Byłam w błędzie. I nigdy bym nie pomyślała, iż jednym z największych życiowych błędów okaże się moja postawa wobec kobiety, którą mój syn wybrał na żonę.
Los czasem uderza w najczulsze miejsce – nie po to, by złamać, ale by otworzyć oczy. Tak właśnie stało się ze mną.
Pamiętam ten dzień, gdy mój jedyny syn, Jakub, powiedział:
— Mamo, przyprowadzę dziś swoją dziewczynę. Poznasz ją.
Miałam wtedy sześćdziesiąt jeden lat. On — trzydzieści dwa, wiek, gdy mężczyzna powinien założyć rodzinę. Ucieszyłam się. Myślałam: no wreszcie! A potem weszła do mojego mieszkania. Ledwo powstrzymałam się od słów, choć zawsze miałam cięty język.
Poznałam ją od razu. Kinga. Mieszkała niedaleko domu mojej zmarłej matki w Kielcach. Wiedziałam, kim jest i skąd pochodzi. Jej rodzina — to byli alkoholicy. Ojciec regularnie lądował na izbie wytrzeźwień, matka piła od rana do nocy. Widziałam ten brud, krzyki, wieczny nieład. Gdy weszła do mojego uporządkowanego domu, z białymi firankami i zapachem czystości, ścisnęło mnie w środku. Jak człowiek z takiego środowiska może być dobrą żoną dla mojego syna? Nie wierzyłam w to. Ani trochę.
Jakub, widząc mój wzrok, od razu zrozumiał. Odciągnął mnie do kuchni i powiedział:
— Mamo, jeżeli powiesz jej choć jedno przykre słowo — przestanę z tobą rozmawiać. To mój wybór i musisz go uszanować.
Zamilkłam. Wiedziałam, iż nie rzuca słów na wiatr. Był uparty jak ojciec, który od dwudziestu lat nie odzywał się do własnej siostry po jednej kłótni. Więc przygryzłam język i grałam według jego zasad.
Kinga mieszkała z Jakubem u mnie przez dwa miesiące. Nic jej nie mówiłam wprost, ale moim zachowaniem dawałam do zrozumienia — jesteś tu niechciana. Drażniło mnie wszystko: jak gotuje, jak sprząta, choćby jak nalewa herbatę. Nie umiała gotować — zupa była jak papka, mięso przypalone, naczynia niedomyte. Byłam pewna, iż tylko wykorzystuje mojego syna, by uciec z biedy. On miał dwa dyplomy, dobrą pracę, perspektywy. A ona — nic.
Potem Jakub wziął kredyt na mieszkanie i się wyprowadził. Odetchnęłam z ulgą. Niech już tam sobie radzi. Nie zapraszali mnie, a ja nie narzucałam się. Widywaliśmy się tylko na święta, zwykle w restauracji — bo Kinga nie potrafiła przyjąć gości w domu.
Minęły trzy lata. Wzięli ślub, pracowali, żyli swoim życiem. Ja nie ingerowałam. Jakub często wyjeżdżał służbowo, a ja prawie nie rozmawiałam z Kingą. Wszystko było spokojne — na odległość.
Aż pewnego dnia złapał mnie ostry ból pleców. Nie mogłam ani usiąść, ani wstać. Lekarz kazał leżeć. Syn był akurat w KaPóźnym wieczorem zadzwonił telefon, a gdy Kinga stanęła w drzwiach z torbą pełną zakupów i uśmiechem, zrozumiałam, iż czasem największym błędem jest nie dać komuś szansy pokazać, kim naprawdę jest.