„Zatrzymamy się u ciebie na dłużej, bo nie stać nas na wynajem własnego mieszkania!” – oznajmiła mi moja przyjaciółka.

twojacena.pl 2 godzin temu

Zatrzymamy się u ciebie na jakiś czas, bo nie stać nas na własne mieszkanie! rzuciła mi moja koleżanka, a w jej oczach migotała mieszanina desperacji i nadziei.

Nazywam się Helena Kowalska. Choć mam sześćdziesiąt pięć lat, wciąż jestem kobietą pełną energii; przemierzam uliczki Starego Miasta, odwiedzam Teatr Wielki i spotykam ludzi, których losy wplatają się w moje własne. Z uśmiechem i smutkiem przywołuję wspomnienia młodości, kiedy można było wybrać się nad Bałtyk, rozłożyć śpiwór w Bieszczadach, popłynąć tratwą po Wiśle i wszystko to za kilka złotych.

Dziś te czasy już tylko w pamięci.

Zawsze lubiłam poznawać nowych ludzi na plaży w Sopocie, w operze w Warszawie, w knajpach Krakowa. Niektóre przyjaźnie trwały latami.

Pewnego lata spotkałam kobietę imieniem Kasia Nowak. Mieszkałyśmy razem w małym pensjonacie przy ulicy Floriańskiej. Rozstałyśmy się jako przyjaciółki, wymieniając listy i kartki świąteczne. Po kilku latach otrzymałam nieoznaczony telegram: O trzeciej nad ranem przyjeżdża pociąg. Czekaj na mnie na dworcu!. Nie wiedziałam, kto go wysłał. Żaden z mężem, Marcinem, plan nie był.

Czwartej rano zadzwonił dzwonek. Otworzyłam drzwi i serce zamarło. Na progu stała Kasia, dwie nastoletnie dziewczyny Zuzanna i Jagoda, staruszka Jadwiga oraz mężczyzna w wieku średnim, Piotr. Zaniosły ze sobą stos kartonów i walizki. Ja i Marcin patrzyliśmy na nich jak na zjawy.

Dlaczego nie wyjechałaś po nas? Wysłałam ci telegram! A tak przy okazji, taksówka kosztuje dwadzieścia złotych! zapytała Kasia, a w jej głosie drżał gniew.

Przepraszam, nie wiedziałam, kto go napisał odpowiedziałem. Miałam twój adres, więc przyjechałam.

Myślałam, iż będziemy tylko pisać listy dodała Kasia, patrząc na Zuzannę, która właśnie skończyła liceum i planowała studia w Poznaniu. Rodzina przyjechała, żeby ją wesprzeć.

Będziemy mieszkać u ciebie! Nie stać nas na wynajem, a ty mieszkasz blisko centrum! wykrzyknęła Jadwiga, a jej oczy lśniły nadzieją.

Zszokowała mnie ta prośba. Nie byliśmy spokrewnieni, nie mieliśmy już nic wspólnego poza wspomnieniami. Musiałam karmić ich trzykrotnie dziennie, choć przynosili trochę jedzenia, ale samodzielnie nie gotowali. Codziennie stałem w kuchni, krojąc warzywa dla pięciu nieproszonych gości.

Po trzech dniach nie wytrzymałem i poprosiłem Kasię i jej krewnych, by się wyprowadzili. Nie obchodziło mnie, dokąd zmierzą. Wtedy rozgorzał skandal. Kasia rzuciła talerzem, krzycząc histerycznie, iż to zdrada.

Byłem sparaliżowany jej wybuchem. Gdy w końcu opuścili mieszkanie, zniknął mój ulubiony szlafrok, dwa ręczniki i, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ogromny garnek z kapustą. Nie pojąłem, jak go wynieśli, bo po ich wyjściu w kuchni nie było nic garnek po prostu zniknął.

Tak zakończyła się nasza przyjaźń. Na dobre i na złe, Bóg odetchnął, iż już nie muszę słuchać ich krzyków. Od tamtej pory, gdy spotykam nowych ludzi, zachowuję ostrożność i nie otwieram drzwi zbyt łatwo.

Idź do oryginalnego materiału