Jechałam przez Polskę pociągiem. Zatrzymaliśmy się na jakiejś
stacji i wtedy z wagonu wysiadła starsza pani. Na peronie stały trzy osoby
najwidoczniej oczekujące na nią. Starszy mężczyzna i dwójka młodych (koło trzydziestki).
Ci ostatni przyglądali
się z lekkim zażenowaniem sytuacji spotkania starszych. Pociąg stał dłuższą
chwilę, mogłam więc obserwować dyskretnie zdarzenie.
Otóż gdy pani zeszła na peron, pan do niej podszedł, objął ją,
przytulił, odsunął na odległośćramienia, znowu przytulił, znowu odsunął. Wyglądało to jak spotkanie
małżonków po bardzo długiej rozłące, może po powrocie ze szpitala, albo z zagranicy.
Wszystko odbywało się bez jednego słowa, a euforia tych ludzi
wyrażały jedynie ich rozpromienione twarze i gesty. Widok powitania chwytał za
serce.
Osobliwa była natomiast reakcja młodych, którzy stali z boku i
zachowywali dystans, zerkając jednak na boki, czy ich (jak się domyślam)
rodzice nie są pośmiewiskiem.
Pomyślałam, iż ci starsi państwo są szczęśliwi, są sobą, są
szczerzy, spontaniczni, natomiast ci młodzi są o coś ubożsi. Mianowicie oni
gdzieś po drodze zagubili umiejętność cieszenia się szczęściem innych.