Zaprosiłam byłą synową do siebie — teraz mam tylko wnuka i córkę. Syn dla mnie nie istnieje

twojacena.pl 8 godzin temu

Wychowałam syna sama. Jego ojciec odszedł od nas, gdy Miłosz miał zaledwie trzy lata – powiedział, iż zmęczył się codziennością, odpowiedzialnością, rodziną. Jak to ja, dziewczyna o trzy lata młodsza, miałam lepiej rozumieć, czym jest dorosłe życie. Odszedł, trzaskając drzwiami, i zostałam sama z dzieckiem, długami, bezsennymi nocami i dwoma pracami. Od tamtej pory nigdy już nie liczyłam na pomoc innych.

Syna kochałam bezgranicznie. Miłosz wyrósł na mądrego, dobrego, wrażliwego chłopaka. Włożyłam w niego całą siebie – troskę, siły, zdrowie, młodość. Gdy zakochał się w Oli, miał zaledwie 23 lata, ona – 21. Pierwsza miłość, błyszczące oczy, radosny śmiech. Dorabiał, oszczędzał na pierścionek, sam jej się oświadczył. Nie miał wątpliwości – był gotów na małżeństwo. Ola wydawała mi się delikatna, cicha, ale czułam, iż będzie dobrą żoną, więc przyjęłam ją jak córkę.

Urządzili skromny ślub, wynajęli mieszkanie, a ja wypuściłam ich z lekko bijącym sercem – niech budują własne szczęście. Rok później przyszedł na świat Jasiek – mój wnuk, moja duma. Prawdziwy siłacz, 4,3 kg. Zakochałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Miłosz znalazł lepszą pracę, wszystko szło jak po maśle. A potem… potem nagle jak grom z jasnego nieba – rozwód.

Bez awantur, bez scen, bez rozmów. Po prostu Miłosz powiedział: „Odchodzę.” Miał inną. Koleżankę z pracy, która już nosiła jego dziecko. To była zdrada. Nie znajdowałam słów, by go usprawiedliwić. Ola z Jaśkiem wrócili do rodziców, a mój syn zamieszkał z nową kobietą. Próbował mnie przekonać, iż tak bywa, iż miłość umiera. Ale widziałam – poszedł śladami ojca.

Zapraszał mnie, żebym poznała jego nową wybrankę. Odmówiłam. Nie. To nie moja rodzina. Moja rodzina to Ola i Jasiek. Ciągle ich odwiedzałam. Zostałyśmy bliskie jak matka z córką. Przyjeżdżałam, pomagałam, spacerowałam z wnukiem, przynosiłam zakupy. Widziałam, jak ciapaola – malutki pokój, zrzędliwi rodzice, wieczne zmęczenie. Pewnego dnia powiedziałam: „Przeprowadźcie się do mnie.”

Mieszkałam sama w trzypokojowym mieszkaniu. Wystarczy miejsca dla wszystkich. przez cały czas pracowałam, brakowało mi ciepła, zwykłych rozmów. Ola początkowo się wahała, ale wieczorem już stała w progu. Z walizkami. Z oczyma opuchniętymi od płaczu.
— Dziękuję pani — szepnęła — choćby nie wiem, jak mam dziękować…

Od tamtej pory żyjemy we trzy. Ola zajmuje się domem, ja pracuję, a wieczorami razem bawimy się z Jaśkiem, oglądamy filmy, dyskutujemy o przepisach i po prostu śmiejemy. Znów czuję się potrzebna. Nie muszę udawać, iż wszystko jest w porządku. Jesteśmy prawdziwą rodziną.

Miłosz dowiedział się, iż Ola z synem mieszkają u mnie, i przyszedł. Byłam w pracy. Ola otworzyła. Zaczął mówić, iż chce widzieć syna, iż babcia nie powinna się wtrącać. A gdy wróciłam do domu i zobaczyłam go pod drzwiami, nie wytrzymałam.

— Zdradziłeś żonę. Porzuciłeś dziecko. Idziesz śladami ojca — i jeszcze śmiesz mówić o prawach?
Próbował się tłumaczyć, mówił, iż ma drugie dziecko, iż brakuje pieniędzy. Nie słuchałam. Powiedziałam:
— Nie jesteś już moim synem. I ten dom nie jest dla ciebie. Wynoś się.

Trzasnął drzwiami i odszedł. Zamknęłam je za旋 nim na zawsze. Mam teraz tylko Jaśka i Olę — moją córkę, nie z krwi, ale z serca. Myślę o spisaniu testamentu. Mój dom powinien zostać wnukowi. Ola jeszcze młoda, ułoży sobie życie, a ja pomogę, jak potrafię. Mój syn wybrał swoją drogę. Mi zostało iść swoją — z tymi, którzy nie zdradzili.

Prawdziwa rodzina to nie więzy krwi, ale wierność serca. choćby gdy świat się wali, warto trwać przy tych, którzy nie zawiedli.

Idź do oryginalnego materiału