Zaginiony ojciec i tajemnica papierowego żurawia

newskey24.com 14 godzin temu

**Żuraw origami na ulicy doprowadził mnie do prawdy o zniknięciu mojego ojca**

Moje życie nie było szczególnie ekscytujące ani pełne znaczenia, dopóki nie zobaczyłam papierowego żurawia na mokrym chodniku. Wyglądał dokładnie jak te, które składał mój ojciec, zanim zniknął dwadzieścia pięć lat temu.

Byłam pisarką, która skończyły się pomysły.

No, może nie do końca. Co czwartek wysyłałam teksty do magazynu. Tytuły w stylu: Co twój ulubiony kształt makaronu mówi o twoim zdrowiu psychicznym. Były w porządku. Krótkie, lekkie.

Ale Helena, moja redaktorka, chciała czegoś więcej.

Tym razem coś prawdziwego, Kasia. Z duszą. Z sercem powiedziała podczas rozmowy na Zoomie, mrużąc oczy za przekrzywionymi okularami i popijając herbatę z kubka, na którym widniał napis Słowa mają znaczenie.

Jasne. Może dorzucę szczęśliwe zakończenie i kilka łez dla algorytmu odparłam.

Nawet nie mrugnęła. Tylko spojrzała na mnie ostro. A potem: klik. Rozmowa się skończyła.

No, świetna pogawędka mruknęłam do siebie.

Zamknęłam laptopa i odchyliłam się na krześle. W moim mieszkaniu unosił się zapach cynamonu i zakurzonych książek. Było cicho. Taka cisza, która brzęczy w uszach, jakby prowokowała do zbyt wielu myśli.

Mój chłopak, Marek, zawsze mówił, iż uwielbia, jak jestem mało wymagająca. No tak. Tylko nie wiedział, iż mało wymagająca to po prostu zmęczenie.

Marek pracował w lokalnej komendzie policji, co dodawało całej sytuacji ironii. Wracał do domu z opowieściami o zaginionych ludziach, dziwnych włamaniach, nocnych zgłoszeniach podejrzanych odgłosów. Prawdziwe historie. Historie, które miały znaczenie.

A ja?

Spędzałam noce, kłócąc się z metaforami.

Oboje gonimy za czymś. Tylko on nosi przy tym odznakę.

Wzięłam kurtkę. Bez konkretnego celu. Po prostu potrzebowałam ruchu.

Na zewnątrz mijali mnie ludzie. Skręciłam w lewo. Potem w prawo. W końcu stanęłam, bo coś zwróciło moją uwagę.

Błysk koloru przy kratce ściekowej. Mały, nieruchomy. Pochyliłam się powoli.

Papierowy żuraw? szepnęłam, podnosząc go.

Był złożony z precyzją. Każde zagięcie idealne. Ale pod jednym skrzydłem zauważyłam podwójne zgięcie.

Nie może być

Przeciągnęłam kciukiem po tym małym zagięciu.

Podwójny szept.

Mój tata tak robił. Składał dla mnie żurawie z serwetek w barach, z kartek na przystankach, z paragonów.

Ten jest dla tych, którzy patrzą głębiej mówił, stukając w podwójne zgięcie.

Nie widziałam takiego od ponad dwudziestu pięciu lat. Zniknął, gdy miałam dwanaście lat. Bez słowa. Bez śladu. Po prostu odszedł.

Tato

Niektórzy mężczyźni nie są stworzeni, by zostać mawiała mama, jakby to była kwestia z przedstawienia, które powtarzała zbyt często.

Nagle usłyszałam głos.

Hej, to moje.

Podniosłam wzrok. Chłopiec w czerwonej czapce stał na rogu, patrząc na żurawia w mojej dłoni, jakbym ukradła jego skarb.

Upuściłeś go?

Mama kupiła go od tego pana.

Wskazał wąską uliczkę, przy której stały stragany z kwiatami. Wtedy kobieta podbiegła do niego.

Przepraszam, pani powiedziała, delikatnie ciągnąc chłopca za rękę. Ciągle gubi swoje rzeczy.

Przepraszam Gdzie pani go kupiła?

Od pana za rogiem. Zawsze tam jest do szóstej. Sam je składa. Wszyscy nazywają go Stefanem.

Dziękuję.

Po raz pierwszy od miesięcy coś we mnie drgnęło. Iskra ciekawości. Ciągnięcie. Nie wiedziałam dlaczego.

Ale wiedziałam jedno na pewno. Muszę znaleźć człowieka, który złożył tego papierowego żurawia.

***

Wróciłam tam następnego dnia. Liście tańczyły na chodniku, a ja szłam wolniej, niepewna, co znajdę. Nagle usłyszałam śmiech. Wysoki, zaraźliwy.

Grupa dzieci zebrała się przed kwiaciarnią. Czworo czy pięcioro siedziało w kucki lub na kolanach, z szeroko otwartymi oczami, klaszcząc w dłonie.

Jeszcze jeden! Proszę! Zrób smoka!

Tak, tego dużego!

Tada! Magiczny panie, dawaj!

Przystanęłam za rogiem, półukryta za stoiskiem z kwiatami, obserwując. Tam był.

Siedział na spłaszczonym kartonie, otulony granatowym płaszczem jak zużytym kocem. Jego dłonie poruszały się szybko, tworząc przed nim papierowe zoo.

Liska. Żabę. Żyrafę z biletu parkingowego. Uśmiechał się lekko, ale mało mówił.

Jedna dziewczynka pisnęła z zachwytu, gdy podał jej motyla zrobionego z opakowania po cukierkach. Inny chłopiec podskakiwał.

No dalej, dalej! Smoka!

Stefan (jeśli to było jego prawdziwe imię) składał w milczeniu, a dzieci wpatrywały się w jego dłonie, jakby naprawdę robił magię.

Ten jest trudny.

A potem, ostatnim ruchem, uniósł go.

Proszę. Smok.

Ale super!

Ostatni na dziś, dobrze? Idźcie się uczyć czegoś z kreskówek.

Dzieci rozbiegły się jak wróble, ściskając w dłoniach swoje papierowe zwierzęta. Podeszłam bliżej, z dziwnie pełnym sercem.

To było imponujące powiedziałam cicho. Pan jest Stefan?

Nie podniósł wzroku.

Tak mnie nazywają.

Pan je wszystkie robi?

Nie odparł sucho. Zrobiła je wróżka origami z biblioteki.

Uśmiechnęłam się. Wczoraj znalazłam kolorowego żurawia. Miał podwójne zgięcie pod skrzydłem.

To go zatrzymało. Jego dłonie zamarły na chwilę. Potem spojrzał.

Co?

Podwójny szept wyjaśniłam. Tak mój ojciec to nazywał. Małe zgięcie pod skrzydłem. Mówił, iż jest dla tych, którzy patrzą uważniej.

Zgadnę mruknął. Jest pani poetką. Albo filozofką.

Blisko. Pisarką.

Krótko, sucho się zaśmiał. To to samo. Tylko

Idź do oryginalnego materiału