Mama zawsze stawiała mi za wzór starszą siostrę: jej urodziny były ostatnią kroplą, która przelała czarę.
Od dziecka czułam, iż dla mamy zawsze byłam na drugim miejscu. Nie ostatnim, ale właśnie drugim. Za kimś lepszym, bardziej wartościowym, bardziej „idealnym”. Za moją starszą siostrą, Dominiką. Nie byłoby w tym nic złego – w końcu każde dziecko jest inne. Ale mama zrobiła z naszych różnic przedstawienie, w którym ja grałam wieczną nieudacznice, a Dominika była złotą dziewczynką z podium.
Ile sięgam pamięcią, starałam się. Starałam się udowodnić mamie, iż też coś znaczę. Że nie jestem gorsza. Że zasługuję na jej dumę, miłość, ciepłe spojrzenie. Ale każdy mój krok naprzód rozpływał się w próżni. Przynosiłam dyplomy z olimpiad – w odpowiedzi cisza. Dostałam się na uczelnię, o którą trudno było zawalczyć – „Dominika skończyła studia bez trójek, to dopiero osiągnięcie”. Znalazłam pracę po studiach – „A Dominika już za mąż wyszła, a ty wciąż biegasz za papierami”. Ona ma dziecko – ja mam kredyt. Ona ma rodzinę – ja „niepotrzebne ambicje”. Każde moje „udało mi się” rozbijało się o mamę i jej „no i co z tego?”
Bolało. Ciągle. Jakbym musiała bez końca tłumaczyć się za to, jaka jestem. Jakby moje starania nic nie znaczyły, bo nie jestem taka jak ona – Dominika. Jakby mojej miłości nie starczyło, żeby mama wreszcie zobaczyła we mnie nie tylko „drugą córkę”, ale po prostu córkę. Ale znosiłam to. Znosiłam i wciąż miałam nadzieję, iż może kiedyś… doceni.
Jesienią przeszła na emeryturę. Pieniędzy mało, zdrowie nie dopisuje. Wzięłam na siebie rachunki, lekarstwa, zakupy. Pomagałam, jak mogłam, choć sama ledwo wiązałam koniec z końcem. Miesiąc temu zrobiłam w jej mieszkaniu remont – wymieniłam instalację elektryczną, położyłam nowe tapety, kupiłam nową kuchenkę. Wydałam wszystko, co miałam. Chciałam tylko, żeby było jej wygodnie.
Trzy dni później były jej urodziny. Nie miałam już ani grosza na prezent. Ale przyszłam – z bukietem, tortem, szczerymi życzeniami. Przytuliłam ją, pocałowałam w policzek, życzyłam zdrowia. A ona… Wstała wśród gości i głośno zapytała:
— A gdzie prezent? Nie wiesz, iż na urodziny nie przychodzi się z pustymi rękami?
W pokoju zapadła cisza. Zrobiło mi się tak wstyd, jak nigdy w życiu. Nie wiedziałam, co powiedzieć. I dopiero wtedy zrozumiałam: to już. Ostatnia kropla. Koniec. Nie będę się więcej wyciągać do niej jak do słońca, które mnie nie ogrzewa. Nie będę już starać się zasłużyć na miłość, która może nigdy nie była dla mnie przeznaczona.
Nie jestem zła. Jestem zmęczona. I teraz wiem na pewno: od dziś żyję dla siebie. Nie dla mamych pochwał, nie dla porównań z „idealną siostrą”, nie dla „aproNie dla jej uznania, ale dla siebie – to moja ostatnia decyzja.