Pewnego wieczoru, gdy siedziałem w ciszy swojego pokoju w Warszawie, przytulając się, by osłabić wewnętrzny chłód, przypomniały mi się słowa, które kiedyś przeczytałem: „Jeśli masz odwagę powiedzieć 'do widzenia’, życie zawsze nagrodzi cię nowym 'dzień dobry’”. Czułem, jak zapadam się w czarną otchłań samotności, żalu i pustki. Wszystko, co wtedy we mnie było, to cisza – głucha, kłująca jak igły.
Zastanawiałem się: dlaczego tak kurczowo trzymam się miłości, która mnie niszczy? Dlaczego wierzę, iż on się zmieni? Dlaczego myślę, iż pewnego dnia znów wzejdzie słońce i wróci to, co było – lekkie, jasne, ciepłe? Odpowiedź była jedna – strach. Lęk przed odpuszczeniem. Przed tym, iż nigdy już nie spotkam nikogo, kto choć trochę przypominałby ją. Wmawiałem sobie, iż to, co między nami, jest wyjątkowe, głębokie, przeznaczone.
Ale prawda była inna. To nie była miłość. To było uzależnienie. Trujące, dławiące. Czułem, jak pożera mnie od środka. Traciłem siebie, swoją siłę, swoje „ja”. Wiedziałem – jeżeli teraz nie odejdę, stanę się cieniem. Jedynym wyjściem była ucieczka.
Tak, rozumiałem – będzie bolało. Włożyłem w ten związek wszystko. Swój czas, duszę, wiarę. Walczyłem. Trzymałem się. Cierpiałem. Mówiłem sobie: „Nie poddawaj się, walcz do końca”. I właśnie to trzymało mnie w miejscu. Duma. Iluzja. Upór.
Aż w końcu pewnego ranka zrozumiałem – nie mogę już dłużej. Nie mogę budzić się w domu, gdzie cisza jest głośniejsza niż krzyk. Nie mogę patrzeć w oczy komuś, kto nie widzi mnie, tylko pustkę. Nie chcę być przy kimś, kto przestał mnie słuchać, czuć, szanować.
Wyszedłem. Postanowiłem żyć bez niej. Oddychać na nowo. Bez tłumaczeń, bez poniżenia, bez tej ciężkiej pustki. I, co dziwne, zrobiło się lżej. Nie od razu, ale lżej. Cisza już nie raniła – uspokajała. Zacząłem słuchać siebie. I okazało się, iż we mnie wciąż jest ten człowiek, którego dawno zgubiłem – silny, odważny, prawdziwy.
Jeśli czujesz, iż nic już cię nie trzyma przy drugiej osobie – nie zostawaj. Nie bój się samotności – bój się zgubić siebie. W miejscu, gdzie nie jesteś kochany, zawsze będzie gorzej niż w drodze do wolności. Nie torturuj się. Żaden człowiek nie jest wart łamania się dla czyjegoś obojętnego spojrzenia.
Znajdź w sobie tę siłę, która zawsze tam była. Wiem, jak trudno. Wiem, iż to straszne. Ale dasz radę. Twoje serce już dawno daje ci znaki. Słyszysz je, tylko boisz się przyznać. Zaufaj sobie.
Wyznacz nowe cele. Pozwól sobie marzyć. Rób to, co daje ci życie, co cię napełnia, inspiruje. Nie trzymaj się przeszłości. Przed tobą nowe życie. Czyste. Wolne. Twoje.
A gdy w końcu puścisz to, co ciągnie cię w dół, poczujesz: to była dobra decyzja. Bo nic nie zastąpi spokoju, który przychodzi po burzy.
Nie bój się. Nie oglądaj się za siebie. Najlepsze dopiero nadejdzie. Twoje szczęście na ciebie czeka. Zrób ten pierwszy krok.