Zasadzona pułapka

twojacena.pl 5 dni temu

— Ty naprawdę twierdzisz, iż ten pies jest dla ciebie ważniejszy niż dzieci?! — wybuchnęła Kinga, ścierając z kafli piątą tego dnia kałużę.

Dywanu w kuchni już nie było. Gdy stało się jasne, iż choćby sklepowe środki nie radzą sobie z upartym zwyczajem znaczenia terenu, Kinga po prostu zwinęła wykładzinę i wyniosła do śmietnika.

Ale nie chodziło tylko o dywan. Mąż otworzył puszkę kukurydzy, wysypał zawartość do miski i rzucił. I puszkę, i brudną miskę do zlewu. Na stole — okruszki, kubek ze śladami kawy i otwarty słoik dżemu, z którego wystawała łyżka. Na podłodze — wata i strzępy pluszowego dinozaura.

A sprzątać, oczywiście, miała Kinga.

— Nie krzycz tak — cicho powiedział Krzysztof, grzebiąc w lodówce. — To tylko pies. Jeszcze się nie przyzwyczaił.

Kinga wyprostowała się. W jej spojrzeniu malowało się irytacja, która narastała od tygodni. Zmrużyła oczy i wetknęła mężowi mokrą ścierkę.

— Świetnie. Więc sam sprzątaj po tym psie. Przypomnę ci, iż to tylko pies, a ja jestem tylko twoją żoną. Tylko matką twoich dzieci. I my, tylko twoja rodzina, już dusimy się od jego znaczeń i smrodu!

Kinga kopnęła wściekle watę i ruszyła w stronę sypialni, omijając „bohatera” całej sytuacji. Pies Błysk, duży, szary, o smutnych oczach, siedział w drzwiach i obserwował. Nie skomlał, nie chował się. Jakby nie uważał się za winnego.

Przypomniała sobie, jak to się zaczęło…

…Dwa miesiące temu Krzysztof wrócił do domu z tym kłaczkowatym kłębkiem problemów.

— Wiesiek wyjeżdża. Na długo — zaczął mąż. — Mówi, iż zabranie psa to nie opcja, masa kłopotów. A ja pomyślałem… Błysk potrzebuje rodziny. Dzieciom też to wyjdzie na dobre. Nauczą się opiekować, kochać. To wspaniałe.

Krzysztof wtedy uśmiechał się, jakby właśnie uratował świat. A Kinga miała wręcz przeciwne odczucia. Jakby mąż adoptował kogoś bez jej wiedzy.

— Dobrze… Załóżmy, iż zostanie z nami. Ale kto będzie go wyprowadzał, karmił, sprzątał po nim? — Kobieta już wiedziała, do czego to zmierza.
— Razem. Jesteśmy rodziną. No, tylko ze spacerami kłopot… Ty wracasz wcześniej z pracy. Możesz to wziąć na siebie?

Kinga ciężko westchnęła, ale skinęła głową. Przeczuwała, iż nic nie pójdzie zgodnie z planem, ale nie miała wyjścia. Pozostała tylko nadzieja, iż intuicja ją zawodzi.

Niestety, obawy się potwierdziły…

Kinga bardzo się starała. Kupiła zabawki i miski na podstawce, wieczorami oglądała filmy o tresurze. Błysk w odpowiedzi demonstracyjnie odwracał się tyłem. W każdym sensie. Jego panem był Krzysztof. Resztę traktował jak niepotrzebny dodatek.

W ciągu dwóch tygodni Błysk zdarł tapetę w korytarzu, pogryzł podłokietnik fotela, podarł wszystkie poduszki na krzesłach kuchennych. A ile min zostawił po całym domu…

Jeśli na początku Krzysztof wyprowadzał go choćby rano, niedługo wszystkie obowiązki spadły na Kingę. Teraz to ona czesała, myła łapy, karmiła, poiła… Mąż tylko dokładał kłopotów.

I teraz też po cichu wszedł, zgasił światło i położył się do niej plecami. Gotowy do snu. Pewnie kałużę posprzątał. Słyszała choćby odkurzacz. Ale Kinga była pewna: na stole i w zlewie panował ten sam bałagan.

A najgorsze, iż jutro zacznie się od nowa.

— Słuchaj, Krzysztof — nie wytrzymała i odwróciła się do męża. — Odkąd przyprowadziłeś Błyska, nie żyję. Walczę o przetrwanie.

Mąż choćby się nie poruszył. Udawał, iż śpi, chociaż Kinga wiedziała: słyszy każde słowo.

— Wyprowadzam go rano, bo ty jeszcze śpisz — ciągnęła. — Wyprowadzam w południe, w czasie mojej przerwy obiadowej. Wyprowadzam wieczorem, bo wracam wcześniej. Sprzątam sierść. Zmieniam wodę. Robię wszystko, co powinieneś ty. A w zamian dostaję twoje narzekanie i jego warczenie. I co, uważasz, iż to normalne?

Krzysztof westchnął. Nie miał argumentów. Cały ciężar spadł na Kingę. Dzieci oczywiście przez trzy dni były zachwycone, ale teraz ledwo głaskały Błyska w biegu.

— Przesadzasz. Nie jest taki straszny.

Kinga zacisnęła usta, czując, iż zderzyła się z kolejnym murem. Ale tym razem nie zamierzała się wycofać.

— Wiesz co? Mam dość — powiedziała. — Wybieraj. Albo ja, albo pies.

Mąż przewrócił się na plecy, złożył ręce na brzuchu, filozoficznie wpatrywał się w sufit. W końcu wstał i zaczął pakować rzeczy.

Kinga milcząco patrzyła, jak zakłada kurtkę i bierze smycz.

— Nie porzucam przyjaciół. Jedziemy na działkę. Poczekam, aż się uspokoisz — wyjaśnił już w progu.

Nie zatrzymywała go. Tylko śledziła wzrokiem jego plecy. Te, które kiedyś głaskała przed snem. Teraz to były plecy obcego człowieka. I obcy pies.

Drzwi zamknęły się cicho. Najpierw Kinga prychnęła. Przez dwadzieścia lat małżeństwa nie przypuszczała, iż ma takiego zasadniczego męża. Przyjaciół, znaczy, nie porzuca. A rodzinę — wolno?

Potem w głowie zrobiło się dziwnie cicho. Nie trzeba już budzika na wczesny spacer. Nie trzeba bawić się z miskami przed snem. Nie trzeba patrzeć pod nogi rano.

Było jakoś gorzko i lekko jednocześnie.

…Minęły prawie trzy miesiące. Czasem Kinga łapała się na tym, iż oddycha pełną piersią. Nie tylko dlatego, iż zniknął zapach psiej sierści. Po prostu było lżej. Jakby z mieszkania zniknął nie tylko Błysk, ale i to duszące uczucie oczekiwania. Kinga przestała czekać, iż Krzysztof zacznie słuchać jej zdania albo chociaż sprzątnie po sobie.

Dzieci tęskniły za ojcem, ale były na tyle duże, by nie robić z tego dramatu. Z czasem choćby się przyzwyczaiły.

— Mamo, a ja mogę teraz zaprosić koleżanki? — spytała córka trzeciego dnia po wyjeździe Krzysztofa.
— Oczywiście. Nie ma już komu na nie rzucać.

Prawda, syn znów zostawiał rower w przedpokoju zamiast na balkonie, bo nDawno już minęły dni, gdy Kinga wzdrygała się na widok porzuconej zabawki w kącie, bo teraz w jej domu panował spokój, którego choćby nie wiedziała, iż tak bardzo pragnęła.

Idź do oryginalnego materiału