W małym miasteczku na Dolnym Śląsku, gdzie stare bloki skrywają ciepło rodzinnych wspomnień, moje czterdzieste urodziny, które miały być wyjątkowe, zamieniły się w gorzkie rozczarowanie. Ja, Krystyna, całe życie poświęciłam mężowi i synom, ale ich obojętność tego dnia złamała mi serce, a niespodziewane wydarzenie wieczorem stało się ciosem, z którego do dziś nie mogę się otrząsnąć.
Mój jubileusz – czterdzieści lat – wyobrażałam sobie jako święto pełne miłości i uwagi. Nie oczekiwałam drogich prezentów, ale marzyłam, iż mąż, Mariusz, i nasi synowie, szesnastoletni Kacper i czternastoletli Filip, otoczą mnie troską. Cały rok się przygotowywałam: schudłam, odświeżyłam garderobę, choćby zapisałam się na kurs malarstwa, żeby poczuć się żywa. Chciałam, żeby ten dzień stał się dla naszej rodziny szczególny, symbolem nowego etapu w moim życiu.
Ale ranek zaczął się od ciszy. Mariusz wyszedł do pracy, burknąwszy: „Do wieczora”. Synowie, jak zwykle, wbili nosy w telefony, nie mówiąc ani słowa o moich urodzinach. Próbowałam się pocieszyć: może szykują niespodziankę? Cały dzień krzątałam się po domu, upiekłam tort, nakryłam stół, mając nadzieję, iż wieczorem zasiądziemy razem. Ale gdzieś w głębi rosła niepewność. Czyżby zapomnieli? Moich mężczyzn, dla których poświęcałam wszystko, nie mogli przecież tak potraktować.
Na obiad nie wytrzymałam i rzuciłam Kacprowi: „Dziś wyjątkowy dzień, prawda?”. Rozejrzał się bezmyślnie i poszedł do swojego pokoju. Filip choćby nie zareagował. Mariusz zadzwonił, ale mówił tylko o pracy, ani słowa o jubileuszu. Serce ściskało mi się z żalu, ale łapałam się nadziei: wieczorem przypomną, przytulą, powiedzą, jak mnie kochają. Udekorowałam salon balonami, założyłam nową sukienkę, czekałam na nich z drżeniem.
Gdy Mariusz wrócił, przywitałam go z uśmiechem. Spojrzał na stół i spytał: „Coś się dzieje, goście będą?”. Zamarłam. „Mariuszu, dziś moje urodziny… Czterdzieste”, powiedziałam, powstrzymując łzy. Klepnął się w czoło: „O rany, Krycha, przepraszam, zakręciło mi się w pracy!”. Jego przeprosiny brzmiały pusto. Synowie, usłyszawszy naszą rozmowę, mruknęli: „Mamo, wszystkiego najlepszego”, ale natychmiast wrócili do swoich komórek. Żadnych kwiatów, żadnych prezentów, żadnych ciepłych słów. Moja rodzina o mnie zapomniała.
Siedziałam przy stole, patrząc na stygnący tort, i czułam, jak wszystko we mnie się rozpada. Oddałam im najlepsze lata, rezygnowałam z własnych marzeń, żeby byli szczęśliwi, a w moje urodziny choćby nie pamiętali o mnie. Łzy spływały po policzkach, ale nie chciałam, żeby widzieli mój ból. Wyszłam do sypialni, zamknęłam drzwi i dałam upust emocjom. Dlaczego jestem taka samotna we własnej rodzinie?
Ale wieczór przyniósł jeszcze większy cios. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Pomyślałam, iż to koleżanka lub sąsiadka, ale na progu stała obca kobieta. „Krystyna? – spytała. – Jestem Magdalena, koleżanka z pracy Mariusza. Zapomniał dokumentów, poprosił, żebym przekazała”. Pod”Podczas gdy Magda wręczała mi teczkę, rozległ się dźwięk SMS-a na moim telefonie – to była jedyna życzenia tego dnia, od mojej matki, która choćby na emeryturze pamiętała o wszystkim, czego nie potrafili ci, którzy powinni byli pamiętać najbardziej.”