Zanim zniknę na zawsze…

newsempire24.com 1 dzień temu

Zanim odszedł i już nie wrócił…

Wojciech wyszedł z dworcowego budynku na peron, lekko przechylony pod ciężarem dużej sportowej torby z napisem Adidas na ramieniu. Krople potu rysowały lśniące, wilgotne ścieżki na jego skroniach. Rozejrzał się po peronie. Wzdłuż ściany dworca ciągnął się rząd ławek, zajętych przez pasażerów czekających na pociąg lub na kogoś bliskiego. Na jednej z nich siedział starzec w szarym płaszczu i kapeluszu. To właśnie do niego podszedł Wojciech.

Zdejmując z ramienia swój bagaż, postawił go na środku ławki, wyciągnął z kieszeni kurtki zmięty chusteczkę i przetarł nią twarz. Dopiero wtedy usiadł, ciężko westchnąwszy. Obok peronu z hukiem i gwizdem przeleciał pociąg pośpieszny, nie zatrzymując się. Strumień ciepłego powietrza, pachnącego podkładami i kurzem, musnął twarz Wojciecha, poruszając jego krótkie włosy.

Śledził wzrokiem gwałtownie oddalający się koniec składu, oparł się o oparcie ławki, kładąc rękę na swojej torbie. Ludzie na peronie nagle ożywili się, przerywając rozmowy na czas przejazdu pociągu.

— Pociąg pośpieszny numer… przybywa na peron… Numery wagonów od przodu składu — niewyraźnie zaskrzeczał kobiecy głos z głośnika.

— Słyszał pan, który to pociąg? — zapytał starzec, odwracając głowę w stronę Wojciecha.

Ten pokręcił głową i wzruszył ramionami. Staruszek skinął głową i spojrzał na zegarek.

— Trzeci raz już ogłaszają, iż przyjeżdża, a jego wciąż nie ma — westchnął. — Jak myśli pan, dlaczego na dworcach zawsze tak niewyraźnie podają komunikaty?

Wojciech milczał, nie dając się wciągnąć w rozmowę.

— Wyjeżdża pan gdzieś? Widać, iż ma pan sporo bagaży. Torba ciężka — nie ustępował starzec.

— O, nasz polski Sherlock — prychnął Wojciech. — A pana bagaży nie widać, więc wnoszę, iż kogoś pan oczekuje. — Odpowiedział tonem pełnym ironii.

— Słusznie. Czekam na syna — ucieszył się staruszek. — Z dumą dodał: — Na mojego syna.

— A ja od syna uciekam — wymknęło się Wojciechowi mimowolnie, cicho i z westchnieniem.

— No tak. Życie. — Starzec też westchnął. — Więc ucieka pan. Tylko od siebie nie ucieknie. Swoje problemy wozi pan ze sobą. — Wskazał głową na torbę leżącą między nimi.

Wojciech zmierzył go zirytowanym spojrzeniem i odwrócił się.

— Ja też tak uciekłem czterdzieści lat temu. Synowi było wtedy jedenaście lat. Nie widziałem go przez te wszystkie lata. Denerwuję się.

Spokojny głos starca nie pasował do deklarowanego wzburzenia.

— Po wyglądzie bym nie powiedział — burknął Wojciech, licząc, iż staruszek nie dosłyszy.

— Denerwuję się — powtórzył starzec. — Tylko w moim wieku trzeba oszczędzać emocje. Od każdej, czy to radości, czy smutku, można umrzeć, młody człowieku.

— Za granicą mieszkał, czy co? — Wojciech nagle ucieszył się możliwością skupienia na kimś innym niż własne problemy.

Sam nie zauważył, jak od błahej uwagi żony o jego późnym powrocie do domu rozpętała się kłótnia. Słowo za słowem, zaczęli na siebie krzyczeć, wysuwać zarzuty. W końcu Kinga oskarżyła go o zdradę, choć nie było ku temu podstaw. Słusznie mówią: słowo nie wróbel, wyleci — nie złapiesz.

Mógł zamilknąć lub obrócić wszystko w żart, ale chwycił torbę, wrzucił do niej pierwsze lepsze rzeczy, trzasnął drzwiami i pojechał na dworzec. I dopiero teraz, przy słowach starca o synu, przypomniał sobie o Krzysiu.

Głos starca wyrwał go z zamyślenia. Nasłuchiwał.

— Żona moja była gospodarna. Nie piękność, ale porządna kobieta. Nigdy nie myślałem, iż mogę stracić głowę, odejść od niej i syna. A jednak…

Wojciech zrozumiał, iż starzec opowiada mu o sobie, próbuje coś wyjaśnić.

— Przepuklina mi się zaostrzyła. Dawno już dokuczała. Ale tym razem ból w pachwinie był nie do wytrzymania. Marysia, moja żona, wysłała mnie do szpitala. A tam od razu do operacji zabrali.

Leżę na sali, odchodzę od narkozy, a tu wchodzi ona. Cała w bieli, oczy niebieskie jak niebo. Anioł prawdziwy, i tak samo piękna. choćby imię miała anielskie — Ewa.

Podeszła do mnie ze strzykawką. Zrobić zastrzyk. Dotknęła mnie paluszkami, aż mnie zatrzęsło. Jak zrobiła zastrzyk, choćby nie poczułem. Zakochałem się, straciłem spokój. W noc przed wyjściem ze szpitala nie spałem, myśląc, jak tu wymyślić coś, żeby zostać. Chciałem choćby nogę sobie złamać.

Tuż przed wyjściem wyznałem jej miłość. Myślałem, iż mnie odtrąci. A ona dała mi swój numer telefonu. I nie wytrzymałem dwóch dni, zadzwoniłem, gdy żona była w pracy.

Spotkałem ją pod szpitalem z kwiatami, odprowadziłem do domu. W młodości byłem przystojny. To nie była miłość, tylko jakieś urojenie. Już miałem z nią zerwać, kiedy nagle zaszła w ciążę.

No cóż, myślę, tak już musi być. Syn dorosły, a to dziecko bez ojca ma się urodzić? Wróciłem do domu i wszystko wyznałem Marysi. Płakała, oczywiście. Jak pan, spakowałem rzeczy i poszedłem do Ewy. Tylko moja torba była mniejsza.

Rozwiódłem się z żoną, ale z Ewą nie zdążyłem się ożenić. Coś poszło nie tak podczas porodu. Zmarła. Jej rodzice przyjechali, obwinili mnie o jej śmierć. Ja sam tak myślałem — gdyby nie zaszła w ciążę, żyłaby do dziś. Taki los. — Starzec westchnął. — A córeczkę zabrali rodzice Ewy. choćby mi nie pokazali.

— Mówił pan, iż syna już nigdy nie widział. Żona nie wybaczyła? — zapytał Wojciech.

— Nie wybaczyła. Czy da się to wybaczyć? Sam siebie obwiniałem. Nie chciało mi się żyć. Ganiłem innych facetów, co nie potrafią trzymać swoich spraw w ryzach. A sam… — machnął ręką. — Wyjechałem na Pomorze. Grzeszna myśl, iż może tam zamarznę. Wyobrażałem sobie, jak Marysia płacze na moim grobie, żałuje mnie. Ale mróz, wódka,Wojciech dotarł do drzwi swojego mieszkania, wciągnął głęboko powietrze i nacisnął dzwonek, słysząc już radosny pisk Krzysia biegnącego przez korytarz.

Idź do oryginalnego materiału