Ufnały mąż i buteleczka z trucizną
– Jesteśmy, mamo – Leon otworzył drzwi samochodu przed matką.
Gertruda wysiadła i spojrzała w okna swojego mieszkania. Westchnęła.
– Co, mamo, znowu źle?
– Nie, synku. – Zajrzała mu w oczy. Stała w nich szczera troska. – Całe życie w tym mieszkaniu. Najpierw z rodzicami, potem z mężem. Tu ciebie ze szpitala przyniosłam. Takim ślicznym byłeś. – Zamilkła na chwilę. – Pamiętasz, jak kupowaliśmy zasłony po remoncie? A teraz… – Znów rzuciła okiem na okna.
Ile czasu spędziła, patrząc przez kuchenne okno, wypatrując swojego Dominika. Gdy tylko zauważyła, iż idzie przez podwórko, od razu sprawdzała, czy obiad nie ostygł. Zawsze zostawiała włączony gaz pod czajnikiem. Dominik lubił pić wrzącą herbatę, koniecznie z kostką cukru. Słodkiej z cukierkami nie uznawał. Wiejska natura.
– Chodźmy, mamo – oderwał ją od wspomnień syn, dotykając jej dłoni. – Iza pewnie już się niecierpliwi.
– Iza… – powtórzyła cicho Gertruda. – Ani razu do mnie nie przyszła. Czekała na moją śmierć?
– Dość, mamo – rzucił ostro syn.
Weszli na drugie piętro starej kamienicy w centrum miasta. Syn otworzył ciężkie, wysokie drzwi, na których zostały ślady po śrubach i tabliczka z nazwiskiem jej ojca: „Prof. Ignacy Kowalski”.
Synowa wyjrzała z pokoju, prychnęła i zniknęła.
– Wejdź, mamo, zaraz zrobię herbatę, z cytryną, jak lubisz – powiedział Leon.
Gertruda przeszła do małego pokoju, który kiedyś był pokojem syna, a jeszcze wcześniej jej własnym, dziewczęcym. Ciężko opadła na wyświechtaną kanapę, odchyliła głowę i przymknęła oczy.
„Jak to teraz będzie?” – pomyślała.
***
Gertruda wyszła za mąż późno. Profesor ojciec widział w niej swoją następczynię, chciał, by kontynuowała naukę, jego projekty. Wielu się o nią starało. „Nie spiesz się, córko. Chłopakom chodzi o nazwisko twojego ojca, nie o ciebie” – mawiała matka.
Ale w wieku trzydziestu lat sama zakochała się w niezdarnym młodym doktorancie. Ojciec go uwielbiał, przepowiadał mu wielką przyszłość. Pewnie dlatego zgodził się na ich ślub. Rok później ojciec przeszedł na emeryturę, oddając katedrę zięciowi. Oni z matką wyprowadzili się na wieś, zostawiając mieszkanie młodym.
Z Dominikiem żyli dobrze, tylko nie mogli doczekać się dziecka. Gertruda już traciła nadzieję, gdy wreszcie się udało. Jakże się cieszyli! Gdy urodził się syn, o nauce musiała zapomnieć. Dominik chciał, by siedziała w domu i wychowywała syna.
On sam całymi dniami pracował na katedrze za dwóch. Pisał prace, książki. Nie obyło się bez zazdrośników. Gdy Leon, nazwany na cześć dziadka, chodził już do siódmej klasy, Dominik zmarł na zawał. Nie wytrzymał ataków nieżyczliwych, którzy nazywali go dorobkiewiczem, pseudonaukowcem, który zrobił karierę dzięki małżeństwu z córką profesora. Nie przeżył tego, umarł.
Gertruda została z synem sama. Na katedrę nie wróciła – jaka z niej wykładowczyni? Wszystko zapomniała. Sprzedała dom po rodzicach. Pieniędzy starczało na życie. Potem Leon skończył studia, zaczął pracować.
Gdy przyprowadził do domu Izę, zrozumiała, iż to poważne, iż odradzanie małżeństwa nie ma sensu. Syn był oczarowany piękną dziewczyną. Matczynym sercem wyczuwała niechęć do wybranki syna. Pytała: skąd jest? kim są jej rodzice? Iza odpowiadała wymijająco. ZakochanLeon odwrócił się od matki, ale w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia, gdy w końcu pojął, iż Gertruda mówiła prawdę, a teraz musieli wspólnie zacząć wszystko od nowa.