W zapomnianym zakątku Wielkopolski, wśród pól pszenicy i łąk, stał stary dworek Sobieskich. Tam, w ciepłe popołudnie, na ganku siedziały dwie postaci: Jadwiga i Jan, staruszkowie, którzy jeszcze niedawno wierzyli, iż dom to najbezpieczniejsze miejsce na świecie. Obok nich leżały dwie wytarte skórzane walizki i bujane krzesła, które towarzyszyły im przez dziesiątki lat. Trzy dni minęły, odkąd ich dzieci odjechały, obiecując wrócić za kilka godzin. Słońce trzy razy skryło się za horyzontem, a cisza stawała się coraz cięższa.
Marek, najstarszy syn, powiedział przed wyjazdem:
Mamo, jedziemy tylko do miasta załatwić papiery i wracamy dziś wieczorem.
Krystyna unikała wzroku matki, Tomek bez przerwy sprawdzał telefon, a Marek w pośpiechu pakował rzeczy do samochodu. Jadwiga ściskała chusteczkę w dłoniach, czując, iż coś jest nie tak. Jan, zawsze wyprostowany mimo swoich 72 lat, próbował złapać wiadomości w starym radiu, mrucząc coś o problemach z dokumentami domu. Ale Jadwiga przeczuwała, iż to nie tylko opóźnienie. Matki potrafią czytać znaki, a ona czuła głęboki ból porzucenia.
Czwartego ranka Jadwiga obudziła się z bólem w piersi, który nie pochodził od serca. Jan patrzył przez okno na pustą drogę.
Nie wrócą szepnęła.
Nie mów tak, Jadziu.
Porzucili nas, Janku. Własne dzieci nas porzuciły.
Dworek Sobieskich był dumą rodziny przez trzy pokolenia: 50 hektarów żyznej ziemi, bydło, zboże i ogród, o który Jadwiga dbała z oddaniem. Teraz, samotni, czuli się obco we własnym domu. Jedzenia ubywało; zostały jajka, domowy ser, trochę mąki i fasoli. Leki Jana skończyły się trzeciego dnia, i choć nie mówił o tym, czuł pulsujący ból głowy.
Jutro pójdę do wsi powiedział Jan.
15 kilometrów, Janku, w tym upale i w twoim wieku?
A co mam zrobić? Czekać tu jak na łasce losu?
Krótka sprzeczka wynikała bardziej z nerwów niż gniewu. W końcu przytulili się w maleńkiej kuchni, czując ciężar lat i samotności, której nigdy nie przewidzieli.
Szóstego dnia hałas silnika przerwał ciszę. Jadwiga wybiegła na ganek z bijącym sercem. To nie były ich dzieci, tylko Wojtek, sąsiad, na swojej starej motorowerze, obładowany chlebem i warzywami.
Pani Jadwigo, panie Janie, jak się macie?
Dobrze cię widzieć, Wojtku odparła Jadwiga, próbując ukryć ulgę.
Wojtek, samotnik o dobrym sercu, od razu wyczuł napięcie. Zauważył walizki na ganku, prawie pustą lodówkę i zapytał:
Gdzie są dzieci?
Pojechali załatwić sprawy do miasta odpowiedział Jan, bez przekonania.
Jak dawno odjechali?
Jadwiga zaczęła cicho płakać.
Sześć dni szepnęła.
Wojtek zamilkł, po czym wstał z poważną miną.
Wybacz, panie Janie. Muszę coś sprawdzić.
Wrócił godzinę później, jeszcze bardziej zdenerwowany.
Wczoraj widziałem samochód Marka we wsi, przed sklepem Ludwika Nowaka, który skupuje stare meble. Wywozili meble z waszego domu.
Cisza stała się ciężka jak ołów. Jadwiga poczuła, iż świat wiruje, a Jan musiał złapać się krzesła.
Pani Jadwigo, wybacz, ale widziałem starą komodę i inne rzeczy.
Sprzedają nasze rzeczy rzekł Jan, głos mu drżał.
I było jeszcze coś. Ludwik opowiedział, iż pytali o sprzedaż dworku. Jadwiga pobiegła sprawdzić szafy i szuflady brakowało maszyny do szycia, obrazów, starych porcelanowych naczyń.
Jak mogli nam to zrobić? krzyknęła, wracając do kuchni.
Wojtek podszedł bliżej:
Nie chcę się wtrącać, ale nie możecie tu zostać sami. Zabiorę was do siebie.
Nie, Wojtku powiedział Jan. To mój dom. jeżeli chcą mnie stąd wyrzucić, niech spróbują mi to powiedzieć w twarz.
Jadwiga wzięła męża za rękę, przypominając sobie, dlaczego się w nim zakochała jego godność, choćby w trudnych chwilach. Wojtek uszanował decyzję, ale ich nie opuścił. Codziennie przynosił jedzenie i leki.
Tydzień później Jadwiga postanowiła wejść na strych. Szukała ważnych dokumentów. Tam, wśród kurzu i wspomnień, znalazła zapieczętowaną kopertę z napisem od teściowej:
Dla Jadwigi i Jana, otworzyć tylko w potrzebie.
W liście były dokumenty na kolejne 25 hektarów ziemi, na granicy wsi, zapisane na nazwisko Jadwigi i Jana od 1998 roku, z własnym źródłem wody.
Zawsze bałam się, iż wnuki nie będą miały takiego serca jak wy. Ta ziemia jest wasza. Szukajcie doktora Kowalskiego, jeżeli będzie trzeba. Nie dajcie się wykorzystać. Z miłością, Helena.
Jadwiga i Jan czytali w milczeniu. Teściowa przewidziała chciwość i zostawiła im niespodziewaną ochronę. Tej nocy prawie nie spali, między ulgą a smutkiem.
Następnego dnia Wojtek przyniósł wieści:
Marek szukał doktora Kowalskiego, pytał o dokumenty dworku. Próbowali sprzedać, ale brakowało jednego podpisu.
Postanowili odwiedzić prawnika. Doktor Kowalski, starszy, zaufany człowiek, przyjął ich z euforią i troską.
Wasz syn Marek przychodził kilka razy, szukając informacji. Ale pani Helena kazała mi przysiąc, iż ujawnię to tylko w potrzebie.
Prawnik potwierdził własność ziemi i wyjawił, iż firma wodociągowa zaoferowała 500 tysięcy złotych za źródło.
Dziś, z brakiem wody, może być warte znacznie więcej.
Wrócili do domu w milczeniu. Odkrycie było niesamowite, ale bolesne teściowa miała rację co do dzieci. Tej nocy Jadwiga płakała:
Co zrobiliśmy źle, iż wychowaliśmy dzieci zdolne nas porzucić?
Nic, Jadziu. Daliśmy im miłość i przykład. jeżeli wybrali taką drogę, to nie nasza wina. Ale teraz wiemy, iż nie będziemy w potrzebie.
Trzy dni później samochód wrócił. Marek wysiadł pierwszy, z szeroko otwartymi ramionami i wymuszonym uśmiechem.
Wybaczcie opóźnienie, w mieście był koszmar. Dokumenty były pomieszane.
Jan i Jadwiga nie wstali, by ich pow