Zajęcia za kierownicą

twojacena.pl 1 tydzień temu

**Lekcje jazdy**

Weronika zaparkowała samochód pod biurem i ruszyła biegiem w stronę wejścia. Przed nią powoli szły dwie dziewczyny, prowadząc żywą rozmowę. Tuż przed drzwiami nagle stanęły, blokując przejście. Bezceremonialnie wcisnęła się między nie, odepchnęła je na boki i szarpnęła drzwi.

— Hej, gdzie się pchasz?! — za plecami Weroniki poleciały wulgaryzmy.

Innym razem odpowiedziałaby tym samym, ale dziś spóźniała się beznadziejnie, więc zignorowała zaczepki i pobiegła dalej, w stronę windy. Ludzie już wchodzili do środka. W ostatniej chwili wślizgnęła się do kabiny, potrącając mężczyznę i spychając go w tył.

— Przepraszam — burknęła, odwracając się do zamykających się drzwi.
Między szczelinami mignęły wściekłe twarze tamtych dwóch dziewczyn. Windę wypełniła cisza, a ona ruszyła w górę. *Powinnam była pokazać im język* — pomyślała z opóźnieniem.

Od biegu miała policzki w rumieńcach, a włosy się rozczochrały. Na tylnej ścianie było lustro, ale ludzi w środku było zbyt wielu, by mogła się do niego przecisnąć. Przeciągnęła dłonią po włosach, próbując je przygładzić.

Za plecami ktoś prychnął. Była pewna, iż to ten mężczyzna, którego potrąciła. Spojrzała przez ramię. Stał tuż za nią, patrząc na nią z uniesioną lekko brodą — choć może to tylko różnica wzrostu sprawiała takie wrażenie. Poczula subtelny zapach jego wódki toaletowej. Przez chwilę patrzyli na siebie. Weronika odwróciła się gwałtownie, wzmacniając wrażenie lekceważenia.

Winda zatrzymała się z lekkim szarpnięciem, drzwi rozsunęły się płynnie, a ona wyszła, czując na plecach jego wzrok.

— Podobała ci się? — zapytał Krzysztof Jakuba, gdy winda ruszyła dalej. — Ona też cię polubiła. Gotowa była cię odesłać do piekła, widziałeś?

— Daj spokój. Takie sztuki na mnie nie działają. Przejrzałem to już dawno. Teraz jest taka zadziorna i niezależna, ale jak wyjdzie za mąż, pokaże swoje prawdziwe oblicze. „Kochanie, Ola z mężem pojechała na Malediwy, a my znów do Turcji? Mam dość. Kasia ma trzy futra, a ja tylko jedno. Czuję się jak żebraczka…” — Jakub przerysował miną kobiety, aż otaczający ich ludzie parsknęli śmiechem.

— Po prostu pechowo trafiłeś z Magdą — odparł Krzysztof.
W tym momencie winda znów się zatrzymała i przyjaciele wysiedli.

— W prawo — wskazał Krzysztof.

— Wiem. Po niej choćby patrzeć na kobiety nie mogę. I dość już tego — mruknął Jakub. — Tu? — Zatrzymał się przed szklanymi drzwiami.

Tymczasem Weronika wysłuchiwała reprymendy od szefa.

— Gdzie ty się włóczysz?! Klient już wisiał na telefonie, a ty rujnujesz sprawę! — wrzeszczał, aż ślina bryzgała mu z ust.

— Tomaszu, przysięgam, to ostatni raz. Utknęłam w korku…

— Oszczędź mi szczegółów. Mniej spać i wcześniej wyjeżdżać, żeby unikać korków. Jeszcze raz się spóźnisz, przysięgam, Kowalska, nie będzie dla ciebie litości. A teraz znikaj mi z oczu. Zabierz próbki i marsz do klienta.

Weronika cofała się już do drzwi.

— Dziękuję, Tomaszu. Już lecę. Przysięgam, nigdy więcej… — Wyszła na korytarz, odetchnęła z ulgą.

— Szukał cię Wiśniewski. Wściekał się — powiedziała koleżanka, gdy Weronika weszła do biura.

— Już się spotkałyśmy. — Chwyciła przygotowaną teczkę i wybiegła.

Nie czekała na windę, zbiegła po schodach, wyszła z budynku i stanęła jak wryta przed swoim samochodem. W pośpiechu zaparkowała swojego malutkiego „Hyundaia” zbyt blisko „Kii” przed nią. Liczyła, iż kierowca za nią zostawi odpowiedni odstęp.

Ale on też się spieszył. Ogromny, czarny „Mercedes” groźnie górował nad jej skromnym autem, niemal dotykając zderzakiem. Jej samochód był teraz w pułapce. *Co teraz? Jak wyjechać? Gdybym tak zaparkowała, byłaby awantura…* Choć właśnie tak zrobiła.

Nie mogła iść na spotkanie piechotą. Wsiadła za kierownicę, rzuciła teczkę na fotel pasażera, przekręciła kluczyk i zaczęła mozolnie wycofywać się z ciasnego miejsca.

Była zdenerwowana. W uszach wciąż brzmiały groźby zwolnienia. Na pewno Tomasz już zadzwonił i powiedział, iż jedzie. A ona traciła czas na daremnych próbach wyjazdu.

Oszacowała, iż może wyjechać, nie rysując auta przed nią, i ostatni raz cofnęła. W pośpiechu zrobiła to zbyt gwałtownie. Usłyszała stuknięcie. „Mercedes” zawył syreną. *Tego jeszcze brakowało*. Delikatnie ruszyła do przodu. Wysiadła, modląc się, by nie było śladów. Na błotniku „Mercedesa” dostrzegła rysę i lekkie wgniecenie. Na szczęście reflektor był nienaruszony. Samochód raz jeszcze gniewnie mrugnął światłami i ucichł.

Rozejrzała się bezradnie. Na parkingu nie było nikogo. Budynek miał kamery, ale stała bokiem — pewnie nie uchwyciły tablicy. Westchnęła, wsiadła i ruszyła w stronę wyjazdu. Nie miała już nic do stracenia.

Gdy wróciła do biura, celowo przeszła obok miejsca, gdzie potrąciła „Mercedesa”. Auto zniknęło. *Może właściciel nie zauważył wgniecenia. Ale jeżeli tak… Wszyscy znają mojego malucha*. Machnęła ręką, wsiadając do windy. I nagle przypomniał jej się tamten mężczyzna.

Minął tydzień. Nikt nie szukał, więc się uspokoiła. Aż pewnego dnia zadzwonił nieznany numer.

— Weronika Kowalska?… Kapitan Nowak… — Weronika, trzymając telefon między ramieniem a uchem, ledwie słuchała, pisząc coś na komputerze. Na słowo „kapitan” zamarła. — Czy samochód o numerze… należy do pani?

— Tak — odpowiedziała, ignorując czerwoną lampkę alarmu w głowie. Ale było już za późno. Przyznała się.

— Oczekuję pani w komendzie… gabinet szósty… przepustka przy wejściu… — Weronika przestała pisać. — jeżeli się pani nie stawi, wyślemy weWeronika weszła do gabinetu z drżącymi kolanami, ale gdy kapitan Nowak uniósł wzrok znad dokumentów, dostrzegła w jego oczach nie gniew, ale ciekawość i coś, co mogło być początkiem zrozumienia.

Idź do oryginalnego materiału