Zbawienna Możeść

newsempire24.com 5 dni temu

**Dziennik osobisty**

*27 maja*

Koniec maja, a już od dwóch tygodni panują upały jak w środku lata. Jadwiga wsiadła do autobusu i od razu pożałowała tej decyzji. Godziny szczytu – tłok, duszno, ścisk. Z każdej strony cisnęli się ludzie, a jej sukienka natychmiast przylgnęła do spoconego ciała. Ktoś boleśnie szturchnął ją w plecy.

– Niech pani idzie dalej, wszyscy muszą jechać. A takim jak pani to w ogóle powinni chodzić piechotą, tyle miejsca zajmuje – burknął za plecami Jadwigi starszy kobiecy głos.

– Sama też pani nie chuda. No, przesuńcie się! – warknął ochrypły męski głos, i nagle tak mocno nacisnęli na Jadwigę, iż aż straciła oddech.

– Ojej, zaraz mnie zmiażdżycie, nieznośnicy! – zapiszczała kobieta z tyłu.

Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, autobus ruszył. Za Jadwigą kłócili się dalej – ta kobieta i ten ochrypły.

– Matka, czemu taka złośliwa?

– A ty w ogóle zamknij się. I tak już nie ma czym oddychać, a od ciebie jeszcze śmierdzi wódką – nie pozostawała dłużna kobieta.

Jadwiga nie widziała, kto mówił, choćby nie mogła odwrócić głowy, bo natychmiast wpadała nosem w czyjeś ramię. Nie była w stanie sięgnąć po poręcz – ręce miała unieruchomione, a poręczy i tak nie było widać za ścianą ciał.

Autobus jechał szarpnięciami, gwałtownie hamował, potem znów przyspieszał. Pasażerów rzucało na boki, przy okazji jeszcze bardziej upychając, jak ogórki w słoiku. Nie przewracali się tylko dlatego, iż było ciasno i trzymali się wzajemnie. Gdy autobus jechał, przez otwarte okna wpadało trochę powietrza, chłodząc rozgrzane twarze. Ale na czerwonym świetle natychmiast zaczynały się przepychanki i utyskiwania.

Jadwiga milczała, przygryzając wargę, marząc tylko, żeby jak najszybciej wysiąść, znaleźć się na względnie świeżym powietrzu, wrócić do domu, zrzucić wilgotne ubranie i stanąć pod chłodnym prysznicem. Autobus znów ruszył, ludzie przechylili się w jedną stronę.

– Hej, kierowco, uważaj! Nie drewno wożisz! – wrzasnął ochrypły. – W kabinie pewnie wiatrak włączony, a my się tu dusimy jak w piekarniku… – mruczał dalej.

Autobus znów szarpnął, zwalniając przed przystankiem.

– Niech mijają, i tak nikt więcej się nie wciśnie! Zaraz się pozabijamy! – krzyknął ochrypły. – Kto wysiada?

– Ja! Ja wysiadam! Niech pan otworzy drzwi! – zawołała Jadwiga, nie mogąc już znieść duchoty i ścisku.

Drzwi otworzyły się z oporem, wypuszczając najpierw kobietę, potem ochrypłego, a na końcu Jadwigę. Na pożegnanie kobieta boleśnie szturchnęła ją pięścią w ramię.

– Krowa! Tylko dla jednego przystanku wlazła do autobusu!

Jadwiga nie zdążyła odpowiedzieć. Kobieta wcisnęła się między pasażerów, drzwi zamknęły się, autobus odjechał. Nie czekała na następny, poszła do domu pieszo, połykając łzy. W uszach wciąż brzmiał ten wstrętny, złośliwy głos: „Krowa!”.

Krową, hipopotamem, mamutem – przezywali ją jeszcze w szkole. Powinna się przyzwyczaić, ale nie potrafiła. Czy była winna, iż urodziła się tak duża? Lekarze nie znaleźli u niej żadnych nieprawidłowości.

– Mamo, po co mnie urodziłaś? Komu ja taka gruba jestem potrzebna?! – płakała, wracając ze szkoły. – Gdybyś wybrała chudego męża, to może byłabym taka szczupła jak ty. A tak – teraz męcz się całe życie.

– Nie jesteś gruba, jesteś duża. Na serce nie ma rady. Zakochałam się i wyszłam za twojego ojca. Był postawny, przystojny, kobiety za nim przepadały. Ty jesteś w niego. Zobaczymy, za kogo sama wyjdziesz – gniewała się mama.

– W ogóle nie wyjdę. Kto by mnie taką pokochał? – szlochała Jadzia.

– Znajdzie się ktoś, nie martw się. Nie wszyscy mężczyźni lubią chude. A po dzieciach wiele szczupłych kobiet zmienia się w puszyste – próbowała ją pocieszyć mama.

Jadwiga próbowała diet, głodziła się, ale nigdy nie wytrzymywała długo. Organizm domagał się jedzenia. choćby biegała rano. Chude koleżanki, gibkie jak sarny, prychały na jej widok, wymieniały znaczące spojrzenia.

– Myślałem, czemu chodnik taki śliski? A to tłuszcz się rozlewa… – głośno powiedział jakiś chłopak do koleżanki, mijając Jadwigę.

Przestała biegać, odpuściła sobie diety i ćwiczenia, splunęła na swój wygląd i omijała lustra szerokim łukiem.

Potem ciężko zachorowała mama. choćby wtedy, przeżywając i denerwując się, Jadwiga nie straciła na wadze. Nie schudła choćby po pogrzebie, choć w tamtych dniach prawie nic nie jadła, nie była w stanie.

Ma już trzydzieści trzy lata, a na horyzoncie nie widać ani miłości, ani rodziny, ani szczęścia. „Nigdy więcej autobusów” – postanowiła Jadwiga – „będę chodzić pieszo”.

Ale następnego dnia na przystanek podjechał prawie pusty autobus. Trafia się. Wsiadła do środka, wyjęła z torebki kartę, by zbliżyć do kasownika i zapłacić za przejazd, gdy autobus gwałtownie ruszył. Nie zdążyła złapać poręczy, odrzucono ją do tyłu. „Teraz upadnę i rozbiję głowę…” – pomyślała…

***
**Dziennik osobisty**

*Tego samego dnia*

Rano Jakub, jak zwykle, wsiadł do samochodu, przekręcił kluczyk, ale auto nie chciało zapalić. Przez pięć minut bezskutecznie próbował je uruchomić. W końcu musiał wezwać lawetę i odholować auto do znajomego mechanika.

Do pracy dotarł taksówką, spóźniony jak nigdy. Do domu się nie spieszył – nikt na niego nie czekał – więc postanowił przejść się pieszo. Ale nadjechał półpusty autobus. Jakub choćby nie pamiętał, kiedy ostatnio jeździł komunikacją miejską. Uznał, iż szkoda przepuścić okazji. Dwudziesty czwarty akurat jechał w stronę warsztatu – może dowie się czegoś o swoim samochodzie. Bez namysłu wszedł doI tak Jakub, który już dawno przestał wierzyć w przeznaczenie, zrozumiał, iż czasem zwykły pech może stać się początkiem czegoś pięknego, gdy w jego ramionach znalazła się Jadwiga – kobieta, o której istnieniu choćby nie śmiał marzyć, ale którą pokochał od pierwszego dotknięcia.

Idź do oryginalnego materiału