**Zapomniane szczęście**
Katarzyna stała przy oknie swojej maleńkiej kuchni, wpatrując się w szare jesienne niebo. Do wypłaty została jeszcze cała tydzień, a w portfelu tkwiły ostatnie dwa banknoty po 50 złotych. Tymczasem jej synek, Piotrek, prosił o nowe buty. Serce scisnęło ją boleśnie na myśl, iż znów będzie musiała mu wytłumaczyć, iż trzeba poczekać. Miał dopiero dziesięć lat, a już patrzył na świat zbyt poważnie. Zbyt wcześnie stał się dorosły, choć Katarzyna marzyła, by dać mu beztroskie dzieciństwo.
— Mamo, może poczekam do następnego miesiąca? Te buty jeszcze są dobre! — powiedział Piotrek przy kolacji. Ledwo powstrzymała łzy, czując, jak bardzo ją tym rozczula.
To był chyba najcięższy rok w jej życiu. Rok, który zaczął się od tego, iż jej mąż, Tomasz, człowiek, który wydawał się opoką, spakował walizki i oświadczył, iż odchodzi. Odchodzi do innej kobiety. *„Potrzebuję nowego powietrza, rozumiesz? Zmęczyła mnie ta rutyna, to ubóstwo!”* — rzucił wtedy, nie patrząc na jej łzy.
Katarzyna nie mogła uwierzyć. Wszystko się waliło. Najgorsze było to, iż została z synem praktycznie bez środków do życia. Tomasz przestał pomagać finansowo, a choćby odwiedzać Piotrka. Jego nowy związek zniszczył nie tylko ich małżeństwo, ale i ich budżet.
Ale Katarzyna była silna. Znalazła drugą pracę — w dzień była recepcjonistką w przychodni, wieczorami sprzątała biura. Czasem czuła, iż już nie da rady. Wtedy przypominała sobie oczy Piotrusia, jego uśmiech, i to dawało jej siłę, by walczyć dalej.
Pewnego dnia, po długiej zmianie, zabrała syna na plac zabaw pod blokiem. To był ich sposób na choć odrobinę wytchnienia: ona z kubkiem taniej kawy, on — na huśtawkach lub z piłką.
Wtedy zauważyła dziewczynkę o jasnoniebieskich oczach i piegach na policzkach. Bawiła się nieopodal, a obok niej siedział mężczyzna — wysoki, spokojny, z dziwnie ciepłym uśmiechem. Patrzył na córkę tak, jak Katarzyna chciała, by Piotrka kiedykolwiek patrzył jego ojciec.
Jej syn oczywiście od razu zaprzyjaźnił się z dziewczynką. Dzieci, w przeciwieństwie do dorosłych, nie analizują relacji. Już po chwili biegali za sobą, krzycząc: *„Nie złapiesz mnie!”*
— Ma pani wspaniałego syna — odezwał się mężczyzna, zwracając się do Katarzyny.
— Dziękuję — uśmiechnęła się niepewnie. — Pana có— **To jest Zosia** — odpowiedział z czułością, a wtedy Katarzyna poczuła, iż po raz pierwszy od dawna w jej życiu zaczyna świecić słońce.