— Po prostu zajmij się domem — głos Adama brzmiał obojętnie. choćby nie podniósł wzroku z telefonu. — Twoje zadanie to dbać o ciepło rodzinnego ogniska. Ja zarabiam, ty prowadzisz gospodarstwo. Wszystko fair.
Zamarłam z talerzem w dłoniach. Przez dwadzieścia trzy lata małżeństwa widziałam już różne rzeczy, ale te słowa…
Zuzanna, moja najbliższa przyjaciółka, która siedziała naprzeciwko, prychnęła w swoją szklankę z winem:
— A co w tym złego? Wiele kobiet marzyłoby, by znaleźć się na twoim miejscu, Mirka.
Spojrzenie przemknęło w stronę syna. Kacper siedział z opuszczoną głową. Jego telefon zadrżał.
— Adam — postawiłam talerz na stole. — A czy pomyślałeś, iż mogę być kimś więcej niż sprzątaczką?
— No i zaczyna się — przewrócił oczami. — Przecież omówiliśmy to, gdy rezygnowałaś z pracy.
— Czy może po prostu przekonałeś mnie, iż to będzie lepsze dla wszystkich?
Coś w moim głosie sprawiło, iż oderwał wzrok od ekranu. Nasze spojrzenia się spotkały, a w jego oczach dostrzegłam błysk strachu. Czy naprawdę myślał, iż nie zauważę tych ukradkowych spojrzeń, tych przypadkowych dotknięć?
Kacper nagle wstał od stołu:
— Mogę już iść? Mam zadanie z informatyki.
— Jasne, idź — odparłam, nie odrywając wzroku od męża.
Odgłos zatrzaskujących się drzwi rozległ się echem po mieszkaniu. Zuzanna zwinęła się cicho jak mysz. Adam w milczeniu zbierał naczynia.
— Zostaw to. Usiądź.
— O co znowu chodzi? — zastygł przy zlewie.
— O to, iż nie jestem twoją służącą. Pamiętasz, kim byłam, zanim wmówiłeś mi, iż „dzieci potrzebują matki w domu”?
— Znowu twoje wymówki.
— Nie. To ty je wymyśliłeś. Jak zawsze.
Telefon męża cicho zadzwonił. Wiadomość.
— Odpiszesz? Od Zuzanny?
— Przestań. Zachowujesz się nieracjonalnie.
— Nieracjonalnie? To porozmawiajmy o racjonalności. Opowiedz mi o tym wspólnym projekcie z moją najlepszą przyjaciółką.
Dźwięk policzka przeciął powietrze. Ale to nie Adam mnie uderzył. To ja wymierzyłam mu tę siarczystą.
— Mamo? — głos Kacpra z przedpokoju poderwał nas oboje. — Idę do Maćka, dobrze?
— Oczywiście, kochanie.
O trzeciej nad ranem obudził mnie trzask drzwi. Kacper?
— Gdzie byłeś? — stanęłam w progu kuchni.
Syn drgnął, nerwowo chowając coś do kieszeni.
— Kacprze, co się dzieje?
— Ja… rzuciłem studia. Dwa miesiące temu. Nie chcę być programistą! To twoja ambicja, tato, nie moja.
— Pieniądze? Komu jesteś winien?
— Pożyczyłem. Trzydzieści tysięcy. Na kurs fotografii. Teraz żądają zwrotu, grożą, iż powiedzą ojcu.
— Jutro to załatwimy — powiedziałam.
Nie zdążyłam dokończyć. W zamku przekręcił się klucz. Adam.
— Bezsenność? — jego głos był ochrypły. Czuć było od niego whisky.
— Tata, wszystko wytłumaczę — Kacper stanął między nami.
— Co konkretnie? Że mój syn to kłamca? Zuzanna mi wszystko powiedziała. O studiach.
Zdrętwiałam:
— Zuzanna?
— Tak, wyobraź sobie. Przynajmniej ktoś w tym domu ma odwagę mówić mi prawdę.
— Dość — powiedziałam, patrząc na Adama.
— Co „dość”? Tak go wychowałaś? — zwrócił się do mnie. — Aha, i jeszcze jedno. Oszustwa. Jak tam Zuzanna? Zmęczyła się już tymi „spotkaniami biznesowymi”?
— Zamknij się — syknął Adam.
— No i co? Uderzysz? Przy synu?
Wtedy Kacper ruszył do drzwi:
— Wychodzę. Wy… wy jesteście dla siebie stworzeni.
Drzwi się zatrzasnęły.
— Zadowolona? — głos Adama drżał.
I wtedy ktoś zadzwonił.
Za drzwiami stała Zuzanna. Rozczochrana, z rozmazanym tuszem.
— Musimy porozmawiać.
— Co ty tu robisz? — warknął Adam.
— To samo co zawsze — przeszła obok niego, usiadła przy stole. — Niszczę cudze życie. Wiesz, Mirka, on mi też obiecywał, iż się z tobą rozwiezie. Mówił, iż jestem wyjątkowa. A potem dowiedziałam się o Kornelii z księgowości. I o Julii z siłowni.
— Zamknij się! — Adam uderzył pięścią w blat.
— Nie, teraz już trzeba dokończyć. Te studia twojego syna… To ja powiedziałam jego dziewczynie. Namówiłam ją, iż ją porzuci. A ona uwierzyła i zaczęła go szantażować.
— Po co? — wreszcie wydusiłam.
— Nie wiem. Może chciałam, żebyście poczuli to samo co ja? Pustkę.
Ruszyła do wyjścia, ale odwróciła się jeszcze w progu:
— Wiesz, co jest najśmieszniejsze? Naprawdę uważałam cię za przyjaciółkę.
Drzwi zatrzasnęły się po raz kolejny.
— Mirka… — Adam zrobił krok w moją stronę.
— Nie trzeba. Po prostu wyjdź.
— Porozmawiajmy.
— O czym? Jest czwarta rano. Nasz syn odszedł. Twoja kochanka się przyznała. A ja… po prostu już nie mam siły być twoją pokojówką. Klucze zostaw na parapecie.
Skinął głową. Powoli wyjął pęk kluczy, położył na komodzie. Zawahał się przy drzwiach:
— Przepraszam.
Znowu trzask. Zostałam sama. Telefon zadrżał. Wiadomość od Kacpra: „Mamo, jest OK. Nie szukaj mnie. Po prostu daj mi przestrzeń.”
Wpisałam odpowiedź: „Dbaj o siebie. Kocham cię.”
A potem otworzyłam listę kontaktów. Zuzanna. Usunąć?
Palec zawisł nad przyciskiem. W końcu zrobiła to, na co ja nie miałam odwagi — rozwiała tę piękną iluzję. Kliknęłam „usuń” i po raz pierwszy od dawna uśmiechnęłam się szczerze.