ZAKLĘCIE CHUSTECZKI

newsempire24.com 2 tygodni temu

– Znowu Marek chrapie! – pomyślała z irytacją Kinga. Odsunęła rękę męża, na której leżała, i przewróciła się na drugi bok.
Spojrzała na telefon – druga w nocy.

– No dobra, już nie zasnę, a jutro praca – denerwowała się w duchu – znów będę kiwać głową jak zmęczona kura. Prawda, nie muszę wstawać wcześnie, bo mam popołudniową zmianę, ale jednak. Nie mam już dwudziestu lat, kiedy można tańczyć do rana i rano czuć się jak nowonarodzona. To nie te czasy, gdy po randkach wracało się do domu z głową pełną wspomnień, a zamiast spać, analizowało każde słowo wypowiedziane pod księżycem. I co zabawne – pamiętało się tylko kilka zdań, a twarz Marka, jego szare, dobre oczy, widziało się jak w kinie – klatka po klatce.

A Marek, jakby nigdy nic, wydał z siebie kolejny głośny charkot i dalej spał spokojnie.

– Co ja mam teraz zrobić? Może umówić się z mężem, żebyśmy od dzisiaj spali w osobnych pokojach? – rozmyślała Kinga.

Z braku lepszego zajęcia zaczęła przywoływać w pamięci stare urazy i wymyślać nowe. Wydawało jej się, iż tych żali starczyłoby na załadowanie całego wagonu towarowego, a jeszcze zostałoby trochę na wózek z Biedronki.

Co nią kierowało? Żal? Złość? Rozczarowanie? Kto to wie.

– Dzieci już dorosłe. Zostałam tylko z mężem. Wszystko niby dobrze, ale coś jest nie tak. Co? – niepokojące myśli wwiercały się w jej głowę jak tępym świdrem, i teraz nie dało się ich wykurzyć choćby najtwardszą miotłą.

W ciemności przyglądała się śpiącemu mężowi. Spokojnie snuł nosem, nieświadomy, iż stał się obiektem analizy żony, która w mroku próbowała wymnożyć wszystkie jego wady przez dwa, zapominając podzielić przez zero. Chociaż głęboko zakopana szkolna wiedza podpowiadała, iż przez zero się nie dzieli. Ale w cudzym oku zawsze widzi się drzazgę, prawda?

– Już całkiem siwy. I przytył. Zmarszczki jak rzeki na mapie pokryły mu czoło, zdradzając wiek, wspólne trudności i choroby. A jaki był kiedyś przystojniak!

– Teraz choćby się tak nie cieszy, gdy wracam z pracy. Kiedyś wybiegał do przedpokoju, zabierał mi płaszcz, całował i pytał, jak mi minął dzień. A teraz? Pije herbatę, głośno siorbiąc – irytuje mnie to. Chowa brudne ubrania, a ja, jak tylko zaśnie, wrzucam je do pralki. Rano kładę świeże, a on i tak niezadowolony: “Jeszcze się nie przyzwyczaiłem do tych starych koszul, a ty mi nowe dajesz! Oddaj mi moje rzeczy!” – nakręcała się Kinga.

– Oczywiście, nie raz mnie skrzywdził. Przeżyliśmy nie jeden kryzys. Kłóciliśmy się i godziliśmy. A jego rodzina! Traktowali mnie jak intruza. Na naszym ślubie gratulowali tylko jemu, a ja stałam obok jak mebel. Liczyli choćby moje sukienki i buty, wytykając rozrzutność! A przecież zawsze pracowałam i ubierałam się skromnie. Przyjaciółka szyła mi rzeczy z wykrojów z magazynu. A Marek choćby mnie nie bronił: “Nie przejmuj się, kochanie. To jest zazdrość. Nie schodź do ich poziomu”.

– A najgorzej było, gdy zachorowała nasza córka, Ola – kontynuowała samoudręczenie Kinga. – Jeździłam z nią po lekarzach, aż w końcu zdiagnozowano ją w Warszawie. Nie spałam z nerwów, a Marek? Wydawało mi się, iż jest obojętny. Milczał. Wtedy tak bardzo potrzebowałam, żeby mnie przytulił i powiedział: “Wszystko będzie dobrze”. Ale tego nie zrobił. Oddaliliśmy się od siebie.

Gdy najgorsze minęło, płakaliśmy razem, przepraszając się nawzajem…

– A jak o mnie dbał! Jak się poznaliśmy! Szłam nieznaną ulicą i płakałam. Niebo też lało jak z cebra. Żadnej parasolki. Przemokłam do suchej nitki. Sukienka oblepiała nogi. A powód moich łez?

Studiowałam. Sesja. Koleżanki zorganizowały zbiórkę na kwiaty i słodycze dla wykładowców – po pięć złotych od osoby. Nie miałam tej sumy. Mama odmówiła: “Po co się przypochlebiać? Lepiej się naucz”. Miałam tylko dwa złote od babci i trzydzieści pięć groszy – oszczędzonych przez niejedzenie w stołówce.

I wtedy nad moją głową rozpostarła się parasolka. Męski głos:

– Dlaczego pani sama tak późno chodzi, i to bez parasola? Może pani zajrzymy gdzieś na herbatę?

– Nie pana sprawa! – burknęłam.

– Tylko chciałem podać pani chusteczkę, żeby otrzeć łzy – odpowiedział spokojnie.

Wyciągnął białą chustkę w niebieską kratkę. Do dziś leży w naszej szufladzie. Pachniała męską wodą kolońską. Wzięłam ją, wyprałam i zachowałam jak relikwię.

– Skąd Marek wiedział, iż płaczę, skoro lało jak z cebra? – zastanawiała się Kinga.

– Sercem to wyczułem – wyjaśnił później. – Jak mógłbym zostawić tak piękną dziewczynę samą na deszczu?

Zaprosił mnie do kawiarni. Kazał wybrać herbatę lub kawę, ciastko lub rogalika. “Może pani opowie, co się stało? Przysięgam, jestem jak szlachcic – damskim sekretów nie zdradzam”.

Nie wiem, jak to się stało, ale wyspowiadałam mu się z całej swojej biedy. Na koniec wyjął z portfela pięć złotych:

– Proszę wziąć. Niech pani nie płacze przez takie drobiazgi. Pieniądze się znajdą, a smutek nie jest wart zachodu.

Wzięłam je. Po tygodniu oddałam, gdy babcia dostała emeryturę. Marek się obraził:

– Mężczyzna powinien być potrzebny. To ja powinienem dziękować, iż dałaś mi poczuć się ważnym.

Za oknem zaczynało świtać. Kinga leżała bez snu, wspominając ich wspólną drogę.

Mieli wszystko – dobre i złe. Ale Marek nigdy nie zostawił jej samej z problemami. Bez słowa brał na siebie jej troski. Razem pochowali bliskich, razem płakali. Teraz dzieci się usamodzielniły, a ona nie mogła spać z niepokoju: “Jak one tam bez nas?”

– Co ja w ogóle narzekam? Powinnam spojrzeć w lustro na swoje zmarszczki i nadwagę! I przestać marudzić bez powodu. Żale? Głupoty! Chrapie? To poproszę, żeby się przewrócił.

Marek obrócił się, przytulił ją mocno we śnie iI właśnie w tej chwili Kinga zrozumiała, iż po wszystkich tych latach przez cały czas jest dla niego tym samym skarbem, który ocalił z deszczu.

Idź do oryginalnego materiału