Zawsze kochali moją siostrę, a ja byłam dla rodziców błędem młodości…

newsempire24.com 1 tydzień temu

Siostrą zawsze się zachwycano, a ja byłam dla rodziców młodzieńczą pomyłką…

Odkąd pamiętam, zawsze czułam się obca w swojej własnej rodzinie. Nigdy mnie nie przytulano bez powodu, nie pytano, jak się czuję, nie chwalono, nie broniono. Mama mówiła otwarcie: „Nie planowaliśmy cię. Wyszłam za mąż tylko dlatego, iż zaszłam z tobą w ciążę. Z twoim ojcem choćby nie mieliśmy zamiaru razem mieszkać, ale musieliśmy”. Te słowa słyszałam od dzieciństwa. Paliły moją duszę. Raniły do żywego.

Miałam zaledwie trzy lata, kiedy w domu pojawiła się ona — Zosia. Moja siostra od narodzin otrzymywała wszystko: uwagę, troskę, miłość. Miała najpiękniejsze sukienki, najbarwniejsze zabawki, najlepsze smakołyki. Mogła w każdej chwili poprosić o pieniądze na lody — i je dostawała. Mogła grymasić, być niegrzeczna, niszczyć rzeczy — rodzice się tylko rozczulali. A ja? Siedziałam cicho. Nic mi nie pozwalano. choćby najmniejszy krok w bok — i od razu krzyk: „Wstyd! Zobacz, jaka Zosia jest grzeczna, a ty…”.

Rosłam w cieniu. W cieniu niebieskookiego aniołka, dla którego wszyscy w domu się poświęcali. Od małego musiałam być dorosła. Sama się broniłam w szkole, sama odrabiałam lekcje, sama radziłam sobie z urazami. Nikt nie interesował się tym, co we mnie siedziało, jak sobie radzę. Stałam się niewidzialna.

Kiedy skończyłam dwadzieścia lat, nie mogłam dłużej wytrzymać. Spakowałam się i wyjechałam. Po prostu do innego miasta. Bez histerii, bez scen. Rodzice choćby nie pytali, dokąd się wybieram. Nie zadzwonili ani następnego dnia, ani za tydzień. Telefonowały przyjaciółki, znajomi z uczelni, koledzy z pracy. Ale nie oni. Czasem to ja dzwoniłam. W odpowiedzi — obojętność, wymuszona uprzejmość. Jakbym była obca.

A potem w moim życiu pojawił się on — mężczyzna, który pokochał mnie nie za maskę, ale za to, jaka naprawdę jestem. Oświadczył mi się. Mieliśmy skromny ślub, a ja urodziłam mu dwoje cudownych dzieci. Był przy mnie w każdej trudności, wspierał, kochał, troszczył się. Po raz pierwszy w życiu poczułam, iż jestem komuś potrzebna. Naprawdę.

Zosia przez cały ten czas mieszkała z rodzicami. Wyglądała pięknie, była wybredna. Od zawsze pamiętam — nikt jej nie odpowiadał. Narzeczeni przychodzili i odchodzili. Nikt nie był wystarczający. Wiecznie niezadowolona, wiecznie z roszczeniami.

Pewnego dnia mój ojciec zachorował. Zadzwonili do mnie. Jako córka, oczywiście nie mogłam się odwrócić. Pomagałam — co miesiąc wysyłałam pieniądze, choćby gdy sama byłam w trudnej sytuacji. Mój mąż ani razu mnie za to nie zganił. Wiedział, jak ważne jest dla mnie, by pomóc. Może rodzice nie byli idealni, ale ja — jestem człowiekiem. Mam sumienie.

I tak pewnego dnia Zosia przyszła do mnie. Usiadła przy stole, rozejrzała się — i nagle, z marszu: „Za mało przysyłasz pieniędzy. Żyjesz sobie jak pączek w maśle. My daliśmy ci wszystko w dzieciństwie, a teraz nie możesz choćby elementarnie się odwdzięczyć”.

Słuchałam i nie mogłam uwierzyć. Co mi daliście, powiedz? Gdzie jest to jasne dzieciństwo, o którym mówisz? Te pieniądze, ta opieka? Przecież sprzątałam obce mieszkania, żeby sobie kupić buty! Przecież opiekowałam się waszymi dziećmi za kromkę chleba, gdy wy z mamą wypoczywaliście nad morzem!

Próbowała zrobić ze mnie wroga, wkraść się w łaski mojego męża, manipulować współczuciem. Widziałam, jak jej oczy oceniają każdy kąt w naszym domu. Szukała pretekstu, by zabrać więcej. Nie dla ojca. Dla siebie.

Nie wszczynałam awantury. Po prostu przelałam więcej pieniędzy niż zwykle. Ale napisałam jedno: „Mam nadzieję, iż teraz nie będziecie o mnie wspominać. Ani z roszczeniem, ani z wyrzutem. Po prostu — zapomnijcie. Nie prosiłam o waszą miłość. Ale przynajmniej nie mieszajcie w mojej rodzinie”.

Nie wiem, czy można wybaczyć. Może gdyby było za co. Ale przez te lata — ani jednego uznania, ani jednego „przepraszam”, ani jednego „jesteś dla nas ważna”. Tylko żądania. Tylko oczekiwania. Jestem zmęczona płaceniem za moje narodziny. Za to, iż pojawiłam się na świecie nieplanowana. A przecież jestem — żywym człowiekiem. Kobietą. Matką. Siostrą.

Powiedzcie… czy wy byście wybaczyli?

Idź do oryginalnego materiału