Moja teściowa – Genowefa Kazimierzówna, kobieta w podeszłym wieku o surowym spojrzeniu i żelaznym charakterze. Z mężem nie uważaliśmy jej za despotkę, wręcz przeciwnie – relacje z synem zawsze wydawały się ciepłe, a ze mną utrzymywała uprzejmy dystans. Aż do czasu, gdy wyjechaliśmy na wakacje do Chorwacji, powierzając jej klucze… Tylko po to, by podlewała kwiaty.
– Genowefo – mówię przed odlotem – oto klucz do górnego zamka i dolnego. Zaglądaj proszę, sprawdzaj, czy wszystko w porządku, nakarm rybki. W razie czego – dzwoń.
Tydzień nad Adriatykiem minął cudownie: plaże, zachody słońca, romantyczne kolacje. Wróciliśmy opaleni, zrelaksowani i zupełnie nieświadomi nadchodzącej burzy. Początkowo drobiazgi: filiżanka przesunięta, ręcznik inaczej złożony. Myślałam, iż to zmęczenie. Mąż wzruszał ramionami: „Przewrażliwiasz się”.
W piątek skończyłam pracę wcześniej. Otwieram drzwi – w przedpokoju stare pantofle teściowej. Na wieszaku – jej znany płaszcz. A ona? Siedzi w kuchni, popija herbatę i… przegląda rachunki za prąd.
– Dzień dobry – mówię, tłumiąc drżenie głosu. – Co pani tu robi?
Podskoczyła, jakby sparzona wrzątkiem:
– Kalino! Czemu tak wcześnie?
– Mam teraz konsultować z panią swój grafik? – pytam. – To moje mieszkanie. A pani?
– No… przyszłam sprawdzić, jak sobie radzicie. I pogadać.
Potem było jak w absurdalnym spektaklu. Wskazała pajęczynę za szafką, zajrzała do lodówki z miną sanepidowca i westchnęła:
– Gdzie rosół? Gdzie schabowy? Czym wy się żywicie? Synowi nie takiego życia życzyłam! Dawniej był wypasiony jak pieróg, a teraz? Wraca z roboty – zimny dom, głodny jak wilk. Następnym razem chcę zobaczyć słoiki i porządek. Inaczej się rozmówimy!
Milczałam, dusząc wściekłość. W gardle ściskało się od upokorzenia. Wyszła, mrucząc: „Nie bierz tego do serca”. Zostałam z wrażeniem, iż okradziono mnie nie z przedmiotów – z intymności.
Po chwili dogoniłam ją przy windzie.
– Proszę – podałam klucze. – Tylko bez inspekcji. Albo pomaga pani, albo nie przeszkadza.
Zakłopotana, odparła:
– No dobra… Nie gniewaj się. Troszczę się, rozumiesz?
Następnego dnia zastałam na kuchni garnek bigosu i kartkę: *„Powiedz Leonowi, iż sama ugotowałaś. Będzie dumny!”*
Wtedy po raz pierwszy od miesięcy się uśmiechnęłam. Może jednak znajdziemy wspólny język? Warunek jest jeden: nie wolno milczeć. Trzeba mówić – jasno, bez lęku. Bo klucze to nie tylko dostęp do mieszkania. To test zaufania. A nadużyte – rdzewieją.