Zagubiony pies nagle rzucił się w morskie fale, walcząc z rozszalałym żywiołem.

newsempire24.com 4 godzin temu

Dziś wydarzyło się coś niezwykłego. Bezpański pies nagle rzucił się w wzburzone fale Bałtyku, jakby coś w wodzie przykuło jego uwagę.
Prąd znosił wszystko, co próbował złapać. Jego zmęczone łapy rozpaczliwie pluskały, aż w końcu dotarł do chłopca, który ledwo się utrzymywał na powierzchni. Pies delikatnie chwycił jego ubranie zębami i uniósł go na swoim grzbiecie. Fale ciągnęły ich coraz dalej od brzegu, tam, gdzie nikt nie mógł ich zobaczyć.
Płynął ostatkiem sił, przemoczony do suchej nitki, z jedyną nadzieją iż ktoś ich zauważy. Każdy ruch stawał się trudniejszy: łapy trzęsły się z zimna, słona woda paliła oczy. Nagle w oddali zabłysło światło może rybacka łódź? A może światło z domku na plaży?
Nie był pewien, ale płynął w tamtą stronę, kurczowo trzymając się tej ostatniej iskierki nadziei. Wtem fala uniosła go wysoko i wtedy zobaczył tak, to była łódź! Drewniana, niewielka, z latarnią na dziobie. Ktoś był w środku. Pies skomlał cicho, niemal bezsilnie to było wszystko, co jeszcze mógł zrobić
Starszy rybak na łodzi zmarszczył brwi, słysząc ten dziwny dźwięk ledwo przebijający się przez wiatr. Przymrużył oczy, poświecił latarką na wodę i tam, wśród spienionych fal, zobaczył ciemną sylwetkę walczącą z żywiołem.
Boże święty! szepnął, chwytając bosak. gwałtownie skierował łódź w stronę tej postaci, która wyglądała jak człowiek i zwierzę zarazem.
Gdy znalazł się blisko, zobaczył wyraźnie: drżącego psa z oczami zaczerwienionymi od soli, z głową ledwo wystającą z wody a na jego grzbiecie nieruchome dziecko.
Bez namysłu rybak pochylił się, złapał chłopca za ręce i wciągnął na pokład. Dziecko było zimne i sine, ale jeszcze oddychało. Pies nie ruszył się. Jego ciało bezwładnie kołysało się przy burcie, zbyt wyczerpane, by się podnieść.
No już, duży nie po to przeszedłeś przez to wszystko, żeby teraz się poddać, co? szepnął staruszek, wyciągając ręce.
Z ostatkiem sił pies podniósł wzrok i słabo poruszył łapami. Rybak wciągnął go na łódź, owinął w starą wełnianą kołdrę i przytulił oboje.
Silnik łodzi zaryczał. Rybak skierował się ku portowi w Gdyni, mając łzy w oczach. To, co właśnie widział nigdy tego nie zapomni.
Kilka dni później w lokalnej gazecie pojawił się nagłówek:
Uratowani z toni: chłopiec i jego czworonożny anioł.
Bezpański pies nie miał obroży ani domu. Ale tamtego dnia znalazł cel. A chłopiec nową szansę.
Od tamtej pory są nierozłączni. Pies ma teraz imię Nadzieja. Bo właśnie tego mu wtedy brakowało i to wystarczyło.

Idź do oryginalnego materiału