Jadwiga obudziła się od huku. Znowu. Coś spadło, rozbiło się. Zegar pokazywał wpół do siódmej. Niedziela, kurczę. Jedyny dzień, kiedy mogła pospać przynajmniej do ósmej.
„Mamo!” – wrzeszczał Krzysztof z kuchni. „Gdzie moja ulubiona filiżanka? Znowu wszystko poprzestawiałaś!”
Pięćdziesiąt dwa lata. Wstała z łóżka, narzuciła szlafrok. W lustrze zobaczyła zmęczoną twarz kobiety, która nie pamiętała, kiedy ostatnio się wyspała. Siwe włosy z odrostami, sińce pod oczami. Kiedy zdążyła się tak postarzeć?
„Idę, idę” – mruknęła i powlokła się do kuchni.
Krzysztof stał pośrodku bałaganu. Na podłodze leżały odłamki talerza, widocznie tego, który rzucił w poszukiwaniu swojej „świętej” filiżanki. Dwadzieścia pięć lat, metr osiemdziesiąt, szerokie bary. A zachowywał się jak rozkapryszony trzylatek.
„O, twoja filiżanka” – Jadwiga wyjęła ze zmywarki niebieski kubek z napisem „Najlepszy Syn”.
Kupiła go dawno temu, jakieś siedem lat wcześniej. Wtedy jeszcze wierzyła, iż weźmie się w garść, znajdzie pracę, zacznie żyć po ludzku. Teraz ten napis brzmiał jak kpina.
„Czemu ją tam schowałaś? Przecież mówiłem, iż mój kubek ma stać na stole!”
„Krzysiu, umyłam naczynia przed snem…”
„Nie Krzysiu! Krzysztof! Ile razy mam powtarzać?!”
Wyrwał kubek z jej rąk, nalał do niego resztki wczorajszej herbaty z czajnika. Jadwiga patrzyła na odłamki i myślała – znów sprzątać. Znów kupować nowy talerz. Znów znosić.
„Mamo, co się stało?” – w drzwiach stanęła Kinga. Drobna, krucha, w starej piżamce. Dziewiętnaście lat, a wyglądała na szesnaście. Studiowała pedagogikę, marzyła o pracy z dziećmi. jeżeli skończy studia. jeżeli wytrzyma tę atmosferę w domu.
„Nic, córeczko. Talerz się stłukł.”
„Sam się stłukł, tak?” – krzyknął Krzysztof. „Sam wziął i spadł.”
Kinga w milczeniu wzięła szczotkę i zaczęła zamiatać odłamki. Przyzwyczajonym ruchem, rutynowo. Jakby tłuczenie naczyń o poranku było normalną częścią życia.
„Nie ruszaj!” – warknął Krzysztof. „Nikt cię nie prosił o sprzątanie!”
„To kto to posprząta?” – cicho zapytała Kinga.
„Nie twoja sprawa!”
Jadwiga usiadła przy stole, oparła głowę na dłoniach. Boże, ile można? Ile jeszcze znosić te krzyki, te awantury, tę… wojnę we własnym domu?
Dziesięć lat temu umarł Tadeusz. Jej mąż, ojciec dzieci. Serce nie wytrzymało. A może po prostu nie chciał już żyć w tym szalonym świecie. Wtedy Krzysztof jeszcze chodził do technikum. Prawda, iż po pół roku rzucił. Stwierdził – nie podoba mu się. Zatrudnił się w sklepie – wytrzymał dwa tygodnie. Zwolnił się, bo szef był „debilem”. Później była budowa – też nie wyszło. Koledzy „kretyni”. Myjnia samochodowa – właściciel „cham”. I tak rok za rokiem. Najpierw Jadwiga miała nadzieję, iż znajdzie swoje miejsce. Potem prosiła, żeby chociaż spróbował. Potem błagała. W końcu po prostu się poddała.
A on stawał się coraz bardziej zgorzkniały. Na cały świat, na życie, na nie i Kingę. Ale najbardziej – na matkę. To ona była winna, iż jest nieudanym życiowo. To ona go źle wychowała. To ona ma go utrzymywać, karmić, ubierać.
„Mamo, co na śniadanie?” – Krzysztof walnął się na krzesło.
„Jajecznica, kasza…”
„Znowu kasza! Mam dość tego paskudztwa! Kup normalne płatki!”
„Krzysiu, wczoraj kupowaliśmy płatki. Zjadłeś wszystko w dwa dni.”
„To kup jeszcze!”
„Za co? Wypłatę mam dopiero za tydzień.”
„To twój problem!”
Jadwiga wstała, otworzyła lodówkę. Pół opakowania twarogu, trzy jajka, kawałek chleba. Do wypłaty siedem dni. Kinga stara się dorabiać – roznosi ulotki w weekendy. Sto złotych za dzień. Właśnie tyle, by starczyło na bilety i obiady na uczelni.
„Mogę zrobić jajecznicę” – powiedziała.
„Z boczkiem!”
„Boczku nie ma.”
„To nie trzeba! Mam dość tego żebraczego stołu!”
Wstał, kopnął krzesło. Z hukiem przewróciło się na podłogę.
„Krzysztof, nie rób tego” – cicho poprosiła Kinga.
„A ty się nie odzywaj!” – zwrócił się do siostry. „Myślisz, iż jesteś lepsza? Ze swoim głupim uniwersytetem?”
„Ja nic nie myślę…”
„Jeszcze jak myślisz! Patrzysz na mnie jak na…”
„Krzysiu, uspokój się” – Jadwiga wstała między dzieci.
„Ty też się zamknij! Mam was dość obie! Żyję jak w więzieniu! W tej przeklętej klitce!”
„Nikt cię tu siłą nie trzyma” – wyrwało się Jadwidze.
Krzysztof zastygł. Powoli odwrócił się do matki.
„Coś powiedziała?”
„Nic. Nic nie powiedziałam.”
„Powiedziałaś, iż nikt mnie nie trzyma? Sugerujesz, iż mam się wyprowadzić?”
„Krzysiu…”
„Odpowiadaj! Chcesz, żebym się wyprowadził?”
Jadwiga milczała. A tak naprawdę chciała. Boże, jak chciała! Obudzić się rano w ciszy. Nie wzdrygać się na każdy dźwięk. Nie chodzić na palcach we własnym domu.
„Milczysz? To wiedz – nigdzie się nie ruszam! To też moje mieszkanie! Jestem tu zameldowany!”
„Mieszkanie jest sprywatyzowane na mnie” – cicho powiedziała Jadwiga.
„I co z tego? Jestem twoim synem! Mam prawa!”
„Masz obowiązki” – powiedziała nieoczekiwanie dla samej siebie. „Jesteś dorosłym mężczyzną. Masz dwadzieścia pięć lat.”
„I zaczyna się!” – Krzysztof uderzył pięścią w stół. „Jestem złym synem! Jestem darmozjadem! Ja…”
„Codziennie na mnie krzyczysz!” – Jadwiga poczuła, iż coś w niej pęka. „Nic nie robisz! Żyjesz na mój koszt, a jeszcze mnie oskarżasz!”
„Zamknij się!”
„Nie zamknę się! Jestem zmęczona! Rozumiesz? Zmęczona! Mam pięćdziesiąt dwa lata,Następnego ranka Jadwiga obudziła się do dźwięku śpiewu ptaków i delikatnego światła wpadającego przez firankę, a w całym domu panowała cisza, której nie doświadczyła od lat.










