Zaskakujący związek małżeński

polregion.pl 2 tygodni temu

Niespodziewanie zamężna

Kinga biegła przez centrum handlowe z mnóstwem toreb, wymijając ludzi na ruchomych schodach. Wściekała się w duchu na nieporadnego chłopaka, Jacka, który nie miał samochodu, żeby ją odebrać i zawieźć z zakupami do domu. Musiała zamówić taksówkę przez aplikację. I oczywiście auto przydzielono natychmiast. Zaczęła więc chwytać torby i w szpilkach pędzić przez całe centrum na parking.

Kinga była wściekła. Nie dość, iż nie może liczyć na pomoc, to jeszcze jej drogie, skórzane buty obtarły jej nogę.

— Ostrożnie, dziewczyno! — oburzyła się kobieta na schodach, którą Kinga mimowolnie uderzyła w głowę rogiem torby.
— Trzeba patrzeć, a nie bujać się jak gapa! — odgryzła się spóźniona klientka, choćby się nie odwracając.
— Chamka! — rzuciła obrażona kobieta, ale Kinga miała gdzieś jej zdanie.

Dziewczyna pędziła na parking. Dopiero gdy wyszła z centrum handlowego, wpadła na pomysł, żeby sprawdzić numer przypisanej taksówki. Ale było już za późno — kierowca odwołał zamówienie. Cena za przejazd skoczyła prawie dwukrotnie. Wściekła Kinga anulowała wyszukiwanie, wcisnęła telefon do kieszeni i rozejrzała się. Znalazła pustą ławkę. Rzuciła na nią torby i sama ciężko usiadła, przy okazji ściągając jeden z głupich, niewygodnych butów.

— Boże! Wszystko dziś przeciwko mnie! — zaklęła w duchu, odruchowo odpychając jedną z toreb. Wypadł z niej paragon.

Kinga oparła się o oparcie ławki i zamknęła oczy. W ostatnim czasie miała wrażenie, iż życie celowo ją atakuje…

***

Kinga zawsze marzyła o czymś więcej i nie oszczędzała na drobiazgach. jeżeli telefon — to najnowszy model. jeżeli manicure czy farbowanie włosów — to w najlepszym salonie u topowego stylisty. jeżeli buty — to najwyższej jakości. Podobne zasady stosowała wobec adoratorów. Ale z nimi jakoś nie wychodziło. Zamiast bogatych, przystojnych i inteligentnych trafiali się sami „nielikwidni” — starzy, grubi, łysi, głupi, biedni czy leniwi. Kinga długo przebierała, ale nikt nie spełniał jej wymagań.

— Dożyjesz tak, iż nikt cię nie zechce — mawiała czasem mama. — Mężczyzna ma być wartościowy przez to, co robi, a nie przez twarz i portfel.
— I co, mam w nocy podziwiać jego „piękne czyny”? A poza tym, żeby takie rzeczy robić, też potrzeba pieniędzy — ripostowała dwudziestopięcioletnia Kinga.

Matka nie miała odpowiedzi. Tylko westchnęła. Kinga była zbyt szybka w słowach. Na wszystko miała gotową replikę, jakby ukończyła kursy retoryki, choć w rzeczywistości pracowała jako zwykła recepcjonistka w restauracji. To tam trzy lata temu wszystko się zaczęło. A adekwatnie — nabrało absurdalnych rozmiarów. Obserwowała panie w futrach, które bogaci kawalerowie przyprowadzali na kolacje. I pomyślała: „A czemu ja jestem gorsza? Też zasługuję na takie życie.”

Tylko iż życie miało wobec Kingi inne plany. Zamożni mężczyźli jakoś nie patrzyli w jej stronę. Coś w niej zdradzało biedną prowincjuszkę ze średnim wykształceniem i przeciętnym pochodzeniem. A Kinga marzyła o narzeczonym z pozycją społeczną, dobrze płatną pracą, drogim samochodem i garniturami szytymi na miarę.

Ale czas płynął, chłopcy przychodzili i odchodzili, a wymarzony ideał się nie pojawiał. W końcu Kinga się poddała, gdy zaczął się nią interesować Jacek — bankowy urzędnik, cztery lata starszy, o stabilnych, ale średnich zarobkach. Jego wygląd był przeciętny — jasne włosy, szare oczy, 175 cm wzrostu, ciało nieatletyczne, ale też nie rozlazłe. Za to miał duże, dwupokojowe mieszkanie na kredyt. Ale samochodu nie posiadał. Uważał, iż w mieście z metrem, autobusami i tramwajami auto to zbędny luksus.

Chłopak okazał się niezwykle dobry, ale uparty. Długo zabiegał o Kingę, przynosił kwiaty do pracy, zabierał na randki. Po trzech miesiącach, pod wpływem namów matki, dziewczyna uległa.

— Porządny facet, ciebie nosi na rękach, kocha, dba — co ty jeszcze rozważasz? Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu — przekonywała córkę.

Kinga, niechętnie, zgodziła się na ten związek. W praktyce jednak żyło się jej z Jackiem całkiem nieźle. Mężczyzna był troskliwy i uważny na swój sposób. Finansował jej zachcianki, zabierał na wakacje za granicę — wprawdzie nie do pięciogwiazdkowych hoteli i w ekonomicznej klasie. Gotował kolacje, przynosił kawę do łóżka, regularnie wysyłał na zakupy z przyjaciółkami. I poważnie myślał o oświadczynach.

Minął prawie rok. Kinga się przyzwyczaiła. Ale nie przestała marzyć. Za to nie wstydziła się narzekać przed koleżankami, iż Jacek nie spełnia jej oczekiwań. Chociaż… w sumie nie miała prawa narzekać…

***

— Dlaczego „wszystko przeciwko”? Ja na przykład bardzo się cieszę z tak miłego towarzystwa — rozległ się głos tuż nad uchem Kingi.

Dziewczyna podskoczyła, otworzyła oczy i odwróciła się. Za ławką stał Krzysztof. Kiedyś, dawno temu, w liceum próbował się do niej zalecać, ale Kinga ostentacyjnie go odrzuciła na oczach koleżanek.

Przez chwilę choćby go nie poznała. Zamiast rozczochranego, trądzikowego, chudego nastolatka patrzył na nią przystojny brunet z modną fryzurą, lekko zarosłą brodą, szerokimi ramionami i w skórzanej kurtce.

— Cześć, no nie wierzę — uśmiechnęła się zaskoczona Kinga. — Ty… zmieniłeś się. Dawno się nie widzieliśmy.
— Bardzo dawno — przytaknął Krzysztof. — Ale ja ciebie od razu poznałem. Co się stało? Siedzisz tu sama, bez buta, z górą zakupów i miną jak na pogrzebie.

Kinga niepewnie wzruszyła ramionami i opowiedziała o swoich dzisiejszych perypetiach. Oczywiście pomijając temat Jacka.

— Słuchaj, może cię podwiozę do domu? — zaproponował Krzysztof po wysłuchaniu. — Auto mam tuż obok.

Kinga podążyła za jego wzrokiem i zobaczyła wielki, lśniący czarny SUV. Natychmiast skinęła głową i teatralnie potarła obolałą stopę. WW tydzień później Kinga, upokorzona i samotna, zrozumiała, iż pogoniła za błyskotkami, tracąc jedyną osobę, która naprawdę ją kochała.

Idź do oryginalnego materiału