**Dziennik. 31 grudnia**
Kiedy Kamil wręczył mi tę ogromną paczkę, owiniętą w błyszczący papier z choinkami, od razu roześmiałam się nerwowo.
— Co to jest? Wygląda na ciężkie! — powiedziałam, bawiąc się wstążką.
— Otwórz, a zobacz! — Kamil pocierał dłonie, a jego oczy iskrzyły się jak dziecięce w Wigilię.
Rozerwałam opakowanie i zastygłam. Na dnie leżała stara, zardzewiała maszynka do mielenia mięsa. Takie widuje się u babć — z zakrzywioną korbą i śrubami, które chyba pamiętają wojnę.
— To… żart? — spytałam, podnosząc wzrok.
— Nie, Ewka… To nie jest zwykła maszynka. Ma historię. To… —
— Czekaj — przerwałam mu. — Najpierw pogadamy o innym prezencie. O voucherze do „Złotych Wód”. Tym luksusowym, trzytygodniowym. Z zabiegami.
Kamil zbladł.
— Skąd wiesz…?
— Od Agnieszki. Z księgowości. — Mój głos był spokojny, ale serce waliło jak młot. — Voucher wystawiony na Magdę. Twoją byłą żonę. A dla mnie — zabytkowa maszynka.
— Ewa, posłuchaj…
— Nie, to ty posłuchaj! — Wstałam tak gwałtownie, iż strąciłam kieliszek szampana. Rozbił się z dźwiękiem, który wypełnił ciszę w naszej kuchni. — Nie chodzi o pieniądze! Chodzi o prawdę! Dlaczego dowiaduję się o tym od obcych?!
— Chciałem ci powiedzieć…
— Kiedy? Gdyby wróciła? A może gdybym sama się domyśliła?!
Za oknem huczały fajerwerki, a u nas w domu powietrze stało się gęste od niewypowiedzianych słów.
— A ta maszynka… — uniosłam ją, czując ciężkość metalu w dłoni. — To ma być pocieszenie? Czy może zadośćuczynienie?
— Nie rozumiesz. To coś więcej…
— Wiesz co, Kamil? — rzuciłam już z progu sypialni. — Wyjadę. Na jakiś czas. Muszę pomyśleć, po co tu w ogóle.
Minęły trzy dni. Bez krzyków, bez łez. Tylko wymiana zdawkowych słów, jak między współlokatorami. Maszynka leżała w kącie, niby relikt przeszłości. W końcu zadzwoniłam do Agnieszki.
— Słuchaj, a co jeszcze było w tej fakturze oprócz voucheru?
— Hmm… chyba jakieś leczenie. Magda ostatnio słabo wyglądała. Wiesz, co się stało z jego mamą?
— Co się stało? — zamarłam.
— Nie wiedziałaś? — głos Agnieszki stał się cichszy. — Jego mama rok temu miała udar. Prawie nie wstawała. A Magda… Codziennie u niej była. Karmiła, zmieniała pieluchy, woziła na rehabilitację. choćby gdy jej własna matka trafiła do szpitala, nie zostawiła teściowej. Choć od dawna już nią nie była.
— Dlaczego mi nic nie powiedział?!
— A jakbyś to przyjęła? *„Moja była opiekuje się moją mamą, bo ja nie daję rady”*? Nie brzmi najlepiej, co? Ale uwierz mi, to nie było o romansie. To było o ludzkości.
Odłożyłam telefon. Świat nagle wywrócił się do góry nogami. Co gorsze — wstyd czy gniew?
Spojrzałam na maszynkę. *„Coś więcej”*. Przewróciłam w dłoniach. Na spodzie — śrubka inna niż reszta. Przekręciłam. *Klik*. W środku — schowek. A w nim aksamitne pudełko i list.
*”Kochanie,*
*przepraszam, iż nie powiedziałem od razu. Masz prawo być wściekła.*
*Ta maszynka należała do mojej babci. Dostała ją od teściowej, gdy dziadek wrócił z wojny. Była symbolem domu, ciepła… ale przede wszystkim — wybaczenia.*
*Gdy mama zachorowała, nie wiedziałem, co robić. Aż przyszła Magda. Bez słowa skargi. Mówiła tylko: „Pomogę. To przecież moja mama”.*
*Voucher to nie wyznanie miłości. To podziękowanie. Bałem się, iż zobaczysz w tym zagrożenie. A teraz widzę, iż tylko pogorszyłem sprawę.*
*W pudełku jest pierścionek babci. Zostawiła go kobiecie, z którą chcę przejść przez życie. Nie tylko przez dobre chwile.*
*Wyjdziesz za mnie jeszcze raz? Odbędziemy ślub kościelny?*
*P.S. Na dnie maszynki jest przepis babci na pierogi. Ale tylko dla tych, którzy są gotowi robić je razem — kłócić się, śmiać, wybaczać i trzymać się za ręce do końca.”*
Wzięłam pierścionek do ręki. Skromny, z malutkim kamieniem, a jednak najcennie,jszy na świecie.
Zapukano do drzwi.
— Ewa? Można?
— Chwilę.
Sięgnęłam po telefon.
— Magda? Dzwonię w sprawie… tych pierogów. Mówią, iż są magiczne. Możemy się spotkać przed twoim wyjazdem?
**Dziś.**
W nowym mieszkaniu pachnie koprem i świeżym ciastem. Za oknem kręci się śnieg, a w kuchni Magda wygarnia pierogi z rondla.
— Ewka, patrz, ciasto idealne! — woła.
— Już lecę! — śmieję się, poprawiając fartuch. — Kamil, podaj farsz!
Na półce stoi stare zdjęcie: my we trójkę. Obok — nowe. Magda z uśmiechem i… Szymon. Lekarz z „Złotych Wód”.
— Przyjdzie dziś — mówi Magda, wycierając dłonie. — Przyniesie ten sos.
— Mam nadzieję, iż maszynka go zaakceptuje — szepczę.
— Podobno ma charakter — mruga Kamil.
— To nie maszynka. To pamięć o ludziach, którzy potrafią być wdzięczni — odpowiadam cicho.
W garnkach bulgocze woda, za oknem błyszczą światełka, a w sercu — właśnie to, co najważniejsze. Rodzina. Nie ta z papierów. Ta z wyboru.