Szokująca wizyta: obiad u przyszłej teściowej
Ostatnio gościłam u rodziców mojego chłopaka, i tej wizyty nigdy nie zapomnę! Wyobraźcie sobie: zaglądam do garnka, a tam, przez grubą warstwę białego tłuszczu na powierzchni mętnej zawiesiny, patrzą na mnie świńskie kopytka, uszy, a choćby ryjek – cała świńska morda! Zemdliło mnie na sam widok, ble! Nie byłam w stanie tego spróbować, choć nie chciałam nikogo urazić.
Pierwsze spotkanie: ciepłe przyjęcie
Mój chłopak, nazwijmy go Bartosz, zaprosił mnie do swoich rodziców do małego miasteczka. Jego mama, powiedzmy, Hanna Januszewska, i tata, niech będzie Marek Kowalski, mieszkają w przytulnym domu z małym ogródkiem. Byłam zestresowana przed spotkaniem, ale okazali się niezwykle gościnni. Hanna zarzuciła mi ramiona na szyję, napoiła herbatą z domowym sernikiem, a Marek opowiadał dowcipy i historie z młodości. Odprężyłam się, myśląc, iż wszystko pójdzie gładko. Ale to był dopiero początek.
Kulinarny koszmar: co jest w tym garnku?
Gdy nadeszła pora kolacji, Hanna zawołała nas do stołu. Spodziewałam się czegoś prostego, ale smacznego – może ziemniaków z kotletem schabowym albo żurku. Zamiast tego na środku stołu stał jeden ogromny garnek, z którego unosił się dziwny zapach. Zajrzałam do środka i oniemiałam: na wierzchu pływał gruby kożuch tłuszczu, pod którym kryła się mętna ciecz z pływającymi kawałkami wieprzowych nóżek, uszu i całym ryjem! To była galareta, ale w takiej postaci, iż dreszcze przeszły mi po plecach.
Hanna oznajmiła z dumą: „To nasza specjalność, rodzinna receptura!” Próbowałam się uśmiechnąć, ale czułam, jak ściska mi się żołądek. Bartosz mrugnął porozumiewawczo: „Spróbuj, naprawdę dobra!” Ale nie byłam w stanie. U mnie w domu też robią galaretę, ale jest przezroczysta, elegancko podana, bez takich „niespodzianek”. A tu – jak z horroru! Grzecznie odmówiłam, tłumacząc się niedawnym posiłkiem, ale wyglądało na to, iż Hanna się obraziła.
Rzeczywistość domowa: naczynia i zwyczaje
Po kolacji czekała mnie kolejna próba. Zaoferowałam pomoc w zmywaniu, ale usłyszałam, iż goście nie powinni. Ucieszyłam się, myśląc, iż mają zmywarkę. Ale skąd! Hanna tylko opłukała talerze zimną wodą i odstawiła na półkę. Łyżki i widelce, którymi jedliśmy galaretę, także ledwo przemyła pod kranem. Byłam w szoku. U nas naczynia myje się płynem aż się błyszczą, a tu takie podejście!
Marek, widząc moje zdziwienie, stwierdził: „Nie lubimy tracić czasu w głupoty. Ważne, żeby jedzenie było dobre!” Skinęłam głową, ale w duchu myślałam: jak można jeść z niedomytych talerzy? Potem zauważyłam, iż w kącie kuchni leży sterta śmieci – obierki, opakowania, choćby kości. Hanna wyjaśniła, iż wynoszą śmieci raz w tygodniu, „żeby nie biegać co dzień”. U mnie kosz opróżnia się codziennie, a kuchnia zawsze lśni!
Dziwactwa trwają: poranne niespodzianki
Następnego ranka liczyłam, iż będzie lepiej. Ale na śniadanie podano tę samą galaretę! Hanna wyjęła garnek z lodówki, gdzie stał całą noc, i zaproponowała, żebym „dojadła, póki świeże”. Znowu odmówiłam, wybierając chleb z masłem. Bartosz próbował ratować sytuację, mówiąc, iż to ich tradycja, ale ja już marzyłam o powrocie do domu.
W ciągu dnia dowiedziałam się, iż w domu prawie nie ma sprzętów AGD. Odkurzacza brak, pralka to starocie, a o zmywarce choćby nie słyszeli. Hanna chwaliła się swoim „minimalizmem”, ale dla mnie to było za dużo. choćby w łazience znalazłam jedną wspólną szmatkę dla wszystkich – to mnie dobiło.
Ocalenie w spacerach: ucieczka z domu
Jedynym plusem były spacery po miasteczku. Wędrowałam po parku, podziwiałam brukowane uliczki, wstępowałam do kawiarni, żeby zjeść coś normalnego. Ale za każdym razem, gdy wracałam do ich domu, czułam się jak obca. Bartosz rozumiał mój niepokój i choćby przyznał, iż czasem wstydzi się nawyków rodziców. Ale nie zamierzał nic zmieniać.
Dom, sweet home: lekcja z wizyty
Gdy wróciłam do siebie, pierwsze, co zrobiłam, to przytuliłam się do zmywarki i zjadłam posiłek z lśniącego talerza. Ta wizyta nauczyła mnie doceniać nasz domowy porządek. Z Bartkiem dalej jesteśmy razem, ale postanowiłam jedno: u jego rodziców nie zostanę dłużej niż jeden dzień. Umówiliśmy się, iż w naszej przyszłej rodzinie będą inne zasady: czyste naczynia, codzienne wynoszenie śmieci i żadnej galarety z ryjami!
Ta historia pokazała mi, jak różnie ludzie urządzają swój świat. Nie osądzam Hanny i Marka – to ich dom, ich zasady. Ale dla mnie ta wizyta była lekcją: doceniać wygody i czystość, które wcześniej brałam za pewnik.