciła misia do walizki. Ania przykryła go swetrem i szepnęła: „NieAnia odwróciła się, mocno ściskając dłoń babci, i zamknęła za sobą drzwi, wiedząc, iż prawdziwa rodzina to nie ci, którzy odchodzą, ale ci, którzy zostają.