Katarzyna biegła przez centrum handlowe z torbami pełnymi zakupów, wymijała ludzi na ruchomych schodach, spieszyła się i w duchu klęła niezaradnego chłopaka Jacka, który nie miał samochodu, żeby ją odebrać i zawieźć z całym dobytkiem do domu. Musiała zamówić taksówkę przez aplikację. I jak na złość, auto przyjęło zlecenie błyskawicznie. Nie pozostało jej nic innego, jak chwycić torby i na obcasach przeciskać się przez tłum na parking.
Katarzyna była wściekła. Nie dość, iż nikt nie może jej odebrać, to jeszcze drogie, skórzane buty obtarły jej nogę.
— Dziewczyno, ostrożnie! — oburzyła się kobieta na schodach, którą Katarzyna niechcący uderzyła w głowę torbą, gdy schodziła.
— Trzeba patrzeć pod nogi, a nie w chmury się gapić! — odcięła się spóźniona klientka, choćby się nie odwracając.
— Chamka! — wyrzuciła z siebie obrażona kobieta, ale Katarzynę jej zdanie zupełnie nie obchodziło.
Dziewczyna pędziła na parking. Dopiero gdy wybiegła przed centrum handlowe, przyszło jej do głowy sprawdzić numer przypisanego auta. Ale nie było już czego sprawdzać — kierowca anulował kurs. A cena skoczyła niemal dwukrotnie. Katarzyna ze złością odwołała zamówienie, wrzuciła telefon do kieszeni. Rozejrzała się. Niedaleko stała wolna ławka. Dziewczyna zirytowana rzuciła na nią wszystkie torby i sama usiadła, przy okazji zrzucając z nogi głupie, niewygodne buty.
— Boże! Wszystko dziś przeciwko mnie! — Katarzyna wykrzyczała w gniewie, odpychając jedną z toreb.
Ta smętnie opadła na ławkę, gubiąc paragon.
Dziewczyna odchyliła się na oparcie i przymknęła oczy. Ostatnio wydawało jej się, iż życie specjalnie jej dokucza…
***
Katarzyna zawsze marzyła o czymś większym i nie zadowalała się byle czym. jeżeli telefon, to najnowszy model. jeżeli manicure albo farbowanie włosów, to w najlepszym salonie u topowego stylisty. jeżeli buty, to najwyższej jakości. Podobne zasady stosowała wobec adoratorów. Tylko iż z nimi jakoś nie miała szczęścia. Zamiast hojnych, przystojnych i inteligentnych trafiali się wyłącznie „niewypały” — starzy, grubi, łysi, głupi, biedni, leniwi. Katarzyna długo przebierała. Ale wciąż nie znalazła nikogo, kto spełniłby jej wymagania.
— Doprowadzisz do tego, iż nikt cię nie zechce — mówiła czasem Katarzynie matka. — Mężczyzna ceni się czynami, nie twarzą ani portfelem.
— I co, mam się w nocy zachwycać jego czynami? A poza tym, żeby robić piękne gesty, trzeba mieć pieniądze — ripostowała dwudziestopięcioletnia Katarzyna.
Matka nie znalazła odpowiedzi. Tylko westchnęła. Córka była zbyt cięta. Na wszystko miała gotowe repliki, jakby ukończyła kursy retoryki, choć w rzeczywistości pracowała jako zwykła recepcjonistka w restauracji. Właśnie tam trzy lata temu wszystko się zaczęło. A raczej przybrało niebotyczne rozmiary. Nagłękała się widokiem pań w futrach, przyprowadzanych na kolacje przez zamożnych adoratorów. I pomyślała: *A czemu ja mam być gorsza? Też zasługuję na takie życie.*
Tylko iż życie miało wobec Katarzyny zupełnie inne plany. Bogaci kawalerowie jakoś na nią nie patrzyli. Coś w niej zdradzało prowincjuszkę z przeciętnym wykształceniem i zwyczajnej rodziny. A ona marzyła, iż jej narzeczony będzie miał prestiż, dobrą posadę, jeździł luksusowym autem i nosił garnitury od zagranicznych krawców.
Ale czas mijał, faceci się zmieniali, a wymarzony ideał się nie pojawiał. W końcu Katarzyna dała za wygraną, gdy zaczął się nią interesować Jacek. Bankowy urzędnik, cztery lata starszy, z przeciętną pensją. Wygląd miał zwykły — jasne włosy, szare oczy, metr siedemdziesiąt pięć wzrostu, figura nieatletyczna, ale też nie rozlazła. Za to miał przestronne dwupokojowe mieszkanie, kupione na kredyt. Samochodu nie posiadał. Uważał, iż w mieście, gdzie jest metro, autobusy i tramwaje, auto to zbędny luksus.
Chłopak okazał się bardzo miły, ale uparty. Długo zabiegał o Katarzynę, przynosił kwiaty do pracy, zabierał na randki. Po trzech miesiącach, pod wpływem namów matki, dziewczyna uległa.
— Dobry chłop, dmucha na ciebie, kocha, dba, czego ty jeszcze chcesz? Lepiej wróbel w garści niż gołąb na dachu — mówiła córce.
Katarzyna, zgrzytając zębami, zgodziła się na ten związek. Ale w rzeczywistości z Jackiem nie żyło się tak źle. Mężczyzna naprawdę okazał się troskliwy i uważny. Opłacał jej zachcianki, zabierał na wakacje za granicę, choć nie do pięciogwiazdkowych hoteli i w ekonomicznej klasie. Gotował kolacje, przynosił kawę do łóżka, regularnie pozwalał iść z koleżankami na zakupy. I poważnie myślał o oświadczynach.
Minął prawie rok. Katarzyna się przyzwyczaiła. Ale marzyć nie przestała. A narzekać przed przyjaciółkami, iż Jacek nie spełnia jej oczekiwań, też się nie wstydziła. Chociaż… trudno było narzekać…
***
— Dlaczego wszyscy przeciw tobie? Ja akurat jestem całkiem *za* tak miłym towarzystwem — rozległ się głos tuż nad uchem Katarzyny.
Dziewczyna podskoczyła, otworzyła oczy i odwróciła głowę. Za ławką stał Tomasz. Kiedyś, jeszcze w liceum, próbował się do niej zalecać, ale odrzuciła go dość ostro na oczach koleżanek.
Przez chwilę choćby go nie poznała. Zamiast nastoletniego, pryszczatego chudzielca patrzył na nią przystojny brunet z modną fryzurą, lekkim zarostem, szerokimi ramionami, w skórzanej kurtce.
— Cześć, no proszę — Katarzyna uśmiechnęła się zdumiona. — Ty… zmieniłeś się. Dawno się nie widzieliśmy.
— Ano, dawno — skinął Tomasz. — Ale ja ciebie poznałem od razu. Co się stało? Siedzisz sama, bez buta, z górą zakupów i miną jak na pogrzebie.
Katarzyna niepewnie wzruszyła ramionami i opowiedziała mu o swoich perypetiach. O Jacku oczywiście nie wspomniała.
— Słuchaj, to może cię podwiozę? — zaproponował Tomasz po wysłuchaniu. — Auto stoi niedNa drugi dzień Katarzyna zrozumiała, iż Tomasz był tylko przelotną przygodą, a prawdziwe szczęście mogła mieć u boku Jacka, który, choć zwyczajny, kochał ją taką, jaka była.