Przespała! W drodze z łazienki do drzwi wejściowych, malując usta, spojrzała w lustro i w pośpiechu narzuciła płaszcz i buty, Justyna już po trzech minutach od przebudzenia jechała windą.
Wyszedłszy na ulicę, zorientowała się, iż pada drobny, mżysty wrześniowy deszczyk, ale nie było czasu w powrót po parasol. Zdradziecki budzik dziś zawiódł. Dziewczyna biegła na przystanek, jakby jej życie od tego zależało. Spóźnienie do pracy z jej szefem oznaczało równowartość absencji i mogło skończyć się choćby zwolnieniem z pracy.
Rozważając w głowie różne scenariusze dnia, pogodziła się z każdym z nich i Justyna już pożegnała się z ulubionymi klientami, premią i dodatkowym dniem wolnym, który miała jeszcze z ostatniego urlopu. Mijali ją równie spóźnieni lub pośpieszni ludzie, pogrążeni w swoich myślach, nie zauważający nic dookoła. Wszystko było szare, nudne i smutne. A ten deszcz tylko dodawał melancholii dniowi, który nie zaczął się dobrze.
Do przystanku zostało nie więcej niż dwieście metrów. Nagle Justyna gwałtownie się zatrzymała i spojrzała za siebie. Obok zniszczonej ławki siedziało małe mokre kociątko. Przyciągając to jedną, to drugą łapkę, próbowało miauczeć, ale potrafiło tylko bezgłośnie otwierać pyszczek.
Przez chwilę dziewczyna zastanawiała się, czy biec dalej, czy pomóc maleństwu, które najwyraźniej miało kłopoty. Spóźnienie było nieuniknione, a ponieważ i tak musiała wysłuchać gniewnej tyrady dyrektora, zdecydowała, iż trzeba uratować kociaka.
Podchodząc bliżej, dziewczyna zauważyła, iż tylna łapka kotka była zgięta w nienaturalnej pozycji.
– Boże mój! Kto ci to zrobił!
Ostatnie wątpliwości zniknęły jak poranna mgła. Kociak tak przemókł i zmarzł, iż drżał jak ostatni wrześniowy liść, który jeszcze usiłował się utrzymać na gałęzi pod naporem wiatru.
Ostrożnie owijając poszkodowanego w biały szalik, Justyna schowała kociaka za pazuchę i pobiegła na przystanek jeszcze szybciej. Postanowiła dotrzeć do swojego biura, a potem działać w zależności od sytuacji. Dobroduszne serce nie pozwoliło jej zostawić kociaka na pastwę losu. Próba przemknięcia do swojego biurka niepostrzeżenie skończyła się klapą. Tuż przed końcową prostą, Justyna z ulgą westchnęła — pozostał ostatni zakręt w długim korytarzu i oto jest, pokój nr 12, ale szczęście tym razem się odwróciło. Tuż za zakrętem zetknęła się ze swoim szefem.
– Kowalska! Cała godzina! Gdzie się pani podziewała? Kto za panią zrobi pracę? Co, strach pani już nie ma?
A potem był jeszcze tuzin pytań, które miały wywołać niepokonane poczucie winy w głowie nieśmiałej Justyny i opuścić ją jeszcze niżej w tej ogromnej przepaści między przełożonym a podwładnym. Stała cała mokra i nie mogła wypowiedzieć ani słowa. Powoli do jej oczu napływały łzy, a od środka dusiła ją uraza.
– Proszę! — jedyne, co zdołała Justyna powiedzieć, odpinając górny guzik swojego płaszcza. Wyjrzała stamtąd mała, nieszczęśliwa mordka. Kociak nieco wysechł, ogrzał się i już mógł żałośnie piszczeć, co nie omieszkał zrobić.
– Ma złamaną łapkę, nie mogłam go zostawić na ulicy… Tam pada deszcz… A on jeden…
Łzy napłynęły jej do oczu, słowa się plątały, jej dłonie drżały. Już w myślach napisała wypowiedzenie i chciała zebrać swoje rzeczy, gdy zrobiła krok naprzód, ale ciepła, silna męska ręka ją zatrzymała. Drugą ręką dyrektor wyciągnął telefon i zadzwonił pod znany mu numer. Potem zapisał na kartce adres i kazał tam jechać bez zwłoki, by ratować łapkę małego puszystego kulki.
Nie rozumiejąc tak nagłej zmiany zachowania swojego przełożonego, Justyna wzięła kartkę, schowała ją przemarzniętymi rękami do kieszeni płaszcza i pospieszyła do wyjścia.
– Tak, i może pani już tutaj nie wracać.
Serce dziewczyny spadło jej do pięt, a smutek powoli zaczął przejmować całe jej ciało. No to koniec jej krótkiego życia zawodowego na ulubionej pracy. Ale szef kontynuował:
– Dziś ma pani wolne. I jutro też. Ponadto ogłaszam dla pani nagrodę. I przyznam premię… za miłość do naszych mniejszych braci.
Szef nazywał się Krzysztof Adamczyk. Był nieco starszy od Justyny, ale zawsze sprawiał wrażenie surowego w każdym znaczeniu tego słowa mężczyzny. Zdarzało się spotykać z nim tylko zawodowo i bardzo rzadko, ale w biurze często krążyły plotki o jego szorstkim podejściu do pracowników. W klinice weterynaryjnej, do której skierował Justynę Krzysztof, lekarz gwałtownie rozwiązał problem z łapką kotka. Nie było złamania, tylko silne zwichnięcie i naderwanie. Podczas gdy lekarz przeprowadzał zabiegi i nakładał ciasny bandaż, Justyna opowiedziała, jak znalazła biedactwo na ulicy i jak ją zbeształ, a potem niespodziewanie pomógł szef.
Lekarz roześmiał się i powiedział, iż zna Krzysztofa od dzieciństwa. Jeszcze jako młody chłopak zawsze pomagał bezdomnym zwierzętom, heroicznie ratował szczeniaki z zimnej wody, a raz zabrał kociaka długonogim okrutnym nastolatkom. Kiedy dorósł i zaczął zarabiać pieniądze, zawsze część swoich zarobków przeznaczał na pomoc schroniskom. choćby swoją pierwszą stypendium w całości przelał na fundację dla ratowania bezogoniastego psa.
Natomiast z ludźmi nie zawsze potrafił się dogadać. Tracąc w młodości całą swoją rodzinę, zamknął się w sobie, stał się twardy i oschły.
Ta historia tak poruszyła serce Justyny, iż przez cały dzień nie mogła przestać myśleć o Krzysztofie. Coś sprawiało, iż chciała go pocieszyć i wesprzeć. Wieczorem, kiedy kotek odpoczywał po swoich przygodach i smacznie spał na miękkim, ciepłym łóżku właścicielki, Justyna przygotowywała miejsce dla swojego nowego lokatora. Malec nacierpiał się przez cały dzień spędzony na ulicy. A może i dłużej… Nie wiadomo, ile musiał się błąkać. We śnie drżał delikatnie i czasem popiskiwał. Teraz samotność dziewczyny i jej nowego przyjaciela dobiegły końca. Z przyjemnością będzie się opiekować swoim pupilem i dawała mu całą swoją miłość.
Uśmiechając się do tych myśli, Justyna przygotowała wygodne posłanie dla Kacperka. To imię wydało się jej najbardziej odpowiednie dla małego, bezbronnego malca. Jej zadumę przerwał nagły telefon. To był Krzysztof.
– Jak się ma nasz pacjent?
Policzki dziewczyny zapłonęły, a ona z zapałem opowiadała o samopoczuciu swojego podopiecznego, a potem długo dziękowała swojemu szefowi. Niespodziewanie Krzysztof zaprosił ją na obiad, a oni rozmawiali przez całe noce. Mężczyzna, który teraz wydawał się tak bliski, znajomy i zrozumiały, był obok. A obok nich siedział kociak z zabandażowaną łapką, który otrzymywał tyle uwagi i czułości, ile mogło otrzymać od dwojga dobrych ludzi, których dusze okazały się pokrewnymi.
I już niedługo wspólnie pomagali nieszczęsnym zwierzętom, które znalazły się w trudnych sytuacjach życiowych, i wychowywali swojego Kacperka, który, zdaje się, również był pokrewną duszą.