Zatopiona w łzach: od królowej matki do szalonej staruszki

polregion.pl 2 godzin temu

Pochłaniając łzy: jak z matki-królowej stałam się szaloną staruszką

W tym świecie zawsze byłam sama. Od najmłodszych lat. Rodzice odeszli, gdy miałam zaledwie osiem lat. Zostałam z babcią w starym domku na skraju wsi. Była dla mnie wszystkim matką, ojcem, całym moim światem. Gdy i jej zabrakło, gdy miałam piętnaście lat, zrozumiałam jedno: nie mogę już liczyć na nikogo. Zostałam tylko ja.

Po ósmej klasie wyszłam za mąż. Myślałam, iż znajdę rodzinę, oparcie. Urodziła się córeczka moje małe szczęście, moje słońce. Mąż jednak okazał się nie taki, jakiego wymarzyłam pił, podnosił rękę. Ileż łez przez niego wylałam, ile nocy spałam w ubraniu, bojąc się, iż znów wróci pijany i wściekły. W końcu zrozumiałam: jeżeli nie dla siebie, to dla córki muszę odejść. Rozwiodłam się. Zostałam z dzieckiem na rękach, bez grosza przy duszy, bez wsparcia. Ale miałam cel wychować ją, wykształcić, dać wszystko, czego sama nie miałam.

Pracowałam na zabój. Rano w piekarni, wieczorem sprzątanie w biurze, weekendy dodatkowe zlecenia. W każdą pogodę w śnieżycę i ulewę. A w domu uśmiech na twarzy, by córka nie widziała, jak jest ciężko. Rosła, piękniała, a ja… Starałam się, by niczego jej nie brakowało. Lalki, książki, rower. Szyłam jej sukienki, oszczędzałam na sobie, brałam kredyty, tylko by moja księżniczka miała wszystko.

Mamusiu, jesteś najlepsza! Jesteś królową! mówiła. A we mnie od tych słów rozkładały się skrzydła.

Potem szkoła, studniówka. Podeszła do mnie rozpromieniona:

Mamo, znalazłam sukienkę! Taką piękną! Kosztuje tylko tysiąc złotych…

Tysiąc złotych! A ja zarabiałam ledwie trzysta. Milcząco skinęłam głową. Sprzedałam złote kolczyki po babci. Jej pamiątkę za sukienkę.

Dostała się na uniwersytet. Byłam dumna! Pracowałam jeszcze więcej. Ale pieniędzy wciąż brakowało. Czynsz, studia, jedzenie, bilety.

Mamo, tam w Niemczech dobrze zarabiasz? Możesz przesłać trochę więcej? Nam tu trudno…

A ja w Berlinie sprzątałam domy od świtu do nocy. Obrzęknięte żyły, bolący kręgosłup, popękane palce od detergentów. Ale pracowałam. Bo dla niej wszystko.

Minęły lata. Zadzwoniła:

Mamo, zakochałam się. Chcemy się pobrać.

Zaniemówiłam.

A studia? A dyplom?

Wszystko później, mamo, nie martw się!

Znowu pracowałam ponad siły. By wesela nie było po lapeciarsku. Suknia, przyjęcie, goście. choćby bukiet ślubny opłaciłam. Potem wnuk. Wózek, łóżeczko, pieluchy, mleko. Mamo, pomóż, nam ciężko. I pomagałam.

W końcu postanowiłam. Marzyłam o samochodzie nie nowym, starym. Kręgosłup bolał, autobusy męczyły. Pomyślałam: może dzieci pomogą?

Mamo, coś cię pogięło? Po co ci auto? Lepiej daj wnukowi pokój przebudujemy, a tobie autobus wystarczy!

I wtedy zrozumiałam. Dotarło do mnie z bólem: dla nich nie jestem już matką-królową. Jestem starą, zmęczoną, zawadzającą kobietą. Przeszkadzam ich młodym planom, życiu, oddechowi. Stałam się… ciężarem.

Wyszłam na ulicę, usiadłam na ławce pod mżawką. Przed oczami przemknęły wszystkie noce bez snu, odciski na dłoniach, łzy w kuchni, gdy oni spali. Wszystko dla niej. A teraz… teraz nikomu nie jestem potrzebna. Ani jako matka, ani jako babcia.

Otarłam łzy rękawem starego płaszcza.

Nic nie szkodzi szepnęłam. Poradzę sobie. Jak zawsze.

Ale gdzieś w środku została rana. Rana matki, którą zapomniano. Zdradzono. Odeschnięto. I pomyślałam: może gdy sama zostanie matką, wtedy zrozumie. Wszystko zrozumie.

Wstałam. Deszcz przybrał na sile. Włosy przemokły, buty chlupały, ale szłam. Powoli. Wyprostowana. Bo jestem matką. Przetrwałam wcześniej przetrwam i teraz.

A tym, którzy to czytają, chcę powiedzieć jedno: nie zapominajcie o matkach. Nie mierzcie ich wartości wygodą. Bo gdy wy jesteście młodzi i beztroscy, one oddają wam ostatnie siły. A gdy przyjdzie wasza kolej, niech Bóg broni, byście usłyszeli to, co kiedyś same im powiedzieliście.

Idź do oryginalnego materiału