Zależy mi, żeby zostać z niczym. Rozmowa z Elżbietą Jabłońską

magazynszum.pl 1 rok temu

Joanna Ruszczyk: Jesteś współkuratorką trwającej wystawy Przewrót w Wozowni. Z Maćkiem Kwietnickim i Tomkiem Wlaźlakiem postulujecie przewrót światopoglądowy – równość w miejsce antropocentryczności. Chodzi wam o równość z innymi organizmami, „sieć witalnych współzależności”. Zwrot w stronę natury?

Elżbieta Jabłońska: Przewrót zaprojektowaliśmy jako nieformalna grupa Niemiejsce, która działa na Wydziale Sztuk Pięknych Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu. Wystawa powstała w kontekście tegorocznych obchodów kopernikańskich – chcieliśmy odejść od klasycznego rozumienia spuścizny Kopernika i skoncentrować się na jego nowatorskich, wywrotowych poglądach. To nic nowego ani odkrywczego, raczej zataczanie koła, ale zależało nam na stworzeniu przestrzeni, w której będzie można otwarcie dyskutować o potrzebie zmiany, budowaniu nowych form wspólnego funkcjonowania w świecie, sztuce w mieście, społecznym aktywizmie. Oprócz regularnej wystawy organizujemy spotkania, np. z inicjatorkami Centrum światów jest tutaj, czyli Jadwigą Sawicką, Lilą Kalinowską i Pawłem Korbusem, które odbyło się podczas otwarcia, czy – ostatnio – z filozofem Tomaszem Markiewką o jego książce Zmienić świat raz jeszcze. Jak wygrać walkę o klimat. Było też spotkanie z grupą aktywistek i aktywistów Zielone Wrzosy, która działa na rzecz terenów zielonych na jednym z toruńskich osiedli. Usłyszeliśmy, w jaki sposób pracują, ile osobistej energii i czasu pochłania taka aktywność, jakie są ich realne sukcesy i porażki – niestety radni miasta przegłosowali miejscowy plan, który dopuszcza zabudowę na tym terenie. Finisaż wystawy planujemy właśnie na osiedlu Wrzosy (14 maja). Będziemy się do niego przygotowywać w przestrzeni wystawy dzień wcześniej, w Noc Muzeów. Zapraszamy.

Mieszkańcy na Wrzosowisku, dzięki uprzejmości artystki
„Flow", fragment wystawy „Przewrót" w Galerii Sztuki Wozownia, fot. E. Jabłońska, dzięki uprzejmości artystki
widok wystawy „Przewrót" w Galerii Sztuki Wozownia, fot. E. Jabłońska, dzięki uprzejmości artystki i Galerii Sztuki Wozownia
Wiesław Smużny, „Heliotropy-Sun Mummies, Susze mobilne po uprawie słoneczników", widok wystawy „Przewrót" w Galerii Sztuki Wozownia, fot. E. Jabłońska, dzięki uprzejmości artystki i Galerii Sztuki Wozownia

Przypadków z zabudową zielonych miejsc w miastach jest dużo. Aktualna sprawa terenu Skry w Warszawie, czy tocząca się od wielu lat walka o Górki Czechowskie w Lublinie. Władze miast wciąż ignorują adaptację do zmian klimatu. Czy sztuka może pomóc aktywistom?

Dla mnie ważne jest, aby działania podejmowane w tej przestrzeni odbywały się we wspólnocie i porozumieniu; aby nikt nie anektował przestrzeni sporu dla siebie.

To może działać obopólnie. Sztuka daje moc znaku a działania aktywistyczne nadają sztuce sens, zasadność i sprawczość, o których dużo się dyskutuje – które są dla artystów i artystek coraz bardziej ważne. Im więcej osób, środowisk, przestrzeni jest zaangażowanych w jakąś sprawę, tym większe szanse na powodzenie. Zgadzam się z tym, co opisuje Tomek Markiewka – zmiana to przestrzeń dla wielu osób: aktywistów i aktywistek, artystów i artystek, urzędników i urzędników, obywateli i obywatelek. Dla mnie ważne jest, aby działania podejmowane w tej przestrzeni odbywały się we wspólnocie i porozumieniu; aby nikt nie anektował przestrzeni sporu dla siebie. Zdarzają się przecież sytuacje, gdy twórcy przekierowują uwagę na siebie, co w efekcie odsuwa odbiorców od autentycznego problemu.

Ty jakby odsuwasz od siebie uwagę. Opierasz twórczość na współpracy, relacjach, pomaganiu, a od kilku lat w ogóle oddajesz przestrzeń innym – organizujesz pobyty rezydencyjne. Jak to się stało?

Naturalnie. Kiedy zaproszono mnie do wystawy w Trafostacji Sztuki w 2019 roku, zastanawiałam się, w jaki sposób mogę przenieść fragment mojej rzeczywistości do galerii. Zdecydowałam, iż najbardziej autentyczne będzie zaproszenie osób do bycia w moim miejscu – do bezpośredniego odczuwania tego, co jest moim codziennym doświadczeniem. Stąd zrodziła się koncepcja pobytów rezydencyjnych „Znikając nad Wisłą”. W niewielkim domku, który oddajemy do dyspozycji artystek i artystów jest przestrzeń do życia i pracy. W tym roku mamy już piątą edycję rezydencji, która jest współfinansowana przez miasto Bydgoszcz. Zaprosiliśmy Anię Witkowską, Oskara Dawickiego i Daniela Dąbrowskiego. Od 2019 roku odwiedziło nas 17 osób, w tym 12 dzięki współpracy z galeriami TRAFO Trafostacja Sztuki, CSW Łaźnia, Galeria Labirynt oraz w ramach zeszłorocznej edycji AZ Fundacji Sztuki Polskiej ING.

rezydencja „Znikając nad Wisłą". Antonina Nowacka, 2019, fot. archiwum Fundacji W788
rezydencja „Znikając nad Wisłą", Malgorzata Goliszewska, 2019, fot. archiwum Fundacji W788
rezydencja „Znikając nad Wisłą", fot. archiwum Fundacji W788
rezydencja „Znikając nad Wisłą", fot. archiwum Fundacji W788

I jak się w tym odnajdujesz?

To jest mocne doświadczenie, kiedy przestajesz funkcjonować jako twórczyni i przechodzisz w rolę gospodyni miejsca. Musisz skoncentrować się na działaniach organizacyjnych i opiekuńczych rezygnując z własnej sztuki.

I z ego?

O tak, często nadmiernie rozbuchanego. I przejść w system obsługi, czasem wsparcia technicznego czy logistycznego osób, które gościmy. To jest podstawowa zmiana w myśleniu. To praca na rzecz innych, która wymaga pełnego zaangażowania, empatycznej transformacji i zniknięcia. Usunięcia się z pola widzenia.

Anna Pajęcka recenzuje wystawę Elżbiety Jabłońskiej „(nie)dokładnie” w Galerii Miejskiej BWA w Bydgoszczy. Czytaj więcej w SZUMIE 35/2021
KUP!

Takie zniknięcie chyba nie jest łatwe w sztuce? Szczególnie, jeżeli weźmiemy pod uwagę rynek sztuki.

Jako artystka pracująca na uczelni jestem w uprzywilejowanej sytuacji. Praca daje mi podstawowe zaplecze finansowe i pozwala na komfort niezależności, również od rynku sztuki. Mimo to, wśród moich prac są takie, które zakupiono do kolekcji prywatnych i zbiorów muzealnych czy galeryjnych.

„W obliczu otaczającego nadmiaru poddać się konstruktywnej, twórczej rezygnacji, produkcyjnemu zaniechaniu. W niewielkich społecznościach, kolektywnie rozpłynąć się w rzeczywistości, rozproszyć. Powściągnąć, usunąć. Zdemontować” – piszesz w tekście towarzyszącym wystawie.

To rodzaj manifestu o zaniechaniu i powściągliwości. Bardzo lubię te – dzisiaj dość niepopularne – słowa, a tym bardziej idee. Działają na moją wyobraźnię. Są nieustannie w moim polu widzenia, ale niestety nie zawsze je realizuję. Ten fragment tekstu pojawia się na wystawie właśnie w kontekście dokumentacji projektów realizowanych przez artystów i artystki w ramach działań fundacji W788, którą prowadzimy z Emilią Orzechowską i Wojtkiem Kotwickim. „W” jak Wisła. „788”, bo mieszkamy przy 788 kilometrze Wisły.

„W pół drogi” – spotkanie z Elżbietą Jabłońską przy 788 kilometrze Wisły, fot. Kamil Milewski
Wisła, fot. E. Jabłońska, dzięki uprzejmości artystki

Mieszkasz nad rzeką. To twoje miejsce. Co zmieniła przeprowadzka z miasta nad Wisłę?

Takie krańcowe sytuacje, jak choroba i odchodzenie bliskiej osoby, zmieniają optykę. Bywa, iż działają wzmacniająco.

To była dosyć radykalna zmiana. Decyzja, iż się tu przeniosę była efektem trudnych doświadczeń związanych ze śmiercią mojego męża, Jacka Majewskiego. Takie krańcowe sytuacje, jak choroba i odchodzenie bliskiej osoby, zmieniają optykę. Bywa, iż działają wzmacniająco. Mnie wzmocniły na tyle, iż w 2007 roku podjęłam decyzję, żeby osiedlić się nad rzeką. To Park Krajobrazowy Doliny Dolnej Wisły, wyjątkowe miejsce z rozległym widokiem na drugi brzeg, które cudownie mnie dystansuje. Często podkreślam ten dystans wyliczając kilometry, które dzielą mnie od Bydgoszczy, Torunia, Gdańska czy Warszawy. Żyjąc w oddaleniu łatwiej jest z wielu sytuacji rezygnować, ale jeżeli z czegoś nie rezygnuję, to są to rzeczy i zdarzenia naprawdę ważne. Wracając nad Wisłę po trudnym dniu czuję, iż cały zgromadzony ciężar mogę oddać, puścić z nurtem rzeki i on odpłynie. Dopiero wtedy przyjmuję spokój i piękno tego miejsca. Obserwuję rzekę, która zmienia się każdego dnia. Niekiedy są to doznania prawdziwie mistyczne.

Co ta zmiana i zmienność przynoszą twojej sztuce? Domyślam się, iż sporo, bo ważna jest dla ciebie codzienność.

Właściwie większość prac, które powstały od momentu mojego zamieszkania nad Wisłą ma w sobie element zdystansowania, często też zaplanowanej rezygnacji. Zaczęło się od Ćwiczeń z zaniechania, które polegały na grupowym robieniu niczego i dały mi powód do dalszych zaniechań. Potem była praca Znikając przeszkody na festiwalu Otwarte Miasto/Open City w 2017 roku w Lublinie, gdzie zachwycił mnie fragment lubelskiej starówki, która ma rozbudowaną historię i strukturę. Znaczna część budynków wymaga renowacji i opieki konserwatorskiej. To przekierowało moje myślenie w stronę rezygnacji z materialności, z produkcji nowej pracy, a choćby – zdematerializowania tego, co tam odkryłam.

akcja „Ćwiczenia z zaniechania" Elżbiety Jabłońskiej, 03 ARTLOOP Festival RELAX REKREACJA 2014
Elżbieta Jabłońska, „Znikając przeszkody”, 9. Festiwal Open City/Otwarte Miasto, Lublin, 2017

Wyremontowałaś balkon, dzięki czemu zniknęła podtrzymująca go drewniana konstrukcja. Wcześniej robiła za śmietnik.

Przez dwa dni robiliśmy papierowe tulipany. Nie powstało nic fizycznego, świadomie z tego zrezygnowałam.

Balkon znajduje się przy bramie Rybnej, która łączy ulicę Rybną z Rynkiem Starego Miasta. Przebiegała tam granica getta. Jedyna materialność tej pracy to znak graficzny odnoszący się do historii miejsca i słowo „znikając” na spodzie balkonu – ledwo widoczne z dołu, z poziomu ulicy. Ucieszyła mnie ta realna zmiana i to, iż adekwatnie można jej nie zauważyć. Poczucie nadmiaru towarzyszy mi od lat, być może dlatego już w końcówce lat dziewięćdziesiątych interesowały mnie działania performatywne. W 2004 roku na wystawie Święto Kobiet, której kuratorkami były Magda Ujma i Joanna Zielińska jako duet ExGirls, zrezygnowałam z uczestniczenia w wystawie na rzecz przeprowadzenia warsztatów z osobami bezdomnymi i bezrobotnymi. Przez dwa dni robiliśmy papierowe tulipany. Nie powstało nic fizycznego, świadomie z tego zrezygnowałam. Takie realizacje pozbawione materialności mają dla mnie wielki potencjał, ale tylko w określonym czasie.

I zostajesz wtedy z niczym?

Dokładnie na tym mi zależy, żeby zostać z niczym. Jakiś czas temu uknułam teorię, iż to, co mnie najbardziej interesuje, to wspólne z publicznością „defraudowanie” pieniędzy przeznaczonych na produkcję sztuki.

Świetne!

Ale nie zawsze można to zrealizować. Tak było w przypadku projektu Zeszyt, który próbowałam przeprowadzić w Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku w 2010 roku. Chciałam pokazać zamknięte (ze względu na ochronę danych) zeszyty z długami, w których mieszkańcy biorą towar na tzw. kreskę. Był to system rozpowszechniony w wiejskich sklepikach w okolicy Orońska, które miało wysoki poziom bezrobocia. Planowałam przeznaczyć budżet produkcyjny – dziesięć tysięcy złotych – na anonimową spłatę długów, a w zamian wypożyczyć te zeszyty na wystawę. Dłużnicy dostaliby informację o spłacie i zaproszenie na wystawę. Ale okazało się, iż księgowość nie jest w stanie rozliczyć projektu bez faktury – bez materii. Powstał więc Projekt zastępczy czyli półki sklepowe wypełnione podstawowymi produktami, które publiczność mogła nieodpłatnie zabrać z wystawy. Informacja o tym gwałtownie rozeszła się po okolicy i wiele osób przyszło w tym konkretnym celu. Myślę, iż przy okazji zdarzyły się sytuacje z tzw. czystego odbioru sztuki. A ja po raz kolejny zostałam z niczym.

Ela Jabłońska, „Projekt zastępczy:Zeszyt", CRP Orońsko, 2010, fot. z archiwum artystki
Ela Jabłońska, „Projekt zastępczy:Zeszyt", CRP Orońsko, 2010, fot. z archiwum artystki

W tym zaniechiwaniu jest coś, czego – wydaje mi się – dzisiaj potrzebujemy w kontekście katastrofy klimatycznej. Zaniechanie łączy się z minimalizowaniem potrzeb, anty-konsumpcją. Temat katastrofy klimatycznej jest teraz modny. W zasadzie niemal każda instytucja robiła o tym wystawę podkreślając, iż użyła starych ścianek działowych, wydrukowała coś na szarym papierze, a nie białym. Czy to nie za mało? Jest mowa o nadprodukcji, śladzie węglowym a przez cały czas produkowane są prace na te wystawy.

Ta moda, o której mówisz, a którą też obserwuję, nie jest tak zupełnie pozbawiona sensu. Zwłaszcza jeżeli wydarza się z czułością wobec świata, świadomością tematu. Im więcej osób będzie mówić o problemach klimatycznych, tym lepiej. jeżeli będzie to dodatkowo poparte zrozumieniem i autentycznym zaangażowaniem, to nie mam nic przeciwko tej modzie. Moją wątpliwość budzą raczej te prace, które teoretycznie odnoszą się do tematu, a powstają przy ogromnym wsparciu finansowym. jeżeli pojawia się informacja, iż praca przeleciała czy przejechała tysiące kilometrów, to mam opory, żeby to akceptować. Staram się to zrozumieć, ale często nie dostrzegam uzasadnienia.

W tym kontekście mój neon Nowe życie mnie niepokoi. Jest mocnym, fizycznym elementem. Zaprzecza temu, o czym mówię. Mam tego świadomość. Ale czasem zdarza się, iż trafia do mnie coś takiego, jak dziesięciometrowy napis i ulegam pokusie. Słabość.

„Odnowa”: Biennale Zielona Góra 2022 CZYTAJ!

To obiekt z recyklingu. Dałaś staremu neonowi nowe życie.

Przez tydzień neon płynął rzekami, a ja razem z nim. To też dyskusyjne, czy aby nie lepiej, żeby jednak jechał tirem?

Tak, neon stał przez wiele lat na budynku Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej, nieopodal miejsca, w którym mieszkam. Najpierw znalazłam neon, a później się tutaj wprowadziłam. Po kilku latach odważyłam się o niego poprosić i dostałam go jako złom. Od dawna był pozbawiony warstwy świetlnej. Dzięki współpracy kilku galerii mogłam go odrestaurować i ponownie rozświetlić. przez cały czas jest na starej, częściowo zardzewiałej konstrukcji, trochę wzmocnionej. Przed laty miałam marzenie, żeby zobaczyć Nowe życie płynące Wisłą. Wyobrażałam sobie, iż rzeka mi je przyniesie. choćby próbowałam ten pomysł realizować, ale okazał się zbyt kosztowny i logistycznie skomplikowany. Kiedy nieoczekiwanie otrzymałam zaproszenie na wystawę w Berlinie, zasugerowałam, żeby transport pracy odbył się drogą wodną. W 2016 roku Nowe życie odbyło podróż do Berlina na wystawę Common Affairs. Revisiting The Views Award – Contemporary Art From Poland przygotowaną wówczas przez Zachętę, Deutsche Bank KunstHalle i Instytut Polski w Berlinie. Przez tydzień neon płynął rzekami, a ja razem z nim. To też dyskusyjne, czy aby nie lepiej, żeby jednak jechał tirem?

Transport wodny jest uznawany za ekologiczny a wcale taki nie jest. To wielkie koszty środowiskowe. Żeby statki mogły pływać, trzeba przecież budować stopnie i śluzy, regulować koryta rzek. Czyli je niszczyć. Najlepiej, aby Nowe życie jechało koleją.

Wtedy tak o tym nie myślałam, cieszyłam się, iż spełnia się moja wizja. To dobry przykład braku konsekwencji w sztuce, która zdarza się nam wszystkim. Dzisiaj być może towarzyszyłaby mi inna, głębsza i bardziej zaangażowana refleksja.

Elżbieta Jabłońska, „Nowe Życie”, 2010, kadr z filmu, 45' 48"

Myślę, iż film z podróży Nowego życia mogłabyś wykorzystać na rzecz obrony rzek. Szczególnie, iż polski rząd ma ambicje rozwoju dróg wodnych.

W pewnym sensie tak, choć byłby to rodzaj konformizmu. Mimo wszystko, z sentymentem wspominam ten tydzień na rzece, choć płynęliśmy dużą jednostką Szkoły Żeglugi Śródlądowej z silnikiem napędzanym wielką ilością paliwa. Takie statki słyszę na Wiśle już z odległości kilometra. One zawsze budzą moją ciekawość, bo ruch na Wiśle jest stosunkowo mały. W okresie letnim wzrasta i często obserwuje małe jednostki, czasem wykonane samodzielnie, sklecone z różnych elementów. Wtedy uruchamia się we mnie atawistyczna tęsknota za przemieszczaniem się. Zdarza się, iż po sąsiedzku zawijają dziewczyny z Flow – Ewa Ciepielewska i Agnieszka Brzeżańska, czasem umówione grupy osób z toruńskimi flisakami.

Mówisz, iż masz respekt do Wisły. Nie pływasz?

Kiedyś planowaliśmy kupić klasyczną łódź wiślaną, tzw. pychówkę. Ale w tych łodziach też zwykle używa się silnika. Wspólnie z rodziną uznaliśmy, iż to nadmierne generowanie materii i kosztów. Zostałam na etapie obserwacji, pilnowania Wisły z brzegu. Usankcjonowany akt „nicnierobienia”.

„a wszystko co istnieje jest miłością” Elżbiety Jabłońskiej w Galerii EL CZYTAJ!

Kolejne zaniechanie. Mam wrażenie, iż dużo jest w tobie akceptacji tego, co przynosi życie.

Pewne rzeczy przychodzą wtedy, kiedy muszą, kiedy ich potrzebujemy, kiedy jest na nie czas. Na przykład – jesteś po nieprzespanej nocy, bo dziecko skarżyło się na ból brzucha. Wstajesz rano i widzisz, iż zakwitły mlecze i coś jeszcze. Sprawdzasz, co to jest i okazuje się, iż to jasnota purpurowa, która wspomaga trawienie i działa przeciwzapalnie. Trzeba żyć z uważnością wobec siebie i otoczenia. Czasami lepiej poczekać, a rzeczy zadzieją się same. Brzmi to wspaniale, ale nie zawsze mam w sobie tyle łagodności, czasami bywam krytyczna i potrafię to okazać.

Potrafisz się wkurzyć w sztuce?

Nie wiem, czy można nazwać to wkurzeniem, ale zdarzają mi się gesty agresji. Na wystawie Kolekcja niemożliwa w Gdańsku organizowanej przez ówczesny Instytut Sztuki Wyspa w 2008 roku zrobiłam performance, który polegał na rozbiciu jednego z moich obiektów – powiększonej do granic funkcjonalności kuchni. Zniszczyłam ją wielkim, pięciokilowym młotem.

Ela Jabłońska, performance, 2007, Gdansk, IS Wyspa, fot. Michal Szlaga, dzięki uprzejmości artystki
Ela Jabłońska, „Kuchnia. Biały mazur", NBK Berlin, 2003 rok, dzięki uprzejmości artystki

Dlaczego?

Czułam, iż moja energia w tym obszarze się wyczerpała. Często zapraszano mnie do udziału w wystawach z performansem przez Żołądek do serca, który realizowałam od 1999 roku, czy późniejszą Kuchnią. Ta praca towarzyszyła mi przez kilka lat, była tłem działań kuchennych na wystawach w Berlinie, Paryżu, Wilnie, Krakowie, Regensburgu…

Miałam potrzebę wyjścia poza obszar związany z jedzeniem w sztuce, to było dla mnie zbyt oczywiste i dookreślone. Samograj. Mogłabym realizować to działanie przez kolejne lata, ale przestało mnie to interesować. Lubię nowe sytuacje.

Czyli będzie kolejne Nowe życie?

Często pracuję z moimi „starymi” realizacjami. Lubię nie tylko zmieniać ich kontekst, ale też je przerabiać, powtórnie „wykorzystywać”, najlepiej do pełnego zużycia. Być może „nowe” powstanie ze „starego”. To dla mnie ważna ścieżka w nie-produkcji. Na przykład instalacja hydrauliczna z gdańskiej Łaźni, która była odtworzeniem funkcjonującego tam systemu wodnego z roku 1908, na wystawie w Arsenale w Białymstoku wypełniona była już nie wodą, a winem, które kapało równomiernie na biały obrus. Ten obrus, a adekwatnie stół nim przykryty, też pokazywałam w innych konfiguracjach. Materia krąży i z pełnym przekonaniem używam jej po raz kolejny korzystając z istniejących zasobów.

Joanna Ruszczyk – dziennikarka i popularyzatorka sztuki. Współpracuje m.in. z tygodnikiem „Newsweek” i „Twórczością”. Ukończyła filologię polską na UMCS w Lublinie i Kuratorskie Studia Muzealnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współautorka książki Lokomotywa /IDEOLO.

Idź do oryginalnego materiału