Zasiał ziarno kłopotów

twojacena.pl 5 dni temu

— Chcesz powiedzieć, iż ten pies jest dla ciebie ważniejszy niż dzieci?! — wybuchnęła Wioletta, wycierając kolejną kałużę z kafelków w kuchni.

Dywanika już nie było. Kiedy stało się jasne, iż choćby sklepowe środki nie radzą sobie z upartym zwyczajem znaczenia terenu, Wioletta po prostu zwinęła go i wyniosła na śmietnik.

Ale problem nie ograniczał się do dywanu. Mąż otworzył puszkę groszku, wysypał zawartość do miski i zostawił. I puszkę, i brudną miskę w zlewie. Na stole – okruszki, kubek z resztkami kawy i otwarty słoik dżemu z wetkniętą łyżką. Na podłodze – kawałki waty i strzępki pluszowego dinozaura.

A sprzątać, oczywiście, miała Wioletta.

— Nie krzycz tak — cicho powiedział Tomasz, grzebiąc w lodówce. — To przecież tylko pies. Jeszcze się nie przyzwyczaił.

Wioletta wyprostowała się. W jej spojrzeniu malowało się rozdrażnienie, które kumulowało się od tygodni. Zmrużyła oczy i wcisnęła mężowi mokrą szmatę w dłoń.

— Świetnie. Więc sam po nim sprzątaj. Przypomnę ci, iż to tylko pies, a ja jestem tylko twoją żoną. Tylko matką twoich dzieci. I my, tylko twoja rodzina, już się duszimy w tych zapachach i śladach!

Wioletta kopnęła kawałek waty i ruszyła w stronę sypialni, omijając sprawcę całego zamieszania. Pies Burek, duży, szary, z żałosnymi oczami, siedział w drzwiach i obserwował. Nie skomlał, nie chował się. Jakby wcale nie czuł się winny.

Przypomniała sobie, jak to się zaczęło…

…Dwa miesiące temu Tomasz wrócił do domu z tym kłębkiem problemów.

— Marek wyjeżdża. Na długo — zaczął mąż. — Mówi, iż nie może zabrać psa, będzie za dużo problemów. A ja pomyślałem… Burek potrzebuje rodziny. I dzieciom to dobrze zrobi. Nauczą się opiekować, kochać. To przecież wspaniałe.

Tomasz wtedy uśmiechał się tak, jakby właśnie uratował świat. A Wioletta czuła coś zupełnie przeciwnego. Jakby mąż adoptował kogoś, nie pytając jej o zdanie.

— No dobrze. Załóżmy, iż zostanie z nami. Ale kto go będzie wyprowadzał, karmił, sprzątał po nim? — kobieta już wiedziała, do czego to zmierza.
— Razem. Jesteśmy rodziną. Tylko z tymi spacerami jest problem… Ty wracasz wcześniej z pracy. Weźmiesz to na siebie?

Wioletta ciężko westchnęła, ale skinęła głową. Przeczuwała, iż nic nie pójdzie zgodnie z planem, ale nie miała wyjścia. Pozostała tylko nadzieja, iż intuicja ją myli.

Niestety, obawy się potwierdziły…

Wioletta bardzo się starała. Kupiła zabawki i miski na podstawce, wieczorami oglądała filmy o szkoleniu psów. Burek w odpowiedzi demonstracyjnie odwracał się tyłem. Dosłownie i w przenośni. Jego panem był Tomasz. Resztę traktował jak niepotrzebny dodatek.

W pierwszym tygodniu Burek zdarł tapetę w korytarzu, pogryzł podłokietnik fotela i poprzerywał wszystkie poduszki na krzesłach. A ile zostawił „niespodzianek” po całym domu…

Jeśli na początku Tomasz wyprowadzał Burka przynajmniej rano, to gwałtownie wszystkie obowiązki spadły na Wioletę. Teraz to ona czesała, myła łapy, karmiła, poiła… A mąż tylko dokładał problemów.

I teraz też po prostu wszedł cicho, zgasił światło i położył się plecami do niej. Układał się do snu. Tak, może i wytrzeł kałużę. choćby słyszała odgłos odkurzacza. Ale Wioletta była pewna: na stole i w zlewie panuje ten sam bałagan.

A najgorsze, iż jutro zacznie się od nowa.

— Posłuchaj, Tomasz — nie wytrzymała i odwróciła się do męża. — Odkąd przyprowadziłeś Burka, ja nie żyję. Ja przeżywam.

Mąż choćby nie drgnął. Udawał, iż śpi, choć Wioletta wiedziała, iż słyszy.

— Wyprowadzam go rano, bo ty jeszcze śpisz — ciągnęła. — Wyprowadzam go w porze lunchu, w czasie mojej przerwy. Wyprowadzam go wieczorem, bo wracam wcześniej. Sprzątam sierść. Zmieniam wodę. Robię wszystko, co powinieneś robić ty. A w zamian dostaję twoje narzekanie i jego warczenie. Uważasz, iż to normalne?

Tomasz westchnął. Nie miał argumentów. Cały ciężar spadł na Wioletę. Dzieciom oczywiście przez trzy dni było ciekawie, ale teraz najwyżej głaskały Burka w biegu.

— Przesadzasz. Nie jest aż tak uciążliwy.

Wioletta zacisnęła usta, widząc, iż znów uderza w ścianę. Ale tym razem nie zamierzała się wycofać.

— Wiesz co, mam już dość — powiedziała. — Wybieraj. Albo ja, albo pies.

Mąż przewrócił się na plecy, złożył ręce na brzuchu, filozoficznie wpatrując się w sufit. Potem wstał i zaczął pakować rzeczy.

Wioletta milczała, patrząc, jak zakłada kurtkę i bierze smycz.

— Nie porzucam przyjaciół. Jedziemy na działkę. Poczekamy, aż się uspokoisz — cicho wyjaśnił Tomasz już w drzwiach.

Nie zatrzymywała go. Tylko popatrzyła na jego plecy. Te same, które kiedyś głaskała przed snem. Teraz były obce. Jak i ten obcy pies.

Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem. Najpierw Wioletta parsknęła. Przez dwadzieścia lat małżeństwa nie przyszłoby jej do głowy, iż ma tak zasadniczego męża. Przyjaciół nie porzuca, a rodzinę — już tak?

Potem w głowie zrobiło się cicho. Nie trzeba już ustawiać budzika na wczesny spacer. Nie trzeba bawić się z miskami przed snem. Nie trzeba patrzeć pod nogi rano.

Zrobiło się jednocześnie gorzko i lekko.

…Minęły prawie trzy miesiące. Czasem Wioletta łapała się na tym, iż oddycha pełną piersią. Nie tylko dlatego, iż zniknął zapach psiej sierści, choć i to też. Po prostu stało się lżej. Jakby z mieszkania zniknął nie tylko Burek, ale też to ciężkie uczucie oczekiwania. Wioletta przestała czekać, iż Tomasz zacznie słuchać jej zdania albo chociaż sprzątać po sobie.

Dzieci tęskniły za ojcem, ale były na tyle duże, by nie robić z tego dramatu. Z czasem choćby się przyzwyczaiły.

— Mamo, a ja teraz mogę zaprosić koleżanki? — zapytała córka trzeciego dnia po wyjściu Tomasza.
— OczywiWioletta spojrzała na swoje odbicie w oknie i uśmiechnęła się, bo zrozumiała, iż czasem trzeba stracić, by znaleźć siebie.

Idź do oryginalnego materiału