Była to profesjonalnie zrobiona audycja z informacjami, podkładem muzycznym, wypowiedziami różnych osób. Czyli nie była to audycja „na żywo”, tylko wcześniej zrobiona i zmontowana w radiowym studiu. Jak się później dowiedziałem, audycja nagrana na kilkanaście kaset była odtwarzana z wielu miejsc w Warszawie. Preferowane były wysokie budynki, gdzie anteny nadawcze miały większy zasięg.
Twórcą tej niespodzianki była grupa osób z małżeństwem Romaszewskimi, Zofią i Zbigniewem; ta dwójka dała właś nie swoje głosy w pierwszej audycji, 12 kwietnia. Po kilku dniach usłyszałem z tego radia głos mojego przyjaciela Andrzeja Romana. Specjalnie nie zdziwiłem się, bo przekonania Andrzeja były mi dobrze znane, a głos miał jak dzwon. Miał też wadę: nie potrafił prowadzić samochodu. Tu przydawałem się wielokrotnie, ale nigdy nie zdradzał mi, gdzie konkretnie jedzie – zawsze wysadzałem go na skrzyżowaniu ulic, gdzie mówił „jedź dalej” i sam już znikał między budynkami. Pełna konspiracja.
Już po wyborach 4 czerwca 1989 r. Andrzej został rzecznikiem prasowym sejmowego klubu „Solidarność”. Właśnie wtedy, odwiedzając go, poznałem senatora Zbigniewa Romaszewskiego. Wysoki, szczupły, w garniturze. Wiedziałem już o jego politycznej przeszłości (prywatnie doktor nauk fizycznych), która była więcej niż bogata. Członek KOR, wielokrotnie zatrzymywany przez SB, więziony. Organizował, podpisywał, był uczestnikiem wielu rozpraw sądowych. Wraz z żoną kierował Biurem Interwencyjnym KSS „KOR”. Pogadaliśmy parę minut, to wszystko.
Lata mijały, senator zaliczał kolejne kadencje, ja wróciłem do telewizji. Starałem się robić swoje, ale Jan Purzycki, wiceszef telewizji (szefem był Janusz Zaorski), uznał, iż przekroczyłem pewne granice (ujawniłem protokół pewnego jury pewnego konkursu, ale o tym już tu pisałem) i… zwolnił mnie z pracy. Podniósł się szum, o którym Purzycki w swojej książce napisał, iż „dotknął mnie huragan”. A ja napisałem swoją książeczkę „Listy nie tylko o gospodarce”, z którą zacząłem podróżować po kraju. Sprzedawałem ją w czasie różnych spotkań, a także na bazarach, z tzw. łóżka.
Gdy trafiłem właśnie na taki bazar w Lublinie, zaczęli podchodzić do mnie ludzie, informując, iż właśnie w radiu mówili, iż nowym szefem telewizji został Zbigniew Romaszewski, który ponoć mnie poszukuje. Był piątek, wróciłem do domu, a koledzy z telewizji potwierdzili tamtą wiadomość. Nadszedł poniedziałek, pojechałem na Woronicza, a tam okazało się, iż Romaszewskiego już odwołali, a Zaorski powrócił na fotel…Ten przeprosił publicznie za nieporozumienie, a ja wróciłem do pracy – jak to w telewizji.
PS Po latach Jan Purzycki zaproponował, byśmy zostali znajomymi na Facebooku, co też się stało.