Zawsze byłam poniżana, a teraz oczekują, iż będę opiekować się chorą matką.

twojacena.pl 22 godzin temu

Miałam życie pełne upokorzeń, a teraz żądają, żebym opiekowała się chorą matką

Nazywam się Bogusława Kowalska i byłam ostatnim, niechcianym dzieckiem w licznej rodzinie. Oprócz mnie rodzice mieli jeszcze czworo dzieci – dwóch braci i dwie siostry. Mama nie raz przypominała mi, iż nie planowali mnie mieć. „Musiałam urodzić, bo było za późno na przerwanie ciąży” – mawiała, a te słowa paliły jak rozgrzane żelazo. Od dziecka czułam się obca, niepotrzebna, jak usterka, którą trzeba znosić. Ten ból towarzyszył mi przez całe życie, zatruwając każdy dzień.

Mieszkaliśmy w małym miasteczku pod Poznaniem. Rodzice byli dumni tylko ze starszych synów, Jacka i Andrzeja. To była ich chluba – prymusi w szkole, czerwone dyplomy na studiach, prestiżowe stanowiska w warszawskich korporacjach. Obaj od dawna żonaci, ich dzieci chodzą do elitarnych szkół w stolicy. Prawie ich nie znałam – gdy się urodziłam, oni już wyjeżdżali na studia. Siostry, Bożena i Halina, też były mamą ulubienicami. Wyszły za mąż z „lepszymi”, jedna choćby została znaną piosenkarką. Mają duże domy, drogie samochody, dzieci w prywatnych szkołach. Mama przechwalała się nimi przed każdym, a mnie nazywała nieudacznikiem.

Siostry mnie nienawidziły. W dzieciństwie musiały się mną zajmować, ale nigdy nie przepuściły okazji, żeby mnie upokorzyć. „Zawsze będziesz gorsza od nas” – śmiały się. Kiedy przychodzili goście, mama wyciągała albumy ze zdjęciami starszych dzieci, opowiadała o ich sukcesach, a gdy ktoś pytał o mnie, wzruszała ramionami: „Bogusia? No cóż, ledwo w szkole dawała radę”. Starałam się, ale nikt tego nie widział. Po szkole poszłam do szkoły krawieckiej, zdobyłam dyplom i zaczęłam pracę w małym zakładzie. Szycie było moją pasją, dawało mi radę i niezłe zarobki, ale rodzice tylko prychali: „Krawcowa? To nie jest zawód”. Wyprowadziłam się, mieszkałam w akademiku, a potem wynajęłam mieszkanie, by nie słuchać ich złośliwości.

Po latach poznałam Krzysztofa. Stał się moim wybawieniem. Wzięliśmy ślub, urodziła się córeczka, Marysia. Po raz pierwszy byłam szczęśliwa. Ale los mnie zmasakrował: Krzysztof i Marysia zginęli w wypadku samochodowym. Serce pękło mi na tysiąc kawałków. Zostałam sama, w pustce bez nadziei. Rodzina choćby nie zadzwoniła. Żadnego współczucia – jakby mnie i mojego bólu nie było. Jedyną podporą stały się koleżanki z pracy. Dziesięć lat żyłam, zatapiając się w szyciu, starając się nie myśleć o dniu, kiedy straciłam wszystko.

Ostatnio pojawił się w moim życiu mężczyzna, Robert. Okazuje mi uczucie, ale ja jeszcze nie jestem gotowa na nowy związek – stare rany zbyt głębokie. I właśnie wtedy, gdy zaczęłam ostrożnie otwierać się na świat, rodzina nagle sobie o mnie przypomniała. Tata zmarł kilka lat temu, a mama teraz leży przykuta do łóżka. Potrzebuje opiena, ale ci „wspaniali, zajęci” starsi nie chcą na to czasu marnować. Zadzwonili do mnie, jakbym była ich ostatnią deską ratunku. „I tak nie masz nic lepszego do roboty, zająć się matką. W końcu będziesz do czegoś przydatna” – oznajmowali bracia. Siostry potakiwały: „To twój obowiązek”.

Byłam w szoku. Ci ludzie całe życie mnie upokarzali, nazywali zero, śmiali się z marzeń. Nie wsparli mnie, gdy tonęłam, a teraz chcą, żebym rzuciła wszystko i pielęgnowała matkę, która nigdy mnie nie kochała? Mamę, która żałowała, iż mnie urodziła, która chwaliła wszystkich oprócz mnie? Odmówiłam. „Radźcie sobie sami” – powiedziałam twardo. Posypały się groźby: bracia wrzeszczali, iż wydziedziczą, siostry obiecywały, iż „sprawią, iż wszyscy mnie znienawidzą”. Ale mnie to już nie rusza. Ich słowa nie mają mocy – za długo byłam ich ofiarą.

Boli mnie serce, ale nie przez ich groźby, tylko przez to, iż nigdy nie byłam dla nich rodziną. Widzieli w mnie balast, a teraz – darmową opiekunkę. Nie wrócę do ich świata, gdzie deptali mnie butami. Niech mama ma opiekę od tych, z których była dumna – od swoich „genialnych” dzieci. A ja będę żyć dla siebie, dla własnej przyszłości. Robert mówi, żebyśmy spróbowali od nowa, i może się na to zdejektuję. Ale jedno wiem na pewno: nie pozwolę już rodzinie mnie łamać. Stracili mnie na zawsze – i to był ich wybór, nie mój.

Idź do oryginalnego materiału