Wychowałam syna sama. Jego ojciec odszedł od nas, kiedy Miłosz miał ledwie trzy lata – powiedział, iż jest zmęczony codziennością, odpowiedzialnością, rodziną. Jakbym to ja, dziewczyna trzy lata młodsza, miała lepiej rozumieć, czym jest dorosłe życie. Wyszedł, zatrzaskując drzwi, a ja zostałam sama z dzieckiem, długami, nieprzespanymi nocami i dwoma pracami. Od tamtej pory nie liczyłam już na czyjąkolwiek pomoc.
Syna kochałam bezgranicznie. Miłosz wyrósł na mądrego, dobrego, wrażliwego chłopaka. Włożyłam w niego całą siebie – troskę, siły, zdrowie, młodość. Gdy zakochał się w Kasi, miał zaledwie 23 lata, ona – 21. Pierwsza miłość, błyszczące oczy, głośny śmiech. Dorabiał, zbierał na pierścionek, sam jej się oświadczył. Nie miałam wątpliwości – jest gotowy być mężem. Kasia wydawała mi się delikatna, cicha, ale czułam, iż będzie dobrą żoną. Przyjęłam ją jak córkę.
Wzięli skromny ślub, wynajęli mieszkanie, a ja wypuściłam ich z lekkim sercem – niech budują swoje szczęście. Rok później urodził się Jasio – mój wnuk, moja duma. Taki chłopak, 4,3 kg. Zakładam się, iż będzie grał dla Wisły Kraków jak podrośnie – takie ma zacięcie! Zamiłowałam się w nim od pierwszego wejrzenia. Miłosz znalazł lepszą pracę, wszystko szło jak z płatka. A potem… potem uderzył grom z jasnego nieba – rozwód.
Bez krzyków, bez scen, bez rozmów. Po prostu Miłosz rzucił: „Wychodzę.” Miał inną. Koleżankę z pracy, która już nosiła pod sercem jego dziecko. To była zdrada. Nie umiałam znaleźć słów, by go usprawiedliwić. Kasia z Jasiem wróciła do rodziców, a mój syn zamieszkał z nową kobietą. Próbował mnie przekonać, iż tak bywa, iż miłość przemija. Ale ja wiedziałam – poszedł śladami ojca.
Zapraszał mnie, żebym poznała jego nową wybrankę. Odmówiłam. Nie. To nie moja rodzina. Moja rodzina to Kasia i Jaś. przez cały czas odwiedzałam byłą synową. Zbliżyłyśmy się jak matka z córką. Przyjeżdżałam do nich, pomagałam, spacerowałam z wnukiem, przynosiłam zakupy. Widziałam, jak ciężko jest Kasi – mały pokój, narzekający rodzice, wieczne zmęczenie. Pewnego dnia powiedziałam: „Przeprowadź się do mnie.”
Mieszkałam sama w trzypokojowym mieszkaniu. Miejsce starczy dla wszystkich. Wciąż pracowałam, brakowało mi ciepła, żywego towarzystwa. Kasia początkowo się wahała, ale wieczorem już stała na progu. Z walizkami. Z oczami opuchniętymi od łez.
— Dziękuję pani — szepnęła — choćby nie wiem, jak mam dziękować…
Od tamtej pory żyjemy we trzy. Kasia zajmuje się domem, ja pracuję, a wieczorami razem bawimy się z Jasiem, oglądamy filmy, dyskutujemy o przepisach i po prostu śmiejemy. Znów czuję się potrzebna. Nie muszę udawać, iż wszystko jest w porządku. Jesteśmy prawdziwą rodziną.
Miłosz dowiedział się, iż Kasia z synem mieszkają u mnie, i przyszedł. Byłam w pracy. Kasia otworzyła. Zaczął mówić, iż chce widywać syna, iż babcia nie powinna się wtrącać. A gdy wróciłam do domu i zobaczyłam go pod drzwiami, nie wytrzymałam.
— Zdradziłeś żonę. Porzuciłeś własne dziecko. Idziesz śladami ojca — i jeszcze śmiesz mówić o prawach?
Próbował się tłumaczyć, mówił, iż ma jeszcze jedno dziecko, iż brakuje pieniędzy. Nie słuchałam. Powiedziałam:
— Nie jesteś już moim synem. I ten dom nie jest dla ciebie. Wynoś się.
Trzasnął drzwiami i poszedł. Zamknęłam je za nim na zawsze. Mam teraz tylko Jasia i Kasię – moją córkę, nie z krwi, ale z serca. Myślę o sporządzeniu testamentu. Moje mieszkanie powinno zostać wnukowi. Kasia pozostało młoda, powinna ułożyć sobie życie, a ja pomogę jej, jak tylko potrafię. Mój syn wybrał swoją drogę. Ja mam swoją – obok tych, którzy nie zdradzili.