Gdy Kasia płaciła za zakupy, Wojtek stał z boku. A kiedy zaczęła pakować je do siatek, w ogóle wyszedł przed sklep. Kasia wyszła i podeszła do Wojtka, który właśnie palił papierosa.
— Wojtuś, weź siatki — poprosiła, podając mężowi dwie ciężkie torby.
Wojtek spojrzał na nią, jakby kazała mu zrobić coś nielegalnego, i zdziwiony zapytał:
— A ty co?
Kasia zamarła, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Co znaczyło to „ty co?”? Zwyczajowo mężczyzna zawsze pomagał fizycznie. I jakoś dziwnie wyglądało, gdy kobieta dźwigała ciężkie torby, a mężczyzna kroczył obok z rękami w kieszeniach.
— Wojtuś, one są ciężkie — odparła.
— No i? — upierał się Wojtek.
Widział, iż Kasia zaczyna się denerwować, ale z zasady nie chciał nieść siatek. Ruszył gwałtownie przed siebie, wiedząc, iż nie nadąży. *„Co to znaczy «weź siatki»? Jestem jakiś sługus? Albo popychadło? Jestem mężczyzną! Sam decyduję, czy je poniosę! Niech sobie sama dźwiga, niech się pomęczy!”* — myślał, mając dziś ochotę upokorzyć żonę.
— Wojtek, dokąd idziesz? Weź te siatki! — krzyknęła za nim Kasia, ledwie powstrzymując łzy.
Torby naprawdę były ciężkie. Wojtek wiedział o tym, bo sam głównie wrzucał produkty do koszyka. Do domu niedaleko, jakieś pięć minut. Ale z obciążonymi torbami droga wydawała się długa.
Kasia szła i ledwie nie płakała. Miała nadzieję, iż Wojtek tylko żartował i zaraz wróci. ale widziała, jak oddala się coraz bardziej. Chciała rzucić te torby, ale w jakimś odrętwieniu ciągle je niosła. Gdy dotarła do klatki, usiadła na ławce, nie mając siły iść dalej. Chciało jej się płakać ze złości i zmęczenia, ale powstrzymywała łzy — na ulicy nie wypada. Ale nie mogła też przełknąć tej sytuacji — nie tylko ją obraził, ale i upokorzył takim zachowaniem. A przecież przed ślubem był taki uważny… Gdyby nie rozumiał, to jedno. Ale rozumiał! I zrobił to świadomie.
— Dzień dobry, Kasiu! — głos sąsiadki wyrwał ją z zamyślenia.
— Dzień dobry, babciu Marysiu — odparła.
Babcia Marysia, czyli Maria Kowalska, mieszkała piętro niżej i przyjaźniła się z babcią Kasi, póki ta żyła. Znała ją od dziecka i traktowała jak drugą babcię. A gdy babci zabrakło, Marysia pomagała jej w pierwszych domowych trudnościach. Nie miała już nikogo — matka mieszkała w innym mieście z nowym mężem i dziećmi, a ojca nie pamiętała.
Kasia bez wahania postanowiła oddać zakupy babci Marysi. Niech nie dźwigała ich na próżno. Emerytura staruszki była skromna, więc często ją czymś smacznym obdarzała.
— Pójdę z panią do mieszkania — powiedziała, znów biorąc torby.
Gdy weszły, Kasia zostawiła zakupy, mówiąc, iż są dla babci. Na widok szprotek, wątróbki, konserwowanych brzoskwiń i innych rarytasów, na które nie mogła sobie pozwolić, Marysia tak się wzruszyła, iż Kasi zrobiło się wstyd, iż tak rzadko ją odwiedza. Pożegnały się pocałunkiem, a Kasia wróciła na górę.
Ledwie weszła do mieszkania, mąż wyszedł z kuchni, coś przeżuwając.
— A gdzie torby? — spytał, jakby nigdy nic.
— Jakie torby? — odparła tym samym tonem. — Te, które mi pomogłeś nieść?
— Oj, daj spokój! — próbował żartować. — No co, obraziłaś się?
— Nie — odpowiedziała spokojnie. — Tylko wyciągnęłam wnioski.
Wojtek zaniepokoił się. Spodziewał się krzyku, awantury, łez. To zimne spokojne stwierdzenie sprawiło, iż sam poczuł niepokój.
— I jakie to wnioski?
— Nie mam męża — westchnęła. — Myślałam, iż wyszłam za mąż, a okazało się, iż poślubiłam durnia.
— Nie rozumiem — udawał głęboko dotkniętego.
— Co tu nie rozumieć? — spojrzała mu prosto w oczy. — Chcę, żeby mój mąż był mężczyzną. A ty, widzę, też chcesz, żeby twoja żona była mężczyzną — dodała po chwili: — Więc chyba potrzebujesz męża.
Twarz Wojtka poczerwieniała ze złości, zacisnął pięści. Ale Kasia tego nie widziała — już szła do pokoju pakować jego rzeczy.
Opierał się do końca. Nie chciał odejść. Naprawdę nie pojmował, jak można zrujnować małżeństwo przez taką bzdurę:
— Przecież było dobrze, pomyśl tylko, sama torby zaniosłaś. I co w tym złego? — irytował się, gdy ona bezceremonialnie wrzucała jego ubrania do torby.
— Swoją torbę chyba sam poniesiesz? — przerwała mu twardo, choćby nie słuchając.
Kasia dobrze wiedziała, iż to był tylko pierwszy dzwonek. Gdyby teraz to przemilczała, z każdym kolejnym razem byłoby gorzej. Dlatego przecięła sprawę, wyrzucając go za drzwi…