To samo sobie winna, mamo
Wanda smażyła kotlety, gdy zadzwonili do drzwi. Wyszła z kuchni, by otworzyć.
– Mamo, to do mnie – zatrzymał ją w pół kroku głos córki. – Ja otworzę.
– Dobrze. Nie wiedziałam…
– No i po co stoisz? Idź smażyć swoje kotlety – zirytowana córka rzuciła jej spojrzenie znad drzwi.
– Dlaczego swoje? Kupiłam farsz w Delikatesach…
– Mamo, zamknij drzwi. – Córka przewróciła oczami.
– Mogłaś od razu powiedzieć. – Wanda wróciła do kuchni, lekko przymykając za sobą drzwi.
Podeszła do kuchenki i wyłączyła gaz pod patelnią. Postała chwilę, zdjęła fartuch i wyszła.
W przedpokoju córka zakładała kurtkę. Obok stał Krzysztof, przyjaciel Ewy, wpatrzony w nią z uwielbieniem.
– Witaj, Krzysztofie. A dokąd się wybieracie? Zjedlibyście z nami obiad.
– Dzień dobry – uśmiechnął się chłopak i spojrzał pytająco na Ewę.
– Śpieszymy się – odparła, choćby nie patrząc na matkę.
– Może jednak zostaniecie? Wszystko gotowe – powtórzyła Wanda.
Krzysztof zawahał się.
– Nie! – ostro odcięła się córka. – Idziemy. – Wzięła go pod rękę i otworzyła drzwi. – Mamo, zamkniesz?
Wanda podeszła do drzwi, ale nie zatrzasnęła ich od razu. Zostawiła szparę, podsłuchując rozmowę na klatce.
– Czemu tak ostro z nią rozmawiasz? Pachnie pysznie, nie odmówiłbym kotlecików.
– Chodźmy. Przekąsimy w kawiarni. Mam dość jej kotletów – burknęła córka.
– Jak można się nimi znudzić? Uwielbiam kotlety twojej mamy, mógłbym je jeść codziennie – powiedział Krzysztof.
Co odpowiedziała Ewa, Wanda nie zrozumiała. Głosy na schodach cichły, oddalały się.
Zamknęła drzwi i weszła do pokoju. Mąż siedział przed telewizorem.
– Leszku, chodźmy na obiad, póki gorące.
– Hę? No to chodźmy. – Wstał z kanapy i przeszedł obok Wandy do kuchni, siadając przy stole.
– Co dziś na obiad? – zapytał tonem pełnym pretensji.
– Ryż z kotletami, sałatka – odparła Wanda, odkrywając patelnię.
– Ile razy mam mówić, iż nie jem smażonych kotletów? – warknął mąż.
– Dolałam wody, prawie się udusiły. – Wanda zastygła przy kuchence z pokrywką w ręce.
– No dobrze, daj. Ale ostatni raz.
– W naszym wieku niezdrowo się odchudzać – zauważyła, stawiając przed nim talerz.
– W jakim to „naszym” wieku? Mam dopiero pięćdziesiąt siedem. To wiek mądrości i rozkwitu. – Wbił widelec w kotlet, odgryzł połowę.
– Co się z wami dziś stało? Ewka uciekła, nie chciała jeść, ty się wybrzydzasz. Jak przestanę gotować, zobaczymy, co zaśpiewacie. Myślicie, iż w knajpach lepiej i zdrowiej?
– No to nie gotuj. Tobie też by się przydało schudnąć. Niedługo w drzwiach się nie zmieścisz. – Leszek skończył kotleta i sięgnął po drugiego.
– Tak uważasz? Że jestem gruba? A ja się głowię, czemu nagle zacząłeś o siebie dbać. Spodnie nowe, skórzaną kurtkę, czapkę z daszkiem. Głowę ogolił, żeby łysiny nie było widać. Dla kogo? Na pewno nie dla mnie. Gruba jestem. No to z kim się porównujesz? – zapytała z goryczą.
– Daj mi spokojnie zjeść. – Leszek nabrał ryżu, ale nie zaniósł go do ust, opuścił widelec. – Podaj ketchup – zażądał.
Wanda wyjęła z lodówki butelkę ketchupu, postawiła ją z impetem przed mężem i wyszła w milczeniu. Jej talerz został nietknięty.
Zamknęła się w pokoju córki, usiadła na łóżku. Łzy napłynęły do oczu.
*Gotujesz, starasz się, a oni… Wszystko dla nich robisz, a w zamian zero wdzięczności. Mąż się odmładza, patrzy gdzie indziej. Dla niego jestem gruba. Córka traktuje mnie jak służącą.*
*Jak poszłam na emeryturę, to można mną pomiatać? Pracowałabym dalej, gdyby nie zwolnili. Doświadczeni pracownicy już niepotrzebni, tylko młodzi. A co oni potrafią?..*
*Wstaję pierwsza, choć nie pracuję, żeby zrobić śniadanie. Cały dzień się krzątam, nie ma kiedy usiąść. Sama sobie winna, rozpuściłam ich. I teraz siedzą mi na karku, nogi zwiesili.*
Łzy spłynęły po policzkach. Wanda przygryzła wargę, gwałtownie otarła twarz dłońmi.
Zawsze myślała, iż mają dobrą rodzinę. Nie idealną, ale nie gorszą niż inni. Córka dostała się na studia, uczy się dobrze. Mąż nie pije, nie pali, pieniądze zarabia. W domu czysto, jedzenie smaczne. Czego mu jeszcze trzeba?
Podeszła do lustra w szafie, przyjrzała się uważnie. *No tak, przytyłam, ale nie jestem gruba. Za to zmarszczki mniej widoczne na pełnych policzkach. Zawsze lubiłam dobrze zjeść. Gotuję smacznie. A im, jak się okazuje, to niepotrzebne. Kiedy pracowałam, układałam włosy, kręciłam. Teraz spięte z tyłu, żeby nie przeszkadzały. Wygodniej. Mam w szpilkach i z fryzurą odkurzać? Chociaż schudnąć by się przydało. I włosy przefarbować.*
Usiadła z powrotem na łóżku, zamyślona.
Następnego ranka Wanda nie wstała pierwsza, jak zwykle. Leżała, udając, iż śpi. *Jestem emerytką, mam prawo nie zrywać się o świcie. Niech sami sobie śniadanie robią.*
Zadzwonił budzik. Wanda poruszyła się i odwróciła do ściany.
– Co z tobą? Chora? – spytał mąż. W głosie zero współczucia.
– Mhm – mruknęła, wtulając nos w kołdrę.
– Mamo, jesteś chora? – do pokoju weszła Ewa.
– Tak, zjedzcie sobie sami – wyszeptała Wanda spod kołdry.
Córka prychnęła niezadowolona i poszła do kuchni. niedługo Wanda usłyszała szum czajnika, trzask lodówki, stłumione głosy Ewy i Leszka. Przez kołdręWanda uśmiechnęła się pod nosem, słysząc, jak mąż i córka przewracają garnki w kuchni, i postanowiła, iż od dziś zacznie żyć tak, jak jej się podoba.