Zostało jeszcze sto kilometrów do celu, gdy reflektory samochodu oświetliły czerwone auto stojące na poboczu z otwartą maską. Obok machał rękami młody mężczyzna. Zatrzymywać się na pustej drodze w środku nocy to czyste szaleństwo. Ale niebo na wschodzie już jaśniało przed świtem, a do końca podróży było tak blisko. Krzysztof zatrzymał samochód i wysiadł. Nie zdążył zrobić dwóch kroków, gdy silny cios w tył głowy zwalił go z nóg.
Ocknął się, gdy czyjeś ręce przeszukiwały jego kieszenie. Spróbował się podnieść, ale ktoś ciężki przygniótł go do ziemi. Pewnie napastników było kilku, bo w następnej chwili ktoś kopnął go w bok. Z dzikiego bólu zawył.
Natychmiast posypały się kolejne ciosy. Kopali go bez litości. Krzysztof skulił się, przycisnął kolana do klatki piersiowej, osłaniając brzuch, głowę zakrył rękami. Kolejny raz ktoś uderzył go w żebra – ból przeszył go tak dotkliwie, iż stracił przytomność.
Ocknął się, słysząc ciche skomlenie. Myślał, iż to on jęczy. Nikt go już nie bił. Poruszył się nieznacznie, a wtedy wilgotny nos dotknął jego policzka. Otworzył oczy i zobaczył nad sobą czujną twarz psa. Spróbował wstać, ale ostry ból w boku odebrał mu oddech. „Żebro złamane” – zrozumiał. Myśli plątały mu się, jakby głowę wypełniła wata. I znowu usłyszał skomlenie.
Gdy kolejny raz ocknął się, poczuł, iż jedzie samochodem – warkot silnika, kołysanie na nierównościach drogi.
„Ocknął się. Miasto już blisko, trzymaj się, chłopie” – usłyszał głos, ale nie potrafił rozpoznać, czy należał do mężczyzny, czy kobiety.
Krzysztof nie miał siły otworzyć ciężkich powiek. I nie chciał. Zmęczenie ciągnęło go z powrotem w ciemność, w niepamięć. Zbudził się znowu od wstrząsu. Ktoś go niósł. Otworzył oczy i natychmiast je zamknął – oślepił go jasny światło. Ból w skroniach był nie do zniesienia.
„Ocknął się” – usłyszał dziewczęcy głos.
Znów spróbował otworzyć oczy. W migotaniu świateł majaczyła czyjaś twarz. Zawroty głowy i nudności wróciły. Raptem ruch ustał. Ktoś pochylił się nad nim – starzec z siwą, szpiczastą brodą wpatrywał się w niego uważnie.
„Jak się nazywacie, młody człowieku? Pamiętacie, co się stało?” – głos brzmiał, jakby dochodził z daleka.
„Krzysztof Nowak… Mnie…” – ledwie poruszył zsiniałymi, spuchniętymi wargami, ale go zrozumiano.
„Tak. Dostało się wam porządnie.”
„Samochód…” – wyszeptał Krzysztof, ale każdy oddech wbijał mu w bok ostry nóż.
„Obok was nie było żadnego samochodu. Tylko pies. To on was uratował. Odpocznijcie, lepiej się prześpijcie” – powiedział starzec ze szpiczastą brodą, i Krzysztof natychmiast posłusznie zasnął.
Gdy się obudził, głowa bolała mniej, myślenie przychodziło łatwiej. Słyszał stłumione głowy w pobliżu.
„Ocknął się. To dobrze. Słyszycie mnie? Jestem kapitan Kowalski z policji. Możecie mówić? Mam kilka pytań.”
Krzysztof słyszał i, jak mu się wydawało, opowiedział, jak zatrzymał się na drodze, jak go pobili, podał numer swojego samochodu…
„To wasz pies?”
„Nie mam psa” – odparł zdziwiony.
„Ale kierowca, który wezwał karetkę, mówił, iż pies wybiegł z lasu prosto pod koła jego samochodu. Zatrzymał się, a pies zaprowadził go do wąwozu, gdzie leżeliście. Z drogi nie było was widać. Gdyby nie on, wciąż byście tam leżeli. Dobrze. Podpiszcie.” – Przed twarzą Krzysztofa pojawił się zapisany formularz, włożono mu długopis w dłoń. Podpisał się i opadł bezwładnie na łóżko.
„Co ze mną?” – szepnął.
„Żyjecie, to najważniejsze. Złamane dwa żebra, rozbita głowa, liczne siniaki i otarcia.”
„To wszystko na dziś. Jest wyczerpany. Wróćcie jutro, gdy będzie mu lepiej” – powiedział znajomy głos.
I rzeczywiście, Krzysztof poczuł dzikie zmęczenie. Znowu zasnął.
Obudził się w ciemności. Na suficie tańczyły cienie od liści. Ich ruch sprawił, iż znów zakręciło mu się w głowie. Zamknął oczy. Ale myśli były już jasne. Przypomniał sobie tę noc na drodze…
Następnym razem obudził się rano. Przez otwarte okno wpadało słońce i słychać było śpiew ptaków. Czuł się znacznie lepiej.
„No i dobrze. Wstaniecie?” – zapytał lekarz ze szpiczastą brodą.
„Tak” – usłyszał swój własny głos.
„Pomogę wam. Ostrożnie.” – Lekarz ujął go pod łokieć i pomógł usiąść. – „Dobrze. Nie śpieszcie się. Teraz odpoczniemy. Zawroty głowy? To spróbujmy opuścić nogi. Brawo.”
Wkrótce świat przestał wirować, a Krzysztof rozejrzał się. Mała sala z bladoniebieskimi ścianami, szafka nocna. Lekarz w białym kitlu, z brodą przypominającą świętego Mikołaja, stał obok uważnie. Klatkę piersiową ściskały bandaże, uniemożliwiając głębszy oddech, ale ból ustąpił.
„Dobrze. Następnym razem spróbujemy wstać” – powiedział lekarz z zadowoleniem.
Krzysztof rzeczywiście wstał. Z każdym krokiem wracała mu siła. PodeszKiedy w końcu wrócił do domu, trzymając Sola za obrożę, zrozumiał, iż ten pies nie tylko uratował mu życie, ale też dał mu drugą szansę na znalezienie czegoś więcej niż tylko samotności.