Zawsze byłam pewna, iż przyjaźń to coś więcej niż wspólne kawy i rozmowy o niczym. Że to miejsce, w którym można być sobą - bez masek, bez wstydu, z całym swoim bagażem i nadziejami.
Tak myślałam przez lata, patrząc na naszą relację z Moniką. Znałyśmy się od liceum. Potrafiłyśmy rozmawiać godzinami, śmiać się do łez i dzielić tym, co dla nas najważniejsze.
Byłam dla niej, kiedy miała złamane serce po kolejnym nieudanym związku. Kiedy przeprowadzała się do nowego mieszkania, to ja jeździłam z nią i szukałam najtańszych lamp w sklepach z używanymi rzeczami.
Kiedy chorowała jej mama, gotowałam dla niej obiady, żeby miała siłę wracać do szpitala. Nigdy nie myślałam o tym jako o obowiązku. To była przyjaźń. A przyjaźń dla mnie oznaczała dawanie - serca, czasu, siebie.
Czułam, iż mamy więź, której nic nie złamie. Czasem mówiła mi: "Jesteś jedyną osobą, na której zawsze mogę polegać". A ja czułam dumę i wzruszenie. Bo to znaczyło, iż dla kogoś jestem naprawdę ważna.
Aż któregoś dnia… wszystko pękło. Nie nagle - raczej jak mała rysa, która powoli rozchodzi się na całą szybę.
Zaczęło się od tego, iż coraz częściej odwoływała nasze spotkania. "Nie dam rady", "Jestem zmęczona", "Dziś nie mam nastroju" - tłumaczyła. Rozumiałam. Przecież każdy czasem potrzebuje przestrzeni. Ale kiedy sama potrzebowałam porozmawiać - o swoich wątpliwościach w pracy, o zmęczeniu byciem matką i żoną - nagle nie miała czasu. "Pogadamy innym razem" - powtarzała. Ale tego "innego razu" nie było.
Próbowałam nie robić z tego problemu. Wmawiałam sobie, iż to chwilowe. Że przecież się znamy tyle lat, iż to nie może być koniec. Ale w głębi serca czułam coraz większą pustkę. Jakbyśmy obie były w tej samej rozmowie, ale ja mówiłam w pusty pokój.
Aż pewnego dnia, zupełnie przypadkiem, usłyszałam, jak mówi do wspólnej znajomej:
- Och, Kasia? No wiesz, ona zawsze była taka… wygodna. Dobrze mieć ją pod ręką, kiedy czegoś potrzebujesz.
Wygodna. Pod ręką. Nie "przyjaciółka". Nie "najbliższa". Tylko wygodna. Jak kubek kawy, który stawiasz na stole, a potem zapominasz, iż tam jest.
Te słowa zabolały mnie bardziej, niż chciałam przyznać. Wróciłam do domu i płakałam, bo nagle wszystkie wspólne wspomnienia straciły kolor. Poczułam się jak rekwizyt w jej życiu - potrzebny, dopóki jest użyteczny.
Przez kilka dni nie potrafiłam złapać oddechu. W głowie krążyło pytanie: "Jak mogłam się tak pomylić?". Ale jeszcze bardziej bolało inne pytanie: "Czy przez te wszystkie lata to ja byłam ślepa?".
Zaczęłam przypominać sobie nasze rozmowy. Te momenty, kiedy czułam, iż coś we mnie gaśnie, a ona wolała mówić o swoich problemach. Te razy, kiedy rezygnowałam z siebie, żeby ją wspierać. Bo wierzyłam, iż to jest przyjaźń - oddać kawałek siebie, by komuś było lżej. A ona? Brała i odchodziła. Bez pytań. Bez refleksji.
Przestałam dzwonić. Przestałam pytać, co u niej. I pierwszy raz od dawna poczułam… spokój. To było dziwne uczucie - jakby z moich ramion zdjęto ciężar, którego choćby nie byłam świadoma.
Długo myślałam o tym, co zrobić z tą wiedzą. Czy powinnam jej powiedzieć, iż wiem? Czy wykrzyczeć w twarz, iż mnie zraniła? Ale zrozumiałam, iż nie muszę. Że jej słowa już wszystko powiedziały. I iż czasem odejście bez pożegnania jest jedyną formą szacunku, jaki mogę sobie dać.
Dziś uczę się czegoś nowego. Że prawdziwa przyjaźń to nie jest to, co mówimy, kiedy wszystko idzie dobrze. To jest to, co robimy, kiedy druga osoba potrzebuje nas naprawdę. A ja byłam zawsze. Teraz wiem, iż to jest moja siła. Nie jej słowa. Nie jej obecność. Moja gotowość, moja wierność - to coś, czego nikt mi nie odbierze.
I choć przez cały czas boli, iż byłam dla niej tylko wygodna, nie żałuję ani jednego dnia, kiedy byłam dla niej. Bo to nie zmienia tego, kim ja jestem. I to jest początek nowej drogi - w której uczę się, iż mój czas i moje serce nie są "opcją" dla nikogo. Są darem - i muszę chronić go przed tymi, którzy nie umieją go przyjąć.
Czasami wieczorami jeszcze wraca echo dawnych rozmów. Wspomnienia jej śmiechu, naszych wspólnych spacerów, tych małych sekretów, które kiedyś wydawały się ważniejsze niż wszystko. Ale już nie płaczę. Teraz w tej ciszy słyszę siebie - i czuję, iż to pierwszy raz od dawna.
Kiedyś myślałam, iż moje miejsce jest tam, gdzie ludzie chcą mnie widzieć. Teraz wiem, iż moje miejsce jest tam, gdzie ja czuję, iż naprawdę jestem. I choćby jeżeli ta historia skończyła się bólem, dała mi coś cennego - odwagę, by nie godzić się na to, co mnie rani.
Bo w tej nowej ciszy, w tej pustej przestrzeni po przyjaźni, która nie była prawdziwa - odzyskuję siebie. A to jest więcej niż wszystko, co kiedykolwiek mogłam dostać od kogoś, kto nie umiał mnie docenić.
var adsinserter = adsinserter || {}; adsinserter.tags = ['fulladsnew'];