Zastępczy Tata

newskey24.com 3 dni temu

Ojciec na godzinę

Wojtek pierwszy raz zauważył chłopca przy półce z pieczywem w małym sklepiku na obrzeżach Łodzi. Stał przed witryną, nie patrząc na bułki ani chleby, ale wgapiony gdzieś w głąb półek, jakby oczekiwał, iż wyłoni się stamtąd ktoś ważny. Ktoś, kto dawno nie przyszedł. A może w ogóle nigdy nie istniał. Sam chłopiec – chuderlawy, w starnej, wytartej kurtce z rozdartym rękawem. Na nogach miał buty, z których wyglądały szare skarpety. Czapka zsunięta na bakier, rękawice rozciągnięte, jakby nosiło je już niejedno dziecko. Policzki czerwone od zimna, usta spierzchnięte.

Spoglądał w sposób nie dziecinny. Nie błagalny ani proszący. Tym wzrokiem, którym patrzą dorośli, którzy przeszli za dużo – prosto, ciężko, z taką dorosłą czujnością. Jakby wszystko już dawno zrozumiał i teraz tylko obserwował, bez zbędnych nadziei.

Wojtek wziął chleb i przeszedł obok. Ale po paru krokach jednak się odwrócił. Chłopiec stał nieruchomo. Jakby wrósł w podłogę, jakby wierzył, iż jeżeli nie odejdzie, to ktoś jednak przyjdzie. Coś się zmieni.

Przypominał kogoś. Dopiero później Wojtek zrozumiał – chłopca z domu dziecka, w którym kiedyś pomagał jako wolontariusz. Tamten też tak patrzył – jakby dusza patrzyła w milczeniu, nie prosząc i nie wierząc.

Po dziesięciu minutach spotkali się przy kasie. Chłopiec stał z dwoma cukierkami, bez torby, bez koszyka. Ekspedientka coś powiedziała – pewnie, iż brakuje mu pieniędzy. Nie sprzeczał się, po cichu odłożył jednego cukierka i zapłacił za drugiego. Wszystko – spokojnie, precyzyjnie, dorosłym gestem. Jakby wiedział, iż nie można mieć wszystkiego naraz. Przywykł wybierać między tym, co potrzebne, a tym, co możliwe.

Wtedy Wojtek postąpił krok do przodu.

– Słuchaj, może coś ci kupię. Chleb, jogurt, mleko? Nie bój się. Bez podstępu.

Chłopiec spojrzał prosto, spokojnie. Wzrok dorosłego, który zmęczył się oszustwami.

– Po co? – zapytał.

Bez grama nieufności. Po prostu stwierdzenie: nic nie dzieje się bez powodu.

Wojtek się zawahał. Nie dlatego, iż nie znał odpowiedzi. Ale dlatego, iż wiedział – to wszystko zbyt skomplikowane.

– Ot, tak. Bo to mogę. Bo… kiedyś i mnie ktoś pomógł.

Chłopiec milczał. Potem wolno skinął głową:

– Dobrze. Może być ziemniaki. Gotowane. I parówkę. Jedną. Bez musztardy. To dla dorosłych.

Po wyjściu ze sklepu Wojtek podał mu torbę, starając się, by gest wydawał się naturalny.

– Gdzie mieszkasz?

– Niedaleko. Tylko teraz nie chcę do domu. Mama śpi. Jest zmęczona. Czasem śpi długo. A ja wolę na ławce. Tam widać ludzi. Tam ciszej.

Usiedli na zimnej ławce przy przystanku autobusowym. Chłopiec jadł powoli. Ostrożnie trzymał parówkę obiema rękami. Odgryzał po trochu, dokładnie przeżuwając, jakby nie chciał, by jedzenie zbyt gwałtownie się skończyło. Jadł nie jak dziecko – jak dorosły, który potrafi podziękować w milczeniu.

– Ja jestem Miłosz. A pan?

– Wojtek.

– A pan mógłby… no, tak na godzinę zostać tatą? Nie na zawsze. Bez obietnic. Tak tylko posiedzieć, jakby wszystko było w porządku. Jakbym miał… kogoś.

Wojtek skinął głową. W środku coś się ścisnęło. Nie spodziewał się tego, ale nie mógł odmówić.

– Mogę.

– To niech pan mi powie, żebym założył czapkę. I pogdera o szkole. Mama tak robiła. Jak nie spała.

Wojtek uśmiechnął się, trochę wymuszenie. Ale potem – już szczerze.

– Miłosz, a gdzie czapka? Chcesz się przeziębić? I dlaczego kurtka rozpięta? A w szkole jak?

– Z matmy trója. Ale z zachowania piątka. Pomogłem babci przejść przez ulicę. Upuściłem jej siatkę, ale potem wszystko pozbierałem. Powiedziała, iż liczy się chęć.

– Brawo. Ale czapkę – zakładaj. Jesteś tylko jeden. Trzeba o siebie dbać.

Miłosz się uśmiechnął. Spokojnie. Dorosłe. Dokończył parówkę, starannie wytrzeł ręce chusteczką i wrzucił ją do kosza. Potem spojrzał na Wojtka.

– Dziękuję. Pan jest… inny. Nie lituje się, nie radzi. Po prostu… jakby wszystko było normalne.

– A jeżeli jutro znów tu będę – przyjdziesz?

– Nie wiem. Może mama będzie miała ciężki dzień. A może tak. Zapamiętałem pana. Pan ma oczy, które nie kłamią.

Wstał, pożegnał się i odszedł. Nie odwrócił się. Jak ci, którzy wiedzą – nikt za nimi nie pobiegnie. Szedł lekko, ale z jakimś wewnętrznym spięciem. Jakby całe ciepło trzymał w środku, bojąc się, iż rozpłynie się w powietrzu.

Wojtek został. Postał chwilę. Potem wyrzucił kubek po kawie i długo patrzył za nim. Chciał zawołać. Ale nie śmiał.

Następnego dnia przyszedł. I kolejnego. I po tygodniu. choćby gdy padał śnieg, choćby gdy było zimno. Po prostu przychodził. Nie po to, by czekać. Tylko dlatego, iż obiecał. Nie słowami – czynem.

Miłosz przychodził nie za każdym razem. Czasem – tak. Czasem – nie. Wojtek siadał na tej samej ławce, udając, iż czyta. Ale za każdym razem, gdy chłopiec się pojawiał – w tej smukłej sylwetce, w powolnym kroku, w znanym sposobie patrzenia w ziemię – coś w piersi rozluźniało się. Jakby odtajało to, co od lat było zamrożone.

Pewnego dnia Miłosz przyszedł z dwoma kubkami herbaty. W zwykłych plastikowych, owiniętych serwetką.

– Dzisiaj pan był tatą. Teraz ja będę synem. Zgoda?

Wojtek tylko skinął głową. Nie znalazł słów. W gardle miał gulę.

Czasem wystarczy tylko godzina. By uwierzyć, iż komuś na tobie zależy. Że nie wszystko stracone.

Idź do oryginalnego materiału