Zanim odejdę i nie wrócę…

newsempire24.com 17 godzin temu

Zanim odszedł i nie wrócił…
Wojciech wyszedł z budynku dworca na peron, lekko kołysząc się pod ciężarem dużej torby sportowej z napisem Adidas przewieszonej przez ramię. Krople potu błyszczały na jego skroniach jak błyszczące, wilgotne ślady. Rozejrzał się po peronie. Wzdłuż ściany budynku dworca ciągnął się rząd ławek, zajętych przez pasażerów oczekujących na swój pociąg lub na kogoś, kto miał przyjechać. Na jednej z ławek siedział staruszek w szarym płaszczu i kapeluszu. To właśnie w jego stronę skierował się Wojciech.

Podchodząc, zdjął torbę z ramienia i postawił ją na środku ławki, wyciągnął z kieszeni kurtki pomiętą chusteczkę i otarł nią twarz. Dopiero wtedy usiadł, ciężko wzdychając. Obok peronu z hukiem i gwizdem przemknął pędzący pociąg, nie zatrzymując się. Ciepły powiew powietrza, pachnący podkładami i kurzem, musnął twarz Wojciecha, poruszając jego krótkie włosy.

Wojciech śledził wzrokiem oddalający się gwałtownie skład, oparł się o oparcie ławki, kładąc rękę na torbie. Ludzie na peronie nagle zaczęli rozmawiać, przerywając milczenie, które towarzyszyło mijającemu pociągowi.

— Pociąg pospieszny numer… przybywa… Numery wagonów od głowy składu — niewyraźnie zachrypiał z głośników kobiecy głos.

— Nie dosłyszałem, który pociąg? — spytał staruszek, odwracając głowę w stronę Wojciecha.

Ten pokręcił głową i wzruszył ramionami. Staruszek skinął i spojrzał na zegarek.

— Już trzeci raz ogłaszają, iż przyjeżdża, a go wciąż nie ma — westchnął. — Dlaczego na dworcach zawsze tak niewyraźnie podają komunikaty?

Wojciech milczał, nie angażując się w rozmowę.

— Wyjedżacie gdzieś? Po bagażu widać, iż daleko. Torba ciężka. — Staruszek nie ustępował.

— No tak, mój drogi Herkulesie Poirot — prychnął Wojciech. — A u was nie ma żadnego bagażu, więc wnioskuję, iż kogoś wypatrujecie. — Odpowiedział mu w tym samym tonie.

— Słusznie. Czekam na kogoś — ucieszył się staruszek. — Na syna — dodał z dumą.

— A ja od syna uciekam — szepnął Wojciech, niechcący pozwalając, by słowa same mu się wyrwały.

— Takie życie. — Staruszek też westchnął. — Więc uciekacie. Tylko od siebie nie uciekniecie. Swoje problemy wszędzie zabierzecie ze sobą. — Skinął głową w stronę torby leżącej między nimi.

Wojciech zmierzył go niechętnym spojrzeniem i odwrócił się.

— Ja też tak uciekałem przed czterdziestu laty. Synowi było wtedy jedenaście. Nie widziałem go przez cały ten czas. Trochę się denerwuję.

Spokojny głos staruszka nie pasował do jego słów o niepokoju.

— Po was to nie widać — burknął Wojciech, licząc, iż staruszek nie dosłyszy.

— Denerwuję się — powtórzył staruszek. — Tylko w moim wieku trzeba oszczędzać emocje. Od każdej — czy to smutku, czy euforii — można umrzeć, młody człowieku.

— Za granicą mieszkał, czy co? — Wojciech nagle ucieszył się, iż może odciągnąć myśli od własnych spraw.

Sam nie zauważył, jak z błahostki — uwagi żony o jego spóźnionym powrocie do domu — rozpętała się kłótnia. Słowo za słowo, zaczęli krzyczeć na siebie, wyciągając pretensje. W końcu Ewa oskarżyła go o zdradę, choć nie było do tego żadnych podstaw. Mówią, iż słowo nie wróbel — wyleci, nie złapiesz.

Powinien był milczeć albo sprowadzić to do żartu, ale złapał torbę, wrzucił do niej pierwsze lepsze rzeczy, trzasnął drzwiami i pojechał na dworzec. I dopiero teraz, przy słowach staruszka o synu, przypomniał sobie o Krzysiu.

Głos staruszka wyrwał Wojciecha z zamyślenia. Nasłuchiwał.

— Żona moja była gospodarna. Nie piękność, ale wszystko miała w garści. Nigdy nie myślałem, iż mogę stracić głowę, odejść od niej i od syna. A jednak…

Wojciech zrozumiał, iż staruszek opowiada mu o sobie, próbuje coś wyjaśnić.

— Przypomniała mi się przepuklina. Dawno mnie męczyła. A tu nagle, taki ból w pachwinie, iż sił brak. Ela, żona moja, wysłała mnie do szpitala. A tam zaraz na stół zabrali.

Leżę na sali, odchodzę od narkozy, i wtedy wchodzi ona. Cała w bieli, oczy niebieskie jak niebo. Anioł, i tak samo piękna. choćby imię miała anielskie — Agnieszka.

Podeszła ze strzykawką, żeby zrobić zastrzyk. Dotknęła mnie swoimi delikatnymi palcami, aż mnie zatrzęsło. choćby nie zauważyłem, kiedy zrobiła zastrzyk. Zakochałem się, straciłem spokój. W przeddzień wyjścia ze szpitala nie spałem całą noc, myślałem, jak tu wymyślić coś, by zostać na oddziale. Chciałem choćby nogę złamać.

Tuż przed wypisaniem wyznałem jej miłość. Myślałem, iż mnie odtrąci. A ona dała mi numer domowy. I nie wytrzymałem dwóch dni, zadzwoniłem, kiedy żona była w pracy.

Spotkałem ją pod szpitalem z kwiatami, odprowadziłem do domu. W młodości przecież byłem przystojniakiem. To nie była miłość — to było jakieś urojenie. gwałtownie zrozumiałem, iż to błąd, już miałem z nią zerwać, ale ona zaszła w ciążę.

No to myślę, trudno, tak już musi być. Syn duży, a to dziecko bez ojca się urodzi? Przyszedłem do domu i wszystko Eli powiedziałem. Płakała, oczywiście, jakżeby inaczej. Tak jak wy, spakowałem rzeczy i poszedłem do Agnieszki. Tylko torba mniejsza.

Z żoną się rozwiódłem, ale ożenić się z Agnieszką nie zdążyłem. Coś poszło nie tak przy porodzie. Zmarła. Jej rodzice przyjechali, obwiniali mnie o jej śmierć. Sam też myślałem, iż gdyby nie ta ciąża, żyłaby do dziś. Taki los. — Staruszek westchnął. — A córeczkę zabrali rodzice Agnieszki. choćby mi jej nie pokazali.

— Mówiliście, iż syna już nigdy nie widzieliście. Żona nie wybaczyła? — zapytał Wojciech.

— Nie wybaczyła. Czy takie rzeczy się wybacza? Sam siebie obwiniałem. Nie chciało mi się żyć. Potępiałem facetów, którzy nie mogli się wWojciech przytulił żonę i syna mocniej, czując, jak ciężar torby i wszystkich swoich ucieczek w końcu spada z jego ramion, a na dworze zaczynał padać cichy, oczyszczający deszcz.

Idź do oryginalnego materiału